Zapraszam do lektury drugiej części felietonu o pilotkach i pilotach – z lekkim przymrużeniem oka:)
Pilot Nudziarz (beznadziejny przypadek)
Chyba jeden z najgorszych rodzajów pilotów, bo przecież na wycieczce głównie chodzi o to, żeby było ciekawie. A z nim nie jest. Nie jest i już. Nudziarz przemierzając z grupą niezwykle ciekawe miejsca – nawet ich nie zauważa. On odczytuje z pożółkłego zeszycika fragmenty swojego artykułu sprzed lat, który zamieściła gazetka „O czym szepcą żurawie”.
Nudziarz pozostaje niewzruszony, nawet gdy ulicą Długą maszeruje parada Kaszubów w ludowych strojach, z instrumentami, chorągwiami, dziećmi sypiącymi kwiatki i ulotki – nic to. Przecież teraz omawia ze szczegółami fasadę kamienicy numer 5!
Neptun wraca po liftingu, w Gdańsku gości Dieter Schenk, Sonia Tusk oprowadza swojego brata, iBedeker organizuje fioletowy happening – nieważne!
Duży błąd – jeszcze z kursu pamiętam dobrą radę pana Wojciecha – mów o tym, co widzisz. Jeśli ze swojego biura wychodzi właśnie Lech Wałęsa – przerywasz swój wywód i wołasz – panie Prezydencie! Dzień dobry! Starasz się go na moment zatrzymać. Zwracasz się szybko do grupy – mają państwo zaszczyt poznać…. Ludzie są wdzięczni i przeszczęśliwi! Wałęsa odmachuje, na chwilę przystaje, zagaduje, błyskają flesze aparatów. Fajnie? Fajnie.
Bardzo często turyści dziwią się, że Lech Wałęsa jest niski i wcale znów nie taki gruby. Gdzie Wałęsa? Tam Wałęsa? Ten pan to Lech Wałęsa? Nieeee, przecież Wałęsa jest wyższy i grubszy! No cóż, Niemcy może mają odniesienie do niezapomnianego kanclerza Helmuta Kohla, ale faktem jest też, że telewizja dodaje nam wszystkim jakieś 10 kilo. Może z wyjątkiem Claudii Schiffer, Doroty Gardias i Anity Werner – bo im akurat dziwnie nie:)
Pilot Nudziarz nie zwróci uwagi ani na Wałęsę, ani pewnie nawet na samego Kohla, nie zauważy Panienki z Okienka, nie pozdrowi nowego gdańskiego pirata Krzysztofa. Nie zareagowałby nawet, gdyby Günter Grass zaczepił go na Mariackiej i poprosił o trochę tytoniu do swojej fajki. Albo wręczył mu swój najnowszy wiersz. Nudziarz omawia akurat fragment przedproża, długo i zawile – i nic, ani nikt mu w tym nie przeszkodzi.
Wyjeżdżając z Oliwy w kierunku Sopotu zamiast zacząć już przybliżać turystom sławny przedwojenny kurort – Nudziarz omawia osiedle Ludolfino. Stojąc na molo – nie pokazuje Grand Hotelu, Helu, Gdyni i Westerplatte – lecz skupia się na etymologii nazwy Sopot. Często z przepastnej torby wyciąga maleńkie rysuneczki, aby pokazać je grupie. A że grupa jest liczna, a obrazek wielkości pocztówki – widzą go zaledwie dwie niedosłyszące panie z przodu, innych ludzi to po prostu nie obchodzi.
Nudziarze mają niesamowitą zdolność stawania z grupą w miejscach najmniej nadających się, posiadają również przyrząd do wykrywania tłumu. Będą blokowali ciasne przejścia, bramy, mosty, stawali przed toaletą (której nie zauważą), albo przy ruchliwym skrzyżowaniu (z obowiązkowym sygnałem dla niewidomych). Westchną, przymkną oczy i zaczną snuć swą opowieść, która nikogo, łącznie z nimi samymi – nie wciągnie i nie zainteresuje (i nie dziwota).
