Przed moim domem jest mój kawałek przestrzeni: ograniczony blokami, pomiędzy którymi rozciąga się duży trawnik z wkomponowaną weń perłą architektury śmietnikowej. Obok niego stoją domki dla kotów, regularnie przekarmionych, zadowolonych i wylegujących się w trawie brzuszkami do góry. Zwierzaki podchodzą do mnie, pamiętając, że im przynoszę kąski w prezencie od moich kotów i trącają nosem mojego psa, który je uwielbia.

GdańskNa rogu trawnika stoją chłopacy pijący piwo, znam ich od dziecka. Czasami rozmawiamy ku oburzeniu tych, dla których są oni patologią, ale to zwyczajni chłopcy. Młodzi mężczyźni zawsze łączą się w grupy, a piją ze sobą, ustalają hierarchie: komu podać rękę, a komu nie wolno pierwszemu wyciągnąć jej do ciebie. Wiele tajemniczych zależności zachodzi nawet w takiej małej grupie chłopaków. Dzieje się tak od tysięcy lat, wystarczy przypomnieć sobie choćby „Odyseję”.

Kilkadziesiąt lat temu napisałam na konkurs czasopisma „Filipinka” tekst o chłopcach, którzy tam stoją, piją i gadają. Miejsce to zajmowało pokolenie ich ojców. Widocznie należy do nich, to ich kawałek przestrzeni.

Tak więc wygląda moje miejsce i dobrze się tu czuję. Najważniejsi są jednak ludzie, tu wszyscy się znają i z każdym można pogadać. Gadałam o warsztatach naprawy, gdyż zepsuł się mój ulubiony Peugeot i rozpytywałam znajomych o radę. Wysłuchałam opinii, miałam jednak w pamięci pewne miejsce. Wziąwszy więc psa, udałam się na dłuższy spacer przy pięknej pogodzie. Ulica prowadziła ku dawnym miejscom, gdzie kiedyś stał mój dom przy ulicy Ogińskiego.

Szłam więc ulicą Malczewskiego. Ta ulica się zmienia. Zbudowano tu już kilka bloków, które teraz nazywa się apartamentowcami. Mieszkania są więc apartamentami, ale nie umiem wymyślić czasownika pochodzącego od słowa apartament, a oznaczającego zamieszkiwanie. Nasz giętki język na pewno stworzy takie słowo.

Stoją tu okazałe bloki, jedne łączą ulicę Malczewskiego z Kartuską, umożliwiając mieszkańcom wjazd samochodem od strony obu ulic. Należy liczyć na to, że lokatorzy się pomieszczą, choć znając podobne dzielnice w innych miastach, podejrzewam poważne trudności z parkowaniem. Kolejne bloki wgryzły się w pagórki po lewej stronie ulicy Malczewskiego.

Są triumfem geometrii. Białe balkony, oczywiście równoległe i wszystkie na tych samych poziomach w kilku blokach. Obok okna, wszystkie tej samej wielkości i na takich samych poziomach oczywiście. Piony drzwi, klatek schodowych i wind. Architektura jest więc bardzo prosta, dramatycznie prosta, jak to się teraz mówi: prostokątna bryła, podzielona na kwadraty i prostokąty. Triumfująca geometria, świat podzielony i nienależący do nikogo.

Lokatorzy tych apartamentów używają iPhpone’ów z Androidem i na podłodze pozostało dużo pustego miejsca, zgodnie z obecną modą. Oni jednak również mają pragnienie posiadania kawałka świata dla siebie. Pewien mój znajomy z takiego mieszkania ma księgę ze zdjęciami i dokumentami, zaświadczającymi, że jego dziadkowie posiadali domy i ziemię w kraju na Wschodzie. Każdy więc człowiek ma pragnienie posiadania swego miejsca w świecie, choćby jego korzenie pozostały w ziemi, która nigdy nie zostanie odzyskana; są tylko wirtualne i psychiczne, ale mają ogromną siłę wiążącą.

