Dziś będzie o tym, „co nas gryzie”. Nas – przewodników. Felieton polecam szczególnie wszystkim tym, którzy myślą, że praca przewodnika jest zawsze łatwa, lekka i przyjemna. „Ty to masz dobrze, pokręcisz się trochę z grupą przy Neptunie, pogadasz po angielsku i koniec!” – usłyszała ostatnio przewodniczka B. Zdenerwowała się. Praca przewodnika nie jest lekka. Zresztą – która praca jest? Zapraszam!

Każdy przewodnik to zna. Miły mail z zamówieniem krótkiego zwiedzania Gdańska. Krótkiego – więc nie najlepiej płatnego. Ustalamy cenę, umawiamy spotkanie. Przychodzimy i co się okazuje? Że zamiast „krótkiej starówki” oczekuje się od nas towarzyszenia grupie właściwie do wieczora. Łącznie z kolacją. A to niespodzianka! Z biurem nie sposób się połączyć, zresztą – nawet jeśli wcześnie rano zastaniemy w nim kogoś, to na 99 % nie jest to osoba, która zamawiała u nas usługę. Obecny od rana pan Kaziu nic nie wie. Prosi zadzwonić za parę godzin. A grupa stoi. I czeka. Cóż robić? Pozostaje mieć nadzieję, że –„szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele – i jakoś to będzie!”. W trakcie dnia pewnie połączymy się ze zleceniodawcą, porozmawiamy o podwyższeniu stawki. Przeważnie uda się wystawić rachunek na wyższą kwotę. Ale nie chodzi tylko o pieniądze. Każdy z nas ma przecież jakieś plany. Skoro „tylko starówka” to często po południu jestem już umówiona, prowadzę zajęcia, odbieram potomka od opiekunki, lub mam drugą „tylko starówkę” . Co robić? Przewodniczka A. mówi – Wiem, że kiedyś w końcu powinnam stanowczo zaprotestować i wyraźnie powiedzieć – przykro mi, kochani – ale ja za dwie godziny się z państwem żegnam. Zamówiono u mnie zaledwie zwiedzanie Głównego Miasta. Nie, nie mogę zostać dłużej, bo mam swoje plany. A co przeważnie robię? – dodaje gorzko – oczywiście towarzyszę ludziom do wieczora, odwołując wszelkie zaplanowane  zajęcia popołudniowe. A. musi więc dzwonić i przepraszać tych, z którymi zamierzała się spotkać po południu. Dzwoni do rodziców, że dziś nie przyjdzie, prosi męża, żeby wrócił wcześniej i wpuścił hydraulika… Miała zrobić zakupy, bo w lodówce ostatnio ma tylko światło i musztardę – ale wie, że już nie zdąży. A. jest zła. Znów ktoś niechlujnie wypisał zlecenie. Też tego nie cierpię. Ale skoro o dzwonieniu już mowa…

Nasza wspólna komórka

Pracując dla różnych osób, firm i instytucji stale dzwonimy, potwierdzamy, zamawiamy, przesuwamy, odwołujemy i pytamy. Sama wykonuję dziennie często kilkadziesiąt telefonów. Pod koniec miesiąca otrzymuję słony rachunek za komórkę. Rozumiejące sytuację renomowane biura podróży przyznają pilotowi lub przewodnikowi pewną sumę na telefon. Nie jest to wiele, ale zawsze coś. Pilotka S. dodaje: – jadąc z grupą na Mazury i mając np. Kanał Elbląsko – Ostródzki po drodze, a potem jeszcze obiad – wykonuję kilkanaście telefonów. Wysokość rachunku za telefon w sezonie od lat mnie po porostu przeraża i po ludzku wkurza. Bo często nie są to w ogóle moje sprawy, ale np. zamawianie taksówek dla turystów, zgłaszanie w restauracjach kto je rybę, a kto mięso. To powinno załatwić biuro – a nie ja – z trasy i swojej prywatnej komórki.

Brak zaliczki dla przewodniczki

Nierzadko okazuje się że grupa ma potwierdzone wstępy – przykładowo do muzeów, kościołów, na wystawy i na molo. Wspaniale – to się chwali, że turyści zostawią w Trójmieście sporo pieniędzy. Szkoda tylko, że przewodnik nie otrzymał zaliczki na poczet tych wydatków. W biurze ktoś nie spojrzał, nie pomyślał. Przewodniczka D: Od razu dzwonię do biura. I co słyszę? Tak, faktycznie, są wstępy, –  zapomnieli –  tyle pracy – młyn pani kochana – młyn! Nie mamy się kiedy podrapać! Kochanieńka, wyłoży pani? D. przeszukuje torebkę. W portfelu błąka się parę dych – może z drobnymi uzbiera się łącznie z 70 zł. Ale to nie starczy na wstępy. Zresztą – wkurza się D. – z jakiej racji mam wykładać za obcych ludzi? Dla nie znających tematu – to często nie są małe pieniądze. Na grupę liczącą 40 osób – wchodzącą do Kościoła Mariackiego, na molo i mającą koncert w Oliwie – D. potrzebuje około 500 zł. Dużo. Co powinna zrobić? Zadzwonić do biura i powiedzieć – sorry Winnetou – nie daliście zaliczki – wstępów więc nie będzie. Macie nauczkę na przyszłość! Nie zapłacę – bo nie mam! Następnym razem proszę przesyłać zaliczki! A co robi D. w rzeczywistości? Błyskawicznie lokalizuje najbliższy bankomat – wypłaca gotówkę płacąc wysoką prowizję, bo przeważnie nie jest to „jej” bankomat. Kochana D. – rozumiem cię doskonale. Robię tak samo. Liczę na to, że biuro to doceni i szybko odda wyłożone pieniądze. Przewodnik A: Bywają tygodnie, kiedy „pożyczam” biurom kilka tysięcy złotych. Żona na mnie krzyczy, że kredytuję bogatych niemieckich emerytów, zamiast zasypywać debet na koncie. A. już nawet nie odpowiada, nie kłóci się, bo wie, że żona ma rację. Brzdęk!

Pani jest bezczelna!

Rozmawiam z sympatyczną koleżanką w barku w Oliwie. Trochę plotkujemy, trochę wspominamy mijający sezon. B. mówi: wiesz co – ostatnio myślałam, że świat stanął na głowie. Otrzymałam zlecenie obsługi grupy – dwudniowej – z dość łatwym programem – ale – odbiór gości w Szczecinie. Wczesnym rankiem. Wyjechałam więc już w południe dnia poprzedniego. Jechałam praktyczne do późnego wieczora. Długo, tłoczno, męcząco, z przesiadkami. Przenocowałam u rodziny. Rano odebrałam ludzi z hotelu – przyjechaliśmy do Gdańska. Zwiedzaliśmy dwa dni – więc wystawiłam fakturę za trzy. No bo ten dojazd. Wcześniej rozmawiałam oczywiście z biurem, że dzień dojazdu będzie również płatny. Plus oczywiście zwrot ceny biletu. No trudno, żebym cały dzień jechała do ich gości – za darmo. Po paru dniach dzwonią z biura – pani jest bezczelna! Pani nie pracowała przecież trzech dni! Jak to nie – mówi B. – przecież praktycznie cały dzień jechałam do państwa gości – umówiliśmy się, że zapłacicie! To niemożliwe – krzyczą. Niemożliwe! W głowach się wam – przewodnikom poprzewracało! Ot – co!

Pani zaczeka – a ja się wykąpię!

Przychodzę do hotelu o 13. 30. Zgodnie ze zleceniem o tej godzinie powinno się zacząć zwiedzanie. Nikt na mnie jednak nie czeka. Po chwili podjeżdża autokar – aaaa, czyli dopiero przyjechali. Wnoszą do holu swoje bagaże. Mają szczęście – pokoje są już gotowe. Jechali siedem godzin w autokarze, więc cieszą się, że mogą się teraz odświeżyć. Witają się ze mną i pytają – ile pani da nam czasu? Tak do 15? Każdy się wykąpie, przebierze, co? Może jeszcze zdążymy coś zjeść? Tak po 15 byśmy zaczęli. Dobrze, ok, rozumiem. Poczekam. Mam w torebce gazetę. Zrobię porządek w kalendarzu, odpowiem na zaległe smsy. Idę na kawę do hotelowego barku. Ale jestem zła. Dlaczego nie zamówili zwiedzania na 15. 30? Nie musiałabym teraz tu siedzieć, nie brałabym taksówki z uniwerku, żeby zdążyć… Dwugodzinne zwiedzanie nie skończy się więc przed 16, ale przed 18… Ech, kiedy zaczniemy szanować swój czas?

Autorka: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od roku i czterech miesięcy mama Andrzejka – Małego Chłopczyka.
Napisz do autorki: [email protected]
Moje teksty na iBedekerze