To już X odcinek Notatnika, który cieszy się dużym powodzeniem wśród Czytelniczek i Czytelników iBedekera. Dziękując za słowa uznania napisałam dla Państwa „Alfabet przewodnika”. Zapraszam do lektury i dyskusji zarówno w komentarzach, jak i na żywo – jak to się teraz modnie mówi – w realu:)
A – jak anegdota – jeśli wszystko, o czym opowiadasz grupie miałoby być wykwintnym daniem, to anegdota jest tylko przyprawą. Niektórzy lubią jej więcej, inni mniej. Jednak nie jest wskazane, aby przyprawy zdominowały potrawę. Osobiście lubię ciekawe anegdotki, pasujące do czasu, miejsca i sytuacji – mam kilka wypróbowanych, które zawsze się podobają.
B – jak biblioteczka przewodnika – to określenie jeszcze z kursu przewodnickiego w 1996 roku. Z początku mnie śmieszyło. Teraz już nie. Są pewne książki, które trzeba mieć i znać. I koniec. Inne trzeba przeczytać, ale niekoniecznie posiadać na własność. Jeszcze inne są znakomitym źródłem cytatów. Osobiście nie wyobrażam sobie pracy bez Grassa, Loewa, Schenka… Zbieram też artykuły prasowe dotyczące interesujących mnie tematów. Od lat obiecuję sobie uporządkować notatki – i nie znajduję na to czasu.
C – cena usługi. The sky is the limit. Nie można przesadzić, ale nie można cenić się zbyt nisko. Parę razy zdarzyło mi się zapytać klienta – jakie stawki proponuje. Przewyższały o około 30 % kwotę którą zamierzałam podać! Lubię uczciwość ze strony klientów. Niejednokrotnie słyszałam od biur, czy firm – Na tej grupie bardzo dobrze zarabiamy, to nasz stały, zamożny klient, możemy zaproponować więc większą stawkę. Albo – to są dzieci z małej miejscowości – nie chcemy wyciskać z nich ostatniego grosza – obniżyliśmy swoją marżę do minimum – więc pytanie – czy zgodzisz się oprowadzić ich za połowę ceny?
D – jak dokształcanie. To nie idzie do przodu, ten się cofa. Kiedyś spotkałam koleżankę z podstawówki, zapytała, co u mnie. Powiedziałam, że pracuję, ale że w sumie to nadal studiuję, teraz co innego. Zdziwiona zapytała – jeszcze jesteś w szkole? Chce ci się? Tak, jestem. I chce mi się. I mam nadzieję, że mi się nie odechce, bo jak mówiła babcia Marysia – jak się komuś nie chce, to gorzej, jakby nie mógł.
E – jak empatia. Drogi przewodniku – nie zapomnij o tym, że wycieczka to nie anonimowa masa do przeciągniecia przez starówkę – ale ludzie – którzy chcą mieć przerwę na kawę, na wodę, na toaletę, na zrobienie kilku zdjęć, na pamiątki.… Jak opowiadasz historię Gdańska – to zrób to najlepiej w kościele, gdzie można wygodnie usiąść, a nie pod Neptunem, gdzie w sezonie nie wetkniesz nawet szpilki.
F – jak film, czy fotografia. Nie oceniona w pracy przewodnika. Warto nawiązywać do filmów, pokazywać fotografie, mapy. Jak mówi stare przysłowie – Powiedz mi, a zapomnę. Pokaż mi, a zapamiętam. Pozwól mi zrobić, a zrozumiem. Konfucjusz?