Z pewnością ten dom przy ulicy Malczewskiego pozostanie na zawsze czysty i nieosobowy a każdy z lokatorów otrzyma klucz do ogrodzonego śmietnika. Tu na balkonach nie suszy się pranie, na wiszą na balustradach wietrzące się dywany, nikt nawet nie pozostawił zapomnianej popielniczki na parapecie. Nie stoją doniczki z kwiatami, nie ma tu drzew, lecz wykafelkowany podjazd prowadzący do czarnych drzwi garażu. Już z jednego boku bloki zostały ogrodzone siatką o gęstych oczkach, przez które nie prześlizną się koty. Taki parkan otoczy całą enklawę apartamentowców. Tu nie wolno trzymać psów, gdyż nie ma ich gdzie wyprowadzać. Chyba że poza osiedle. Poza budynkiem są pagórki, rosną sosenki, a pod nimi pozostały cztery schodki, które niegdyś prowadziły do domu.

Tuż obok stoją domy, które przetrwały wojnę, ale są do nich przybite tablice „Do rozbiórki”. Na schodach siedzą chłopaki, którzy gadają ze sobą, klną, piją piwo i ustalają hierarchie. Na chodnikach walają się śmieci, które się wysypały z przepełnionych śmietników, jakieś kołdry, krzesła. Widać, że ludzie mieszkający w starych domach nie zwracają uwagi na przybite na nich tablice i żyją jakby nigdy nic. Właśnie z bramy bardzo solidnej kamienicy, na której nie ma tablicy z wyrokiem, ale za to jest napis „Obiekt monitorowany” wychodzi modnie ubrana młoda kobieta, w „rurkach” oczywiście, i dorzuca wór śmieci, nie przejmując się przepełnionym pojemnikiem, należy po niej sprzątać, ona nie odpowiada za tę dzielnicę, nie czuje zakotwiczenia w tej przestrzeni. Jej synek został w bramie, dzierżąc wiaderko po farbie do malowania ścian, i z naburmuszoną miną patrząc na mnie, czeka na matkę.

Pomiędzy domami jest miejsce, które należy tylko do ludzi, którzy tu mieszkają: w podwórku stoi kolorowe krzesełko, wiszą kwiaty. Tutaj można posiedzieć, popatrzeć sobie przed siebie, nie myśląc o pędzącym czasie i nieuchronnie nasuwającym się walcu zmian, który rozwali te domy. Miłe miejsce prywatne, zaznaczone osobowością ludzi, zagospodarowany kawałek przestrzeni, który należy tylko do nich i ma na sobie ich indywidualny znak, który odróżnia go od innych miejsc.

Robię zdjęcie, wychodzi kot, aby się pogapić, przechodzący chłopak z butelką piwa, pyta, czy będzie na zdjęciu. Chłopcy tacy jak wszędzie, mimo że tych nie znam od urodzenia.

Nieopodal ulica Kłopot, która prowadzi wprost w rozwartą, szaloną paszczę zieleni. Naprzeciwko ładny dom, wiem, że kiedyś była tu łaźnia. Moja matka mnie tu przyprowadzała na kąpiel w czasach, kiedy wokoło były tylko gruzy. Inteligentnie i wygodnie zaprojektowano tę dzielnicę w Danzigu, gdyż obok jest szkoła i kościół.

Skręcam, idę ulicą w dół i jest już warsztat. „Panie Kaziu!”- woła stojąca w otwartej bramie kobieta. Mówię smutnym głosem, ale nie tylko z powodu problemu z ulubionym samochodem. Dokładnie naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy jest puste miejsce: tu stał mój dom. Mówię o tym panu Kazimierzowi, pokazując ramieniem placyk. „Tu zawsze płaczę” – mówię mu. „Nie warto myśleć o przeszłości – mówi życzliwie – tylko uśmiechać się, patrząc w przyszłość”.

Tekst: Królowa e-booków:) – Emma Popik 

A gdybyś pewnego dnia się obudził i wymacał z przodu piersi, które wyrosły nocą, to co byś zrobił? Skutki tego niesamowitego odkrycia zawiodły bohatera (bohaterkę?) opowiadania „Trzeci cycek” w głębię podziemi i nieznanej dotąd seksualności, oraz doprowadziły do zrozumienia własnych odczuć i pojęcia rozmiarów zbrodni, której stał się ofiarą. Eryk-poczciwina rozpoczyna grę, która miesza mu w głowie i dziwnie w niej słowa układa. Cel: ratowanie ludzkości, zostanie bohaterem. Tylko czy to naprawdę jest gra, a może to wszystko dzieje się w realu, i „Musisz tu wrócić”, inaczej stanie się coś strasznego? Czym zatykać uszy, gdy na zrębach muru cmentarza wyją blade istoty, i czy na pewno to „Wilkołaki”, a może żywi ludzie, skazani na los gorszy od śmierci? – czytaj dalej