Gosia Waluszewska jest moją koleżanką od dawna. Od dawna też wiedziałam, że któregoś dnia zaskoczy i mnie, i grono swoich znajomych. Spodziewałam się, że… poleci na księżyc. I pewnie tak się stanie, na razie jednak zrobiła „mikrokrok” – napisała książkę „Metadieta”.
Deszczowy, piątkowy wieczór. Do księgarni/kawiarni Bookarnia, w której ma się odbyć spotkanie z autorką książki Metadieta mam dosyć daleko. W Radio Gdańsk wciąż mówią o korkach, które nie opuszczają Trójmiasta. Biję się z myślami. Jechać, nie jechać, jechać, nie jechać… Nie chce mi się opuszczać fotela przed kominkiem. Mój wzrok pada na energetyczną z wyglądu książkę… Wybiegam z domu.
Poprzednia moja wizyta Bookarni była związana z promocją „Lwiego przewodnika po Gdańsku, Gdyni i Sopocie„. Miły lokalik był wypełniony świergotem maluchów, nie zawsze świadomych swojej obecności na spotkaniu autorskim. Wieczór z Gosią Waluszewską i Metadietą miał zupełnie inny charakter. Uczestniczyły w nim panie* wyraźnie zainteresowane tematyką książki opowiadającej o tym, jak autorka zamieniła życie naznaczone chorobą w stan szczęśliwości, wspaniałego wyglądu i… zdrowia.
Oczy skierowane na Metadietę
Brałam udział w dziesiątkach, jeśli nie setkach spotkań autorskich. Zawsze towarzyszą im przytłumione (ale jednak) dźwięki kaszlu, kichania, szurania krzesłem, stukania palcami w poręcz fotela, szeptów czy świdrujący głos zagubionej na dnie torebki komórki. Wieczór autorski z Gosią Waluszewską, to zaledwie cichy szum deszczu spływającego po witrynie okiennej i spokojny, ciepły głos prelegentki. Gosia opowiadała o swoim życiu pozornie tylko pełnym wyrzeczeń. – Skreślam i nie czuję żalu – mówiła o produktach żywnościowych, które jej szkodzą. A skąd wiedza co ją niszczy?
Od ponad dekady Gosia eksperymentuje z jedzeniem. Próbuje, łączy fakty, zastanawia się, czyta, poszukuje, podróżuje… Podróżuje po świecie i przygląda się sposobom odżywiania w innych kulturach. Z każdej podróży, z każdej przeczytanej książki, z każdej rozmowy z dietetykami wyciąga wnioski. W myślach układa fakty, z czasem definiuje je na papierze. Tak właśnie powstała „Metadieta” – przewodnik prowadzący nas ku życiu w zgodzie z naturą i własnym rytmem życia, a bez nabiału, glutenu i cukru.
– Jesteśmy materią, ale bywamy też energią, a tę musimy uzupełniać. Powinniśmy ją pobierać z owoców i warzyw, bo tylko one nie czynią nam krzywdy – przekonywała bohaterka spotkania, opowiadając jednocześnie o swojej tylko z pozoru ubogiej diecie. – Nie zmuszam się, nie odmawiam sobie, tylko żyję tak, żeby było mi dobrze – kontynuowała. A dobrze się czuje nie tylko po owocach i warzywach, ale także kaszach i różnorodnych ziarnach, dostarczających jej organizmowi potrzebnej do życia energii. Ceni w sobie umiar i podkreśla potrzebę regularnego ruchu.
– Rzadko się mówi o tym, jak bardzo ruch jest potrzeby do przepychania limfy, która zbiera wszelkie toksyny i przez nerki wydala je na zewnątrz, zmniejszając ryzyko wystąpienia stanów zapalnych. A przecież końcową stacją stanu zapalnego są nowotwory – warto o tym pamiętać pozostając bez ruchu w fotelu – uczulała Gosia.
Metadieta, czyli drobne kroczki
Większość z nas jest wychowana w kulturze ociekającego tłuszczem kotleta schabowego z zasmażaną kapustą. Od takiego żywienia do diety proponowanej przez Gosię droga jest bardzo daleka, ale nie niemożliwa. Autorka książki nie sugeruje natychmiastowego porzucenia dotychczasowych nawyków żywieniowych. Proponuje metodę małych kroczków, która na przestrzeni lat doprowadzi do takiego sposobu odżywiania, który nie tylko nie będzie nam szkodził, ale pozwoli utrzymać zdrowie i kondycję fizyczną, a w efekcie zatrzymać młodość.
Czy można szczęśliwie żyć bez koziego serka, bitej śmietany, cukierków czy golonki? Tryskająca zdrowiem pięćdziesięcioletnia Gosia Waluszewska jest tzw. żywym dowodem na to, że mikrozmiany w życiu mogą doprowadzić do makroefektów. A znakomitym przewodnikiem w podróży ku szczęśliwości może być „Metadieta„, o której wspaniale pisze autorka bloga Kulinarna czytelnia.
* w spotkaniu brał udział jeden mężczyzna, ale że pełnił głównie rolę operatora kamery, więc zapewne wybaczy mi, że będę pisała jedynie o paniach:)
Brak komentarza