Myśląc o Pilocie Nudziarzu (beznadziejny przypadek) przypomina mi się dowcipny obrazek z Kwejka krążący niedawno w necie: nudni ludzie, proszę bądźcie nudni gdzie indziej!
Gwoli sprawiedliwości – nudziarze zdarzają się w każdej profesji. Ksiądz nudziarz w święta Wielkiej Nocy zanudza na temat przykazania „nie kradnij”, zamiast ciekawie opowiadać o fenomenie zmartwychwstania. Nudny nauczyciel historii nie zająknie się w połowie kwietnia o Katyniu, chociaż i czas i tematyka zajęć by mu to umożliwiały. I któż z nas nie wynudził się chociaż raz w życiu na randce?
Wszyscy nudziarze mają bowiem wspólną cechę – gapowatość, niestosowność, brak polotu i niezwykle działa im na nerwy Pilot Wesołek:)
Pilot Wesołek
Jego kawały mają brody niczym niezapomniany Gustaw Holoubek w roli senatora Kisiela w Ogniem i Mieczem. Dłuższe mieli chyba tylko rosyjscy bojarzy. Wesołek jest nieco rubaszny (lecz rzadko przekracza granicę dobrego smaku), lekko grubszy, często nosi wesołe krawaty i ma kawał na każdą okazję. Okrasza nim właściwie co drugie wypowiadane przez siebie zdanie. Uwielbia komedie typu Głupi i Głupszy, 13 Posterunek i zna na pamięć wszystkie filmy z Jimem Careyem.
Jeśli grupa jest na luzie, albo imprezuje już od rana (a zdarza się to, zdarza, szczególnie w przypadku wyjazdów integracyjnych koleżanek i kolegów z pracy) – będzie z Pilota Wesołka bardzo zadowolona. „Przynajmniej nie jest smutasem”, „wesoły chłop”, „uśmieliśmy się, że hej!”! Gorzej, jeśli Wesołek trafi przez niedopatrzenie do autokaru wypełnionego okularnikami z tytułami naukowymi od doktora wzwyż.
Co ciekawe, Wesołka rzadko śmieszy Kabaret Starszych Panów, Jacek Poniedzielski (nie mylić z Poniedziałkiem), czy Klub Pickwicka. Nie śmieszą go również kawały opowiadane przez innych. Za to szczerze śmieje się z własnych dowcipów. Pilot Wesołek w życiu prywatnym uwielbia wesela, na których bierze udział we wszystkich konkursach, szczególnie chętnie w tych z jajkiem w nogawce. Żona Wesołka (jeśli ją ze sobą zabiera) jest przeważnie cicha, małomówna i bezbarwna. Rzadko śmieje się z jego dowcipów i sprawia wrażenie stale zmęczonej. I nie cierpi konkursów, z jajkiem, czy bez.
Pilot „Opowiadam o sobie – więc jestem”
Ten człowiek stale mówi o sobie. Nie pytany, nie proszony, nie zachęcany. Przy Bramie Mariackiej nie omawia herbów, tylko opowiada o tym, że jako dziecko znalazł w niej gumową figurkę Gucia. Przy Żurawiu wspomina swoją studniówkę, z którą przegrywa zarówno Żuraw, jak i statek piracki Czarna Perła, który akurat podpłynął (a oprowadza ludzi, z których każdy ma aparat). Idąc Długą skarży się na wysoki czynsz, jaki opłaca mieszkając tam gdzie mieszka, a w kościele Mariackim narzeka na profesora, u którego pisał licencjat. Jadąc koło stoczni i Placu Solidarności rozpisuje się nad kuchnią matki swojej dziewczyny, a przejeżdżając obok stadionu – informuje kto w jego rodzinie nie lubi kaszubskich haftów.
Turyści najpierw pragną go zabić, potem już machają ręką i tylko się znacząco uśmiechają.
