Gdy się ukazuje nowa książka pisarza, jest przede wszystkim przez krytyków literackich, czyli tzw. recenzentów nie tyle czytana, ile „rozszarpywana”. To oni po usilnym szukaniu dziury w całym, czyli tzw. przeanalizowaniu tekstu, wystawiają autorowi oceny, czy też „laurki”, zależnie od tego, ile „dziur” zdołali znaleźć.

A tymczasem autor nie dla nich, a dla tzw. „przeciętnego” czytelnika pisze. Jemu, czyli temu, który w nowym utworze literackim nie „dziur” szuka, ile myśli i przemyśleń, które pomogą mu w fikcyjnej rzeczywistości literackiej odnajdywać siebie w rzeczywistości własnej. Im bardziej autor potrafi przedstawiać to, co i jak przeżywają postacie jego dzieła, tym lepiej potrafi „budzić” przeżywanie tego w czytelniku., i z tym większym zainteresowaniem właśnie tzw. „przeciętny” czytelnik będzie tę książkę czytał, niezależnie od ilości „dziur”, znalezionych w niej przez krytyków.

Ja jestem jednym z wyżej opisanych „przeciętnych” czytelników.

Dlatego im bardziej się zagłębiałem w najnowszej książce Waldemara Nocnego „Do wkrótce”, tym bardziej znajduję w niej to, czego w książce szukam: przeżywanie wraz z jej postaciami. Odnajduję się w ich wirtualnej rzeczywistości, która staje się „moją” rzeczywistością.

Dlaczego tak się dzieje?

Na oddziaływanie książki składa się na pewno szereg czynników. Ja chciałbym tu zwrócić uwagę na jeden, który w szczególny sposób wpłynął na moje przeżywanie tej książki.

Jestem czytelnikiem, który czyta bardzo wolno. Chyba dlatego, że nigdy nie nauczyłem się tzw. szybkiego czytania, czyli nie opanowałem techniki „przeskakiwania” wyrazów, zdań, czy nawet fragmentów tekstu, które podobno są mniej istotne dla zrozumienia całokształtu tekstu czytanego. Po prostu nie chciałem tej umiejętności opanować, bo jeśli nawet pewne słowa, zdania czy całe fragmenty tekstu bywają dla zrozumienia całokształtu tekstu nieistotne, to dla autora miały one swój sens, coś chciał nimi tak a nie inaczej wyrazić. A to mogę poznać tylko, czytając właśnie każde słowo autora, które w tym sensie jest dla mnie istotne. Wprawdzie niekiedy, podchodząc tak do czytania danego dzieła, trzeba jakby „przebrnąć” przez całą „górę” słów, chcąc znowu „dotrzeć” do zasadniczej, konkretnej treści, a to może być bardzo nużące, wręcz męczące.

Waldemar Nocny w swej najnowszej książce często też nie szczędzi słów. Ale tu ma się do czynienia nie tyle z dużą ilością słów, ile z bogactwem wyrażeń. Bowiem słowa te stanowią tu narzędzie „zobrazowania” treści, aż do personifikacji przedmiotów włącznie. Ta obrazowość pozwala czytelnikowi wnikać „w głąb” nie tyle wydarzeń, ile ich przeżywania. To czytelnikowi ogromnie ułatwia „wczuwania się” w atmosferę wydarzeń, by w ten sposób móc „uczestniczyć” w przeżyciach ich bohaterów „przeżywać” je razem z nimi.

Tak np. gdy bohater książki, młody Adrian w swojej szkole podsłuchuje z ukrycia w schowku na rupiecie koncert Czerwonych Gitar, na który wpuszczono tylko wybrańców (rzecz dzieje się w latach 60-tych, kiedy na takie koncerty dopuszczano tylko uczniów politycznie „pewnych”). Naturalnie za każdym razem, gdy się ktoś do schowka zbliżał, trząsł się ze strachu, że go tam wykryją. A wspomina to tak:

Zamarłem, skuliłem się za tablicą dźwigającą wodzów proletariatu, która również truchlała ze strachu. …Nie zostałem dostrzeżony, podobnie jak postacie z pierwszej półki rewolucji bolszewickiej. I bardzo dobrze. Lenin nie zdążył się ogolić i wyglądał na niewyspanego. Podejrzliwie spoglądał na Krupską, która od dawna nie podobała się nikomu, a mimo to był o nią zazdrosny. Widział plecy Stalina, który ją zagadywał. ….Stali przy niej również Kirow i Kaganowicz… Śmiali się głośno z kogoś, kto zniknął z fotografii, pewnie na własne życzenie.

Ta obrazowość relacji pozornie banalnego zdarzenia, „wciąga” nas w głąb przeżywania tego strachu, który wówczas rządził każdym poczynaniem od ucznia aż po „pierwszą półkę rewolucji bolszewickiej”. Czytając to, „żyjemy” strachem Adriana, „czujemy” z nim, jak ten strach przenika każdą jego myśl.

W innym miejscu powieści, gdzie demonstranci podpalają kiosk „Ruchu”, bo stał się dla nich synonimem znienawidzonej propagandy, czytamy:

Kiosk stał się jeszcze bardziej samotny. Opuścił go nawet sprzedawca. Uciekały także gazety i czasopisma, roczniki statystyczne, i książki kucharskie, przewodniki, tłuste bryki z marksizmu leninizmu… Za późno, za późno jęczał stary grzejnik. Deprymował młodszych od siebie, …otępiałych pluszowych misiów. One najdłużej zachowywały spokój. …W tej powszechnej już ucieczce tłumaczyły, że na zewnątrz, wśród tłumu, nikt nie okaże im więcej zainteresowania niż ogień…Na chwilę, ale to wystarczy.

I znowu dzięki „obrazowi” jesteśmy „pośrodku”, przeżywamy grozę atmosfery nienawiści, w której już tylko ogień „okazuje zainteresowanie” nikomu już niepotrzebnym atrybutom władzy komunistycznej.

Jeszcze jedno cechuje obrazowość stylistyki i dramaturgii ostatniej powieści Waldemara Nocnego: wielka metaforyczność. Każdy „obraz” „obrazuje” tu nastroje, myślenie, charakterystyczne dla danej sytuacji historycznej, co też, poprzez rozbudzenie wyobraźni czytelnika, pomaga mu wczuwać się w tę sytuację, „żyć” nią bardziej, niż przez suchą relację.

Dlatego książki Waldemara Nocnego, również ta ostatnia, stanowią cenny wkład w historiografię współczesną, bo pokazują nie tyle, co się działo „w tamtych latach”, ile to, co się działo w ludziach, którzy przeżywali wydarzenia ówczesne, – i pozwalają czytelnikowi „żyć” tym, co tamci przeżywali, nie tylko czytać o tym, ale czytając „przeżywać” to razem z nimi.

Autor: Ludwik Kozłowski