G – jak godziny pracy. Spotkałam wiele „lisków chytrusków”, którzy uzgadniając stawkę za oprowadzanie po starówce (do 3 godzin) – przy przywitaniu mówili grupie – że „pani Magda zostanie z nami do wieczora i pokaże nam całe Trójmiasto”. Nie ma mowy – to naciąganie. To tak jakbym kupując marynarkę usiłowała wyjść ze sklepu w całym garniturze i do tego krawacie. Choć gość w krawacie jest mniej awanturujący się! 🙂
H – jak humor. Jest niezbędny. Potrafi uratować niejedną z pozoru beznadziejną sytuację. Przyjeżdżam z grupą do hotelu – który właśnie się pali. Przepraszam, spalił – dogasa. Straż pożarna właściwie już się pakuje. Zaraz przyjedzie policja. Co robię? Mówię – proszę państwa – do końca życia będziecie mieli co opowiadać, a jak państwo teraz wyciągną aparaty – to takich zdjęć na fejsbuku nie będzie miał nikt! Ludzie zajmują się robieniem zdjęć, a ja w tym czasie dzwonię do biura i pytam – co dalej?
I – jak inteligencja. Nie ma nic wspólnego z wykształceniem. Inteligencja to umiejętność zachowania się w każdej sytuacji. Nie każdy to potrafi. A szkoda.
J – jak „jestem najmądrzejszy”. To cecha świeżych magistrów, młodych doktorantów, policjantów po szkółce i młodych przewodników. Po maksymalnie tygodniowym zachłysnięciu się sukcesem, legitymacją, blachą, czy stanowiskiem – należy jak najszybciej wrócić do pionu. Nie jesteś człowieku najmądrzejszy – a czytając kolejne książki bardzo szybko się przekonasz, że wiesz bardzo mało. I powtórzysz za Sokratesem – Scio me nihil sire.
K – jak komórka. Wielokrotnie uratowała sytuację – kiedy to co miało być zarezerwowane było zajęte, to co miało być otwarte – zamknięte, kiedy turyści się gubili, znajdowali, potem gubili ponownie… Co jednak najważniejsze – moja komórka uratowała życie wielu osób. Szybko wezwane pogotowie to podstawa. Potem już wszystko w rękach lekarza – no i Boga, w co na przykład nie wierzą ateiści. Jednak – jak powiedział mi kiedyś pewien starszy turysta z zachodu – jednak bezpieczniej jest mówić, że jest się agnostykiem, a nie ateistą. Dlaczego? – zapytałam. No bo – jak dodał – jeśli On jednak jest, to i niezręcznie będzie, głupio jakoś, no i trochę strach!…
L – jak licencja. Zniosą, czy nie? Nie wiem, staram się o tym nie myśleć. Wątpię, żeby biura, z którymi współpracuję zdecydowały się wymienić mnie na kogoś bez uprawnień, za to o 30 zł tańszego. Mogę się mylić, ale możliwe uwolnienie zawodu przewodnika nie spędza mi póki co snu z powiek. Od ponad roku spędza mi go za to pewien Mały Chłopczyk – który kilka razy w nocy odczuwa potrzebę kontaktu, wypicia herbatki, posilenia się mleczkiem, przykrycia, odkrycia… Ech… podobno najgorsze pierwsze 18 lat:)
M – jak mikrofon. Rzadko używam, pewnie dlatego, że nie lubię go potem nosić w torbie cały dzień. Zestaw głośno mówiący jest ciężki. To już wolę głośniej opowiadać, co nie podoba się często przechodniom. Raz zostałam nazwana „panią Hitler”, bo zbyt głośno i szybko mówiłam po niemiecku. Cóż, kiedyś się pewnie bym i bardziej przejęła, teraz macham ręką i idę dalej.
N – jak notatki. Niektórzy turyści notują to co mówię. Szczególnie Japończycy. Wielu przewodników tego nie lubi. Może kojarzy się to trochę z minioną epoką? Parę dni temu oprowadzałam wykładowczynię z uniwersytetu z Tokio. Przez tydzień – przyjechała z małą, bardzo zainteresowaną niemiecką grupką. Pani notowała cały czas. Praktycznie wszystko co mówiłam. Zapisała sobie nawet, że odszedł Wielki Aktor – Andrzej Łapicki. Opowiedziałam o nim turystom w kontekście różnorakich, nietypowych, aczkolwiek ciekawych związków damsko – męskich, nie baczących na tak mało istotną kwestię jaką jest różnica wieku. Zapytałam z ciekawości – po co pani to zapisuje? Odpowiedziała: to co mówisz, jest tak ciekawe, że chcę potem do tego wrócić, pewne rzeczy wykorzystać na zajęciach ze studentami. Ja tego nigdzie nie znajdę, w żadnym przewodniku, w żadnej książce.. Zrozumiałam, że robienie notatek to nie „pisanie donosu”, czy chęć wyłapania jakichś błędów, ale wyraz uznania. Zrobiło się mi bardzo miło.
