Tuż nad kampusem Politechniki Gdańskiej wznosi się ponad pięćdziesięciometrowej wysokości wzgórze o zapomnianej nazwie i funkcji. Bezimienne w świadomości dzisiejszych mieszkańców Gdańska wzniesienie było kiedyś jednym z najbardziej ponurych i przerażających miejsc w okolicy. Góra Szubieniczna.

Góra Szubieniczna

Przy drodze z Gdańska na północ i dalej, na zachód, ku Pomorzu i reszcie Europy, a więc przy trasie, którą przybywali do Miasta liczni podróżni, ustawiono w XVI w. zestaw urządzeń, które miały zniechęcać przybyszów do niepoprawnego zachowania. Głównym, najbardziej widocznym, bo największym elementem tego budzącego grozę kompleksu była szubienica. Ona też dała nazwę temu miejscu. Zwano je „Galgenberg”, czyli „Góra Szubieniczna”. Oprócz szubienicy szczyt wzniesienia, którego, rzecz jasna, nie okrywał wówczas płaszcz uszyty z koron drzew, zdobiły wysokie słupy, na których mocowane były koła – narzędzia wyjątkowo okrutnej kary, jaką wymierzano szczególnie niebezpiecznym przestępcom.

Szubienica była bardzo porządna, a przy tym, jak przystało na obiekt należący do wspaniałego i bogatego Gdańska, dość ozdobna. Składała się z kwadratowego, murowanego korpusu, z którego wyrastały ku niebu cztery, również murowane filary. Na tych filarach wspierała się drewniana konstrukcja belek, ozdobionych, niczym kościelne wieżyczki, pięcioma małymi, cebulastymi hełmami. W murowanym korpusie znajdowała się zamykana na klucz furtka, przez którą dostać się można było wewnętrzne schody, prowadzące na kamienny parapet u stóp filarów. Cztery drewniane belki na obwodzie kwadratu służyły wykonywaniu dość humanitarnego jak na historyczny katalog kar sposobu pozbywania się ze społeczeństwa niepożądanego elementu. Kara śmierci przez powieszenie, którą nie szafowano wcale tak chętnie, jak by się to mogło wydawać, zarezerwowana była w Gdańsku dla złodziei. Konstrukcja gdańskiej szubienicy pozwalałaby na jednoczesne powieszenie 10-12 delikwentów. W praktyce ilość wyroków śmierci przez powieszenie w czasach największej świetności urządzenia na Szubienicznej Górze osiągała liczbę raptem kilku rocznie.

Innymi wyrokami wykonywanymi w pobliżu szubienicy było łamanie kołem, które orzekano względem rozbójników i innych przestępców, którzy w swoim procederze posługiwali się fizyczną przemocą. Kara ta miała dwie wersje: humanitarną, kiedy pierwszy cios drewnianym kołem od wozu spadał na kark skazańca, a potem dopiero miażdżono martwemu już osobnikowi kości nóg i rąk, oraz okrutną, kiedy kolejność masakrowania była odwrotna. Na koniec przywiązywano to, co zostało z nieszczęśnika do koła, a to mocowano na słupie – ku przestrodze.

Ponieważ publiczna egzekucja miała oprócz eliminacji przestępcy stanowić naukę dla społeczeństwa, wykonaniu wyroku towarzyszył skomplikowany ceremoniał. Do udziału w uroczystym odprowadzeniu skazańca na miejsce stracenia zaproszeni byli wszyscy. Długo nie trzeba było namawiać spokojnych mieszczan do towarzyszenia grzesznikowi w jego ostatniej drodze. Nie wynikało to bynajmniej z jakiegoś szczególnego zamiłowania do okrutnych widowisk u dawnych mieszkańców Gdańska. Ