Rozpoczęły się wakacje i tysiące młodych ludzi przeniosło się z ławek szkolnych na plaże. Z głębi kraju przybyli liczni wczasowicze. Słońce, jak każdego lata, zaprosiło do miłego spędzania czasu. Beztroska chwilami atmosfera powoduje, iż wszelkie zagrożenia czy przestrogi, traktuje się z pobłażaniem. Tak zresztą bywa każdego lata.
Sezony kąpielowe trwające zazwyczaj do końca sierpnia kończyły się w ostatnich latach pomyślnym finałem: mimo wielu interwencji, akcji ratowniczych, pomocy udzielanej przez punkty medyczne, nikt nie stracił życia. To wynik profesjonalnego działania odpowiednich służb, za które odpowiada Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Gdańsku. Co roku otwierane są strzeżone plaże, dozorowane przez ratowników wyposażonych w coraz lepsze środki techniczne. Dotyczy to plaż gdańskich w Jelitkowie, Brzeźnie, Stogach, Sobieszewie i Orlinkach.
Takich zabezpieczeń ratowniczych nie było w latach dwudziestych XX wieku. Dlatego też zdarzały się tragiczne wypadki, o których pisano w Danziger Neuste Nachrichten:
We wtorek minionego tygodnia [data wydania gazety – 4 sierpnia 1923 r.] wprost naprzeciw „Cafe Meeresbild” utonął 14-letni chłopiec. Nieszczęście wydarzyło się w miejscu, gdzie ów chłopiec spacerował plażą. Początkowo przyczyny zdawały się być zagadkowe, aż dochodzenie wykazało, iż w rzeczonym miejscu znajduje się dół o głębokości sześciu metrów. Wyjaśnienie, jakoby miał on powstać wskutek uderzenia pioruna, wydaje się być mniej prawdopodobne niż hipoteza o działalności wód gruntowych w tym miejscu, które spowodowały powstanie wspomnianej dziury. W niedzielę dwoje dorosłych ludzi wpadło do niej podczas kąpieli, jednak wszystko skończyło się szczęśliwie, gdyż z pomocą pospieszył pewien szyper i inni goście kąpieliska.
Wydarzenie miało miejsce w Jelitkowie, wówczas Glettkau, i wzbudziło spore poruszenie, gdyż władze ówczesnego kąpieliska niewiele uczyniły, by zabezpieczyć teren.
Naturalnie, nie ulega wątpliwości – pisał reporter tej gazety – iż o bezpieczeństwo kąpiących się nie trzeba dbać poza obrębem zakładu kąpielowego, bo kto kąpie się na wolnym powietrzu, czyni to na własną odpowiedzialność. Jednak dół powstał w bezpośrednim sąsiedztwie kąpieliska, a wraz z nim zaistniało stałe niebezpieczeństwo dla nie umiejących pływać – należy więc przedsięwziąć środki zaradcze. Jeśli nie można usunąć tego dołu, to należałoby podjąć obserwację, czy przypadkiem się on nie przemieszcza.
Więcej nie pisano na ten temat, widocznie już nie zdarzyło się tam nic złego.
Przenieśmy się teraz do innego sierpniowego dnia, tylko osiemdziesiąt lat później. Na plażę w Sobieszewie.
Feralnym dniem okazała się niedziela 10 sierpnia 2003 r. Około godz. 13 doszło do gwałtownego załamania pogody. Pojawiła się wysoka fala i wsteczny prąd w Zatoce Gdańskiej. Turyści znajdujący się około 200 metrów w lewo od głównego wejścia na plażę, zostali totalnie zaskoczeni. Świadkowie usłyszeli krzyki osób, które jednocześnie zaczęły tonąć. Razem było to osiem osób. Po kilkunastu minutach na miejscu pojawili się strażacy i płetwonurkowie. – Siedem osób odnaleziono w wodzie. Cztery trafiły do szpitala, a dwie, po udzieleniu pierwszej pomocy, puszczono do domu. Jedną osobę cały czas uznaje się za zaginioną – mówił st. kpt. Piotr Gudalewski, oficer operacyjny Wojewódzkiego Stanowiska Koordynacji Ratownictwa w Gdańsku. Wcześniej, o godz. 11. 00, patrol prewencyjny z kąpieliska Stogi, udzielił pomocy tonącemu mężczyźnie ze Starogardu Gdańskiego. Półtorej godziny później ratownicy zostali powiadomieni o przypadku tonięcia kobiety. Dwoje z nich rozpoczęło poszukiwanie zaginionej. Starszy ratownik Łukasz Iwański, z kąpieliska morskiego w Gdańsku Stogach, rozpoczął telefoniczną koordynację akcji, wzywając karetkę pogotowia i prosząc o wsparcie ratowników WOPR z innych kąpielisk. Ratownikom, po pięciu minutach poszukiwań, udało się odnaleźć i wynieść na brzeg tonącą. Po kilku minutach reanimacji czynności życiowe powróciły, ale oddech kobiety znowu począł zanikać, należało wznowić sztuczne oddychanie. Wezwano śmigłowiec medyczny.
W tym czasie ratownicy wraz z wypoczywającymi na plaży, wynosili na brzeg następnych podtopionych. Wkrótce na miejsce zdarzenia przybył patrol straży miejskiej, ratownik medyczny, policja i śmigłowiec. Ratownicy dokonali selekcji osób najbardziej poszkodowanych, te zabrał śmigłowiec, pozostałe przewieziono do szpitala karetkami. Helikopter medyczny niebawem powrócił. W międzyczasie bowiem zgłoszono zaginięcie kolejnej osoby, wczasowicza pochodzącego z Bytomia. Do akcji poszukiwawczej włączyło sie już kilkunastu obecnych na plaży ratowników. Przypłynęła łódź z ratownikami z Brzeźna, osoby z bazy WOPR na ulicy Litewskiej, płetwonurkowie ze Straży Pożarnej w Sobieszewie.
Podczas poszukiwań zgłoszono zaginięcie w wodzie kolejnych osób. Około godz. 15. 00 wyłowiono mężczyznę. Ratownicy medyczni ze śmigłowca i karetki podjęli czynności reanimacyjne. W tym czasie trwały poszukiwania pozostałych i energiczne wypraszanie z wody plażowiczów, którzy nie do końca rozumieli skalę zagrożenia. O godz. 17. 00 akcję ratowniczą zakończono nie znajdując już nikogo z poszkodowanych.
Bezpośrednim efektem tego wydarzenie było utworzenie strzeżonej plaży w Sobieszewie, a następnie jej filii w Orlinkach. Radykalnie zwiększyło się bezpieczeństwo kąpiących się i odpoczywających nad zatoką.
Autor: Waldemar Nocny
Jak na pana Nocnego to żadna rewelacja