Opowiadacz zaznajamia grupę dokładnie i ze szczegółami z historią swej (przeważnie bardzo licznej) rodziny. Niestety ten typ niezwykle rzadko posiada dar krasomówstwa. Jest za to dokładny, skrupulatny i w swoich opowieściach niezwykle męczący. Jego wywody są dla słuchaczy równie pasjonujące, co dla gimnazjalistów opisy przyrody w Nad Niemnem. Ratunku! Ewakuacja! Tak nie można! Owszem, miło jest wtrącić dwa, trzy razy na dzień (na dzień, kochani, na dzień!) krótką, wesołą, pasującą historyjkę (może być rodzinna) – ale koniecznie związaną z tematem! Informacje o nas mają być jak przyprawy – dawkowane ostrożnie i zaostrzające apetyt. Nie można serwować grupie michy (nomen omen) – pieprzu!
Alternatywna Trzpiotka
Pilotka Trzpiotka podbiega, podskakuje i chichocze się tak samo opowiadając o Dylu Sowizdrzale i nagrodzie Nobla dla Lecha Wałęsy. Trzpiotka jest stale roztrzepana i rozkojarzona. W Katarzynie szuka bursztynowego ołtarza, a w Mikołaju płyty nagrobnej admirała Dickmana. Zrobiła sobie w domu kanapki, ale zostawiła je na pralce, więc narzeka, że jest głodna. Miała wziąć kartę miejską, ale w ostatniej chwili zmieniła torebki, a karta w starej została. Musi więc kupić bilet, a że przed kioskiem jest kolejka, Trzpiotka spóźnia się na spotkanie z grupą. Chciała pokazać turystom dom rodziny Wałęsów i nawet specjalnie pokierowała autokar na Polanki, ale zajęta szukaniem balsamu do ust w torebce (motyla noga, też został w starej!) – w sumie go nie pokazała, bo dawno minęła. Wyleciało jej z głowy, że 15 sierpnia w godzinach przedpołudniowych w katedrze oliwskiej nie ma koncertów, zapomniała też wspomnieć, ze każda publiczna toaleta jest płatna.
Wygląd Trzpiotki to skrzyżowanie dzieci kwiatów (jeans, kwieciste koszule) – z oazą (długie spódnice, skórzane torby), ręcznie dziergane swetry (zimą szaliki, rękawiczki i czapki) i obowiązkowo wesoła fryzura. Pilotka Trzpiotka często bardzo pobieżnie czyta program grupy, czasem samowolnie zamienia „nudne i oklepane” punkty zwiedzania na „wreszcie coś ciekawego”, „innego niż zwykle”.
Napiszę brutalnie – dopóki Trzpiotka jest młoda i ładna, jej zachowanie niektórym grupom może nawet się podobać – dziewczę ma bowiem dużo wdzięku, świeżości i radości życia. Ot, oprowadzała nas wesoła studentka, taka roztrzepana, ale było z nią przesympatycznie. Pokazała nam miejsca nie opisane w żadnym przewodniku, weszliśmy nawet do ASP (Trzpiotki często tam właśnie studiują), albo na plener rzeźbiarski. Co prawda z tego wszystkiego nie byliśmy pod Neptunem, ale co tam, znajdziemy go w czasie wolnym.
Pamiętajmy, że to co dla nas – gdańszczan może pod koniec września wydawać się oklepane i nudne – jest dla turystów z Zambrowa koło Łomży niezwykle ciekawe! I koniec.
Przyszło mi do głowy właśnie ciekawe porównanie. Lubimy jak zespół muzyczny na weselu gra szlagiery, czy wolimy się bawić przy ich własnych, nikomu nieznanych kawałkach? Nawet, jeśli są ciekawe, to na Boga – nie teraz!! Ma być Krawczyk i Rodowicz, OMD i Presley. I to zawsze ludziom się podoba.
Owszem, zespół może zapowiedzieć parę razy, że kolejny utwór będzie ich własny, napisany specjalnie…. Jasne! Ale potem goście znów chcą szaleć przy Bade River of Babylon…. („Tiger” w oryginale),:) Jumaha, jumasol (You’re my heart, you’re my soul…)- Modern Talking. I – muszę to dodać – Its tu fajen kansa! (It’s the final countdown)- Europe:)
Jeśli na zwiedzanie mamy dwie godziny, nie można marnować czasu na śmichy – chichy i dowcipne anegdotki. Wówczas nie tylko nie spodobają się turystom, ale dodatkowo ich wkurzą. Chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o zniszczeniach i odbudowie Gdańska, a zamiast rzeczowego wykładu serwuje im się chichoty i ciągnie w dziwne miejsca. Aż chce się powtórzyć za Fredrą „znaj proporcje mocium panie”.
Fotografie autorki.
W następnej części: Pilot Politykier – Indoktrynator, Pilotka Kokietka, Pilot Magister oraz Pilot Czopek (zwany również Podlizywaczem):) Zapraszam!
Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem:)
Napisz do autorki: [email protected]
Świetny artykuł, gratuluję autorce.
zgadzam się z przedmówczynią, ale o ciekawym stylu pisania autorki wypowiadałam się już ze dwa razy
a jeszcze dodam, że zdjęcia zachęciły mnie by w najbliższym czasie wybrać się na Westerplatte 🙂
świetny artykuł 🙂
Z moich obserwacji wynika, że pewną odmianą nudziarza jest pilot(przewodnik)-katarynka, który potrafi tylko odtwarzać , to co ma wyryte w swoich zwojach mózgowych, na wieki wieków (amen). I nie daj Boże jak mu się przerwie, bo musi wtedy „cofać taśmę” 😉
A’propos katarynki – myślę, że Magda nie przypadkiem umieściła zdjęcie Katarzynki:)
i jeszcze a’propos Wojciecha…
Podczas egzaminu wewnętrznego na przewodnika wspomniany Wojciech, jako drugą z kolei, zapytał mnie o Pomnik Poległych Stoczniowców. Sęk w tym, że mój przedmówca powiedział już wszystko co ja wiedziałam, albo i więcej. Hmm, szczęśliwie w tym czasie odbywał się remont pomnika, na rusztowaniu było logo firmy i data ukończenia prac. Ależ ja na tym pojechałam, rozwinęłam temat do bólu, hehehe. Tym sposobem nie wiedząc nic, powiedziałam bardzo wiele. Pochwalił mnie chłop nawet;) 😉
Bo mówiłaś o tym, co widziałaś. 🙂 Mi w 1996 roku postawił czwórkę, co było szczytem marzeń. A propos „Katarynki” – takich przewodników – pilotów też nie cierpię. Przecież nie chodzi o to, żeby przy zabytku mówić „wierszyk”….. Ja mam natomiast inny problem, ja nie lubię patrzeć na ludzi, którzy patrzą na mnie. Trudno to wyjaśnić „nie przewodnikom” i „nie nauczyciom”. Robię sobie więc tzw. mgłę. :))) nie widzę ich twarzy, bo mnie peszą, są dla mnie nieokreśloną grupą. Taką jednolitą mazią, tworem takim. 🙂 I ratuję się okularami…..
Miażdżąca, ale bardzo celna analiza środowiska pilockiego (choć w istocie przewodnickiego). Niska ocena gdańskiego przewodnictwa w kręgach turystycznych (a jest taka niestety) wynika właśnie z licznego przedstawicielstwa postaw opisanych w tekście wśród gdańskich przewodników. Szczególnie liczna jest grupa nudziarsko-enumeratywna i oraz grupa abstrakcyjna. Ta druga ma opisane wyżej tendencje do opowiadania co wie, w kompletnym oderwaniu od miejsca, otoczenia i w ogóle czegokolwiek.
Ale, proszę Państwa, będzie jeszcze lepiej po deregulacji! Chociaż i przed deregulacją egzekucja przepisów o przewodnickich uprawnieniach i umiejętnościach jest (w Gdańsku przynajmniej) kompletną fikcją.
Niecierpliwie czekam na kolejny odcinek analizy 🙂
Moim zdaniem w każdym zawodzie panuje zasada 3 x 33 – czyli: jedna trzecia osób jest świetna ( i o nich też będzie, a jakże), jedna trzecia osób jest średnia, wymaga doszkolenia, zwrócenia uwagi, „dopracowania”, i jedna trzecia, która jest beznadziejna. Obserwuję to przykładowo w środowisku nauczycielskim, a także policyjnym.
Aleksander – a skąd masz informację, że gdańskie przewodnictwo jest nisko oceniane, bo ja pierwsze słyszę?