O – jak obiektywizm – niezbędny, w przedstawianiu właściwie każdego wydarzenia historycznego, każdej postaci – szczególnie żyjącej ( oczywiście z wyjątkiem zbrodniarzy). Nie bójmy się wyrażania własnych sądów, ale jednocześnie zachowajmy szacunek dla myślących inaczej. Ludzie zasłużeni dla Gdańska nie są przeważnie bez skazy – ideałów nie ma – nigdzie! Mówiąc o Lechu Wałęsie, księdzu Jankowskim, Guenterze Grassie – zachowajmy obiektywizm. Turyści to docenią.
P – jak punktualność. Godzina podana w zamówieniu usługi to godzina rozpoczęcia zwiedzania. To moment, w którym witamy grupę, a nie moment w którym zziajani wpadamy do hotelu. Nie można się spóźniać! To bardzo niegrzeczne! Klient niemiecki tego przykładowo nie cierpi. Należy przyjść co najmniej 10 minut wcześniej, porozmawiać, ustalić szczegóły… Korki nikogo nie usprawiedliwiają. Jeśli podejrzewasz, że będą – wyjedź po prostu wcześniej.
R – jak rozsądek. Przydaje się zawsze. Nie pozwala w czasie burzy chodzić po wydmach w Łebie, zachęcać kolonistów do kąpieli w miejscach niestrzeżonych i zgadzać się na realizowanie programów, które zakładają, że przed południem pokażemy grupie całe Trójmiasto, nie zapominając o czasie wolnym i przerwie na obiad.
S – jak szczególna staranność. Pamiętam ze studiów, ( chyba jest to zapisane nawet w prawie prasowym) – że dziennikarz musi wykazać się szczególną starannością pisząc tekst, a używając argumentów – o zachowaniu proporcji tych ZA i tych PRZECIW… Co ma to wspólnego z pracą przewodnika? Moim zdaniem bardzo wiele. Podobnie jak z każdą pracą którą wykonujemy.
T – jak torba. Zawsze za ciężka. Jak zmieścić kalendarz, parasol, kilka książek, mikrofon, wodę mineralną, kosmetyczkę, portfel, komórkę, klucze – w średniej wielkości torbie? I nosić ją na ramieniu cały dzień? Nie da się. Wpadłam na pomysł – nie noszę książek, czy czasopism – noszę wydarte z nich kartki z fragmentami i cytatami, które będą mi potrzebne. Zniszczyłam kilka książek? Nie! Podzieliłam je na części – przecież nie są po to, aby ładnie wyglądały na półce, ale po to, żeby z nich korzystać.
U – jak uczciwość. Ceniona w każdym zawodzie. Z dziesięć lat temu w zastępstwie pewnego kolegi parę dni oprowadzałam grupę studentów z Monachium. W mailu z biura, które było organizatorem wycieczki był mały dopisek – i przewodnikowi w Stutthofie daj proszę 50 zł napiwku, zawsze mu dajemy. To student, uczestnik „Akcji Pokuta”. Po zakończeniu zwiedzania podchodzę więc dyskretnie, wręczam napiwek i obserwuję kompletne zdziwienie i zaskoczenie! Jak to? Przecież – przypominam sobie maila z biura –„zawsze mu dajemy”. Nie, nie zawsze. Napiwek dostał pierwszy raz. Kolega, którego zastępowałam – od wielu lat brał te 50 zł dla siebie. Straszne i smutne. To tak, jakby temu studentowi te 50 zł wyjął z portfela. Ukradł po prostu. Bo jakże inaczej?
