Witam Państwa w Nowym Roku! Niech będzie dla nas wszystkich dobry i ciekawy. W ostatnim felietonie i komentarzach do niego pojawiło się zagadnienie specjalizacji w zawodzie przewodnika. Pani Ania napisała: rynek turystyczny podlega tym samym prawom, co każdy inny i specjalizacja (…) stanie się w pewnym momencie konieczna. Zgadzam się. Nie można być bardzo dobrym w każdym temacie. A tematów nam w Trójmieście przecież nie brakuje.
W swoim komentarzu pani Ania zastanawia się także – czy era „przewodników od wszystkiego” powoli traci rację bytu? Wydaje mi się, że od kilku lat tak właśnie się dzieje. Klienci często nie chcą już spacerować tylko i wyłącznie Drogą Królewską, bo ją znają. Pragną poznać nowe miejsca, pójść tam, dokąd turyści chodzą rzadko. Koleżanka z Berlina opowiadała mi ostatnio, że wśród turystów bardzo popularne stały się miejsca, które do niedawna omijali nawet sami Berlińczycy. Teraz to miejsca trendy. Tradycyjne zwiedzanie – dodała – staje się powoli lekko obciachowe. Jak to? – zdziwiłam się. Proszę cię – podsumowała – parę dat na krzyż i kilka legend każdy znajdzie sobie sam. Dziś trzeba turystę zaskoczyć. Zaproponować mu szlak zwiedzania, którego nie zna. Wtedy będzie zadowolony. Hm.. To szansa dla Dolnego Miasta! – pomyślałam.
Im bardziej wymagający staje się klient, tym bardziej przygotowany powinien być przewodnik. Wiedza z kursu to podstawa, niezbędne minimum. Mądry przewodnik uczy się przez całe życie, czyta gazety i różne portale tematyczne, chodzi na wykłady, spotkania, konferencje. Kto tego nie rozumie, powoli wypada z rynku. Zawiedzeni i niezadowoleni klienci szybko znajdą kogoś innego. Po mieście rozejdzie się opinia, że ktoś jest po prostu słaby. Z biur przychodzić będzie coraz mniej zleceń, telefon będzie dzwonił rzadziej.. Chyba – że nie będzie już naprawdę nikogo innego, kto będzie akurat wolny. Smutne, ale prawdziwe. Zresztą – czyż tak nie dzieje się w każdym zawodzie?
Nie ma lekko…
Niejednokrotnie spotkałam się ze stwierdzeniem, że praca przewodnika jest bardzo łatwa i przecież taka przyjemna! Pochodzi się z grupą po mieście, opowie parę legend, wejdzie z ludźmi na gofra. Ty to masz fajnie – mówią niezorientowani znajomi – latem tak często jesteś na jarmarku! Albo – zazdrościmy ci Magda – codziennie możesz sobie pogadać po niemiecku – przecież to lubisz! Owszem, jednak opowiadanie o Polsce, Polakach, sytuacji społeczno – gospodarczej, zmianach po 1989 roku nie jest łatwe. A o to zachodni turysta pyta coraz częściej. Mniej interesują go etapy budowy Kościoła Mariackiego, bardziej stosunek Gdańszczan do wypędzeń, Lecha Wałęsy i Guentera Grassa. I o tym obecnie głównie mówi przewodnik. Oczywiście – trudne pytania zdarzają się częściej, gdy towarzyszę gościom dłużej i mamy więcej czasu. Wówczas zawsze pojawia się kwestia smoleńska i pytania, kiedy wprowadzimy euro. Oczywiście – jeśli mam zaledwie godzinę na Gdańsk – mówię krótko i na temat, a pytań jest niewiele. Każdy bowiem zdaje sobie sprawę z tego, że każda minuta mojej pracy jest bardzo cenna.
Mierz siły na zamiary
W swoim komentarzu pani Ania pyta też o to, czy istnieje coś w rodzaju listy z mocnymi punktami – specjalizacjami trójmiejskich przewodników. Jakiegoś wykazu, którym mogliby kierować się zleceniodawcy. Otóż – pewnie byłoby to zasadne i możliwe – gdybyśmy wszyscy pracowali dla kilku biur podróży. Tak właśnie było kiedyś. Teraz rzeczywistość jednak jest taka, że prawie każdy z nas ma własną mini – firmę i o pracę stara się sam. Zlecenia dostaje nie tylko z biur, ale od przeróżnych klientów. Jednego dnia pracuje dla Urzędu Miasta Helu, drugiego dla Towarzystwa Miłośników Gołębi Pocztowych, trzeciego dla młodzieży z liceum z Paryża.
Jeśli mogłabym coś doradzić młodym przewodniczkom i przewodnikom – to nie porywajcie się z motyką na słońce! Jeśli zlecenie jest trudne, czujecie, że nie podołacie, bo nie czujecie się pewnie w temacie – nie wahajcie się tego przyznać. Po prostu, uczciwie: przepraszam, ale nie dam rady. Mam za mało doświadczenia, nie chcę dać plamy. Z pewnością zostanie to docenione. Oczywiście – nie można nie ogarniać Oliwy, czy nie czuć się pewnie na Westerplatte, mówię o zamówieniach nietypowych. Samej do dziś zdarza mi się niekiedy odmawiać. Na przykład nie czuję się pewnie w tematach związanych z przemysłem stoczniowym. Nie będę udawała omnibuski, bo nie chcę się potem wstydzić. I wolę zachować dobrą markę.