Jutro z rana sprawdzam, kto nie lajkuje. :))) Uczennice i uczniowie – lajk nad tekstem nauczycielki rozumie się samo przez się. Rodzino – lajk w Waszym przypadku jest jakoby obowiązkowy. Byli uczniowie – wspomnijcie dobre oceny i dajcie lajka. 🙂 Przyszli uczniowie – lajk jest gwarancją spokojnej przyszłości. :)) Ubezpiecz swoją przyszłość – lajkuj teksty nauczycielki ! :))) Towarzysz Mąż czyta to zza pleców i proponuje, żebym może juz się położyła. :))) hihiihi
Moje informacje pochodzą od grup niezorganizowanych, czytaj rodzina, która przyjechała na wycieczkę. Oni z zasady nie biorą przewodnika, a bierze się to między innymi z tego, że ktoś kiedyś wziął – nie powiem skąd, bo łatwo się domyśleć – i przyszedł pan, albo pani, a następnie przez 2 godziny nudził, jąkał się, bredził i robił wszystko to, co było przedmiotem części Twojego felietonu. Zasada z dziedziny zarządzania jakością sprawdza się tu niestety w 100%: konsument zadowolony z usługi powie o tym 2-3 osobom – konsument niezadowolony opowie o swoich negatywnych doświadczeniach komu się da i komu się nie da też powie. Słyszałem z różnych źródeł informację następującej treści: „W Gdańsku nie warto brać przewodnika”. Mówili mi to piloci, mówili turyści. Z powietrza się to nie bierze.
Przykre…. a to, że niezadowolony klient dzieli się na prawo i lewo swoimi uwagami – to święta prawda. Ja zawsze – jak mnie chwalą po zwiedzaniu – mówię: no ciekawe, kto napisze teraz maila do biura, że przewodniczka była świetna! Ja! Ja! Las rąk. Obiecuję! Na pewno napiszę, tak tak! Potem piszą może dwie, trzy osoby. I tak dobrze.
A propos – jak ktoś się kiedyś sparzył biorąc przewodnika NUDZIARZA (beznadziejny przypadek), albo WESOŁKA ( tu stale widzę twarz Tadeusza Drozdy, nie wiedzieć czemu) – a teraz nie chce już nigdy być oprowadzany, to robi głupio. To tak jakby stwierdzić – „dziś w tramwaju był tłok i jakiś spocony facet leżał mi na plecach – więc JA tramwajem już NIGDY NIE POJADĘ, CO TO – TO NIE! „. :)))
cóż, powiem szczerze, że jeszcze nigdy nie udało mi się trafić na ciekawego przewodnika w żadnym z polskich miast, właściwie to nawet zastanawiałam się czy w ogóle istnieje coś takiego jak ciekawe oprowadzanie
ale czytam Pani felietony i myślę sobie że może jednak po prostu za każdym razem źle trafiałam
Pani Olu, zdecydowanie źle Pani trafiała:)
A może taki spacer Pani odpowiada?:)
http://ibedeker.pl/spacery/subiektywny-spacer-po-gdansku-droga-krolewska/#axzz1tvsawalu
Jest cała masa bardzo ciekawie oprowadzających przewodniczek i przewodników. Myślę, i o tym niedługo też napiszę – że tak jak w przypadku każdej innej usługi – przed zwiedzaniem należy porozmawiać z klientem – czego oczekuje. Wykładu w terenie, czy raczej rozrywki? Od kiedy stosuję tę metodę jest o wiele łatwiej. Po co mam „zanudzać” historią Gdańska zupełnie niezainteresowaną grupę kolarzy? Za oprowadzając grupę historyków mogę rozwinąć skrzydła.
do każdej grupy trzeba się dopasować 🙂 a dużo przewodników o tym zapomina :-))) ja też mam „taśmę” w głowie bo nie czarujmy się ale historii Gdanska nie zmienimy :-)) ale dopasuję do grupy i do tego co wiedzę :-)) Madzia jak zwykle złośliwie ale mega inteligentnie 🙂 super
I tak człowiek się dopasowuje całe życie, kurza melodia i motyla noga 🙂