W – jak wizytówki. Są ważne. Trzeba je mieć. Wizytówka powinna być elegancka, nie przegadana i oryginalna. Ja mam ze zdjęciem. Pamiętajmy, aby nie uprawiać masowego rozdawnictwa, nie wciskać na siłę – poczekać, aż nas o nią poproszą. Niedopuszczalna jest też wizytówka brudna, zagięta, nieświeża. Jeśli tylko takie zostały nam w portfelu, lepiej skłamać, że właśnie wczoraj się skończyły. Nieporozumieniem są również wizytówki z błędem. A i takie widziałam. Nie uznaję też wizytówek z tytułem naukowym poniżej doktora. W obecnych czasach, kiedy większość ludzi kończy studia – chwalenie się magisterką jest porównywalne z dumą, że właśnie nauczyło się jeździć na rowerze… Przyznam się, że lata temu po obronie magisterki sama zamówiłam sobie wizytówki ze słowem MAGISTER. Dziś się tego wstydzę. Na studiach doktoranckich śmiałyśmy się z Sylwią z kolegi, który miał wizytówki z napisem „doktorant”:) Jakoś chyba nie uchodzi.
Z – zakończenie – zwiedzania. Nie cierpię, jak przewodnik mówi: przepraszam, że Państwa wynudziłem! Mam ochotę wówczas wrzasnąć – to po co nudziłeś człowieku? Miałeś ciekawie opowiadać o swoim mieście, a nie przynudzać! Wiem jednak, że chodzi o to, aby grupa chóralnie zaprzeczyła – ależ nie, gdzieżby, skąd! – było wspaniale! Nikt nigdy nie opowiadał tak jak pan! Rozumiem, ale jednak samo stwierdzenie o przynudzaniu jest bezsensowne. To tak jakby fryzjerka pod koniec powiedziała – przepraszam, że panią beznadziejnie ostrzygłam! I z uśmiechem czekała na komplement 🙂
Na zdjęciu zakończenie kursu przewodnickiego – ale nie mojego – kiedy to było? Powtórzę za jedną w cioć – „zabij mnie, nie pamiętam!”:) Jest szansa, że osoby na zdjęciu wiedzą, kiedy kończyły kurs:) Było to z pewnością ponad 12 lat i tyleż samo kilo temu.
Autorka: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od ponad roku mama Andrzejka – Małego Chłopczyka. Napisz do autorki: [email protected]
Patrzę ponownie na zdjęcie – parę osób już niestety odeszło…
Ech, kurs przewodnicki, moje marzenie od kilku lat… mam nadzieję że kiedyś uda mi się wreszcie uzbierać fundusze – i czas na naukę 🙂
he he ja mówię ” mam nadzieje , że nie nudziłam ” 😉 i też załapuję się na „komplimenty”
a na wizytówce mam błąd – zauważony po rozdaniu prawie 100 sztuk – podziękuję drukarni – a i swojej ślepocie bo po prostu nie zauważyłam – może się zdarzyć ( sprawdziłam „wzór” był okej ) – ot życie !
Sorry ale mam magistra na wizytówce bo w Niemczech bardzo mało studiuje i dla nich skończone studia się liczą a nie jak u nas :-(( choć i tak bardziej „podnieca” ich moja niemiecka matura ( prosta jak konstrukcja cepa- ale mało kto ją tam ma hehe) niż moje polskie studia – i to jest dopiero dziwne !!!!
poza tym super alfabecik 🙂 brawo !
Magdo, jak zawsze wspanialy artykul.Doskonale teksty i swietny pomysl z tym alfabetem.Bardzo fdajnie sie go czytalo.Perelka!
No ale to chyba nie ostatni artykuł z tej serii?!