Program na miarę
Najbardziej lubię sytuację, kiedy na początku roku otrzymuję zlecenia w formie – jak ja to mówię – puzzli. Klient pisze bardzo ogólnie, co chciałby zobaczyć w Trójmieście, pyta o radę, o moją opinię. Mam czas ułożyć program specjalnie dla niego, pewne rzeczy odradzić, coś zaproponować. Z jego przemyśleń i życzeń układam plan pobytu w Trójmieście, który będzie jego wymarzonym. I praktycznie zawsze jest strzałem w dziesiątkę.
Niemiłe niespodzianki
Czasem zdarza się, że jestem czymś zaskakiwana, czego nie lubię. Latem pewna grupa niemiecka zamówiła u mnie zwyczajne zwiedzanie Gdańska, z przerwą na wizytę w jednej z fabryk, produkujących środki spożywcze. Bardzo przyjemnie – pomyślałam – pewnie dowiem się paru ciekawych rzeczy. Lubię nowe miejsca. Jednak dopiero na schodach zakładu dowiedziałam się, że tłumaczką tego spotkania jestem ja! Nie cierpię takich sytuacji, gdyż przed każdym tłumaczeniem na żywo lubię przejrzeć słownictwo związane z tematem… Nie zapomnę jak kiedyś dawno temu tłumaczyłam rozmowę pana produkującego rozkładane palety (takie jakie pokazują nam u fryzjera) z kępkami i pukielkami sztucznych włosów we wszystkich kolorach tęczy – z innym panem, który właśnie zamierzał je zamówić… Ech… Przy okazji dowiedziałam się wtedy, że te pukielki to żyłka. Czy okazała się dla obu panów żyłką złota – tego już nie wiem:)
W następnym odcinku opiszę historię pewnej wizyty u „typowo polskiej rodziny”. Wizyta była punktem programu pobytu grupy Szwajcarów w Trójmieście. Owa „typowa polska rodzina” śni mi się do dziś. Tylko teraz już jestem w stanie z tego się śmiać:)
Tekst: Magda Kosko-Frączek
Teksty Magdy Kosko-Frączek na iBedekerze
Profil na facebooku – Pomysłów 1200 dla dzieci w Trójmieście
hihi Madziu jak zawsze masz racje !!!! ale wiem, że normalne zwiedzania były , są i będą dla wszystkich grup co mają mało czasu i nie ma tu obciachu ! Dla tych co już u nas byli – to „jo” trzeba pokazać cosik innego – zgadzam się 🙂 czekam z niecierpliwością na „typową rodzinkę” !!!
Muszę w temacie tej rodzinki pozmieniać parę szczegółów… Ech.. kilka dni po tym spotkanku odpoczywałam psychicznie. 🙂 Na całe szczęście ten punkt zwiedzania grupa Szwajcarów organizowała sobie sama! Wieczorem zadzwoniłam do biura, dla którego tego dnia pracowałam, opowiedziałam wszystko, po czym kolega R. powiedział: hihi, dobre, dobre – a teraz powiedz jak było naprawdę! :))
Poczekajmy na następny felieton, już niebawem!
Dziękuję Pani Magdo za odzew na moje wątpliwości 🙂 Jestem początkującym przewodnikiem i jakoś tak czuję, że oprócz pasji (którą, mam nadzieję, posiadam), trzeba też na ten zawód spojrzeć pragmatycznie – wyjść z taką ofertą, która będzie czymś innym albo czymś więcej… Wszak jesteśmy usługodawcami, jak nie przymierzając, szewc czy adwokat 😉
A tematykę stoczniowo-portową lubię i chętnie o niej turystom opowiadam, choć mam świadomość, że momentami wiedzy mi brakuje. Ludzie z głębi Polski często są zdziwieni, że w portach i stoczniach Trójmiasta coś się dzieje (są przekonani, że statków się nie buduje, a porty zarosły rzęsą), więc jak słyszą o DCT, statystykach przeładunków, czy statkach PSV, to niejednokrotnie robią wielkie oczy 🙂
A co do zwiedzania „alternatywnego”, to czekam na wycieczkę, której będę mogła pokazać PKFM i moje ukochane Hewelianum 🙂
jeszcze raz pozdrawiam 🙂
również pozdrawiam i pewnie latem się spotkamy na szlaku 🙂 A co pani sądzi o oprowadzaniu w przebraniu? W strojach? To też będzie temat jednego z felietonów z tej serii. 🙂
Coraz więcej jest chyba przewodników, którzy oprowadzają wycieczki w strojach historycznych, prawda? Już nie mówiąc o projekcie, którym są Gdańscy Mieszczanie. Może to oczywisty banał, ale mam wrażenie, że taki historyczny strój trzeba „czuć”, sprawić by się stał nie tylko ubraniem (zamiast przebrania) ale i częścią przekazu. Inaczej to chyba nie wypali, więc taki model nie jest chyba dla każdego. W każdym razie to nie moja bajka jako przewodnika, choć nie ukrywam, że bardzo fajnie patrzy się na tak barwnie ubrane postacie 🙂
🙂 o tym będzie też w jednym z następnych felietonów. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z przewodniczką w przebraniu. A działo się to we Wrocławiu. 🙂 Małgorzata Urlich – Kornacka – super babka. Powiedziała, ze ma parę zestawów do przebierania, zależnie od tematyki i pory roku. Była wspaniała.