A btw., mam pytanie, może wiesz, skąd w Trójmieście tylu Skandynawów? Prawdziwe zatrzęsienie? Ty nie znasz przypadkiem szwedzkiego – coś mi dzwoni, że chyba się uczyłaś kiedyś 🙂 O, możesz napisać jeszcze przykładowo o przewodniczeniu – przewodnikowaniu z językowego punktu widzenia – chętnie bym przeczytał taki tekst – zwłaszcza pisany tak lekkim klawiszem :))
Magda, nie zanudziłaś ! 🙂
A na zdjęciu toć przecież Ty przykucasz na froncie grupy …..
Niech Madzieńka sie nie boi , kazda część Twojej sagi przeczytałam z przyjemnoscia.
Bardzo trafne spostrzeżenia z naszej pracy.
Bardzo ciekawy tekst, dziękuję 🙂
Przy literze L – czyli przy licencji – westchnęłam ciężko i po raz kolejny zastanowiłam się nad tematem… Do kursu przewodnickiego przymierzam się od jakiegoś czasu – i mam świadomość, że przez najbliższe kilka lat mogę go sobie wybić z głowy, z powodów zarówno logistycznych, jak i, rzecz jasna, finansowych… Zatem – z jednej strony chciałbym zniesienia licencji, bo wtedy droga do wymarzonego zawodu stanęłaby przede mną otworem 🙂 – ale z drugiej strony – pewnie byłoby tak, jak napisała Pani w tekście – biura raczej i tak wolałyby współpracować z przewodnikam z uprawnieniami… No i z trzeciej strony 😉 – teoretycznie wszystko powinien zweryfikować sam rynek – bo tak jak są przewodnicy z uprawnieniami, którzy absolutnie nie nadają się do wykonywania zawodu – tak pewnie są i osoby, które z różnych powodów nie mogą iść na kurs, a dysponują odpowiednią wiedzą i przewodnikami byłyby świetnymi 🙂
T – jak Torba – a może na wymieniony zestaw lepszy od torebki byłby plecak ? 🙂 Przynajmniej w moim przypadku dobrze się sprawdza – a w zasadzie noszę w nim to samo, co wymienione jest w artykule – poza mikrofonem, rzecz jasna – ale zamiast niego zdarzają mi się (naprawdę ! 🙂 ) cegły 😀
A głosu to Tobie i Ani P. okrutnie zazdroszczę:)
Kochani – muszę zaraz lecieć, napiszę ogólnie więc, że – owszem, szwedzkiego się uczyłam, zamierzam do tego powrócić, ale skąd to wie TAJEMNICZY CZYTELNIK? Tata? Jarek? Wojtek? Adam z Mławy ? :)) MAMA???? Jagucha? :)) T O W A R Z Y S Z MĄŻ? :))
Jak pisałam też miałam kiedyś MAGISTRA na wizytówce, ale tytuł powróci dopiero skrócony o jedną literkę. Choć wiem, że niektórzy Niemcy doceniają. Lubują się w tytułach. Ale podobno Austriacy bardziej. Prawda to?
A przykucam, bo wydawało mi się, że jak stanę z przodu, a doleciałam, bo to robiłam poprzednie zdjęcia – to wszystkich zasłonię. 🙂 Mam na sobie ślubną marynarkę własnego ojca. 🙂 Nosiłam ją w latach 90 – tych.
Pani Ingo – koszt kursu dość szybko się zwraca…. Ale oczywiście każdy musi realnie ocenić swoje możliwości czasowe i finansowe. Też uważam, że nawet gdy zniosą licencję – to rynek zweryfikuje się sam. Nie pójdę do pana Mietka z wąsem – żeby mi położył farbę na głowę – bo ON zgodzi się to zrobić za 34 złote – a prawdziwy fryzjer za 134. Nie zaryzykuję!
Ojoj a ja zawsze notuję. No bo przecież wszystkiego nie da się zapamiętać. A chyba lepsze robienie notatek niż nagrywanie na dyktafon…
Nie lubię akurat jak ktoś mnie nagrywa, albo filmuje. Od razu słyszę własne błędy i się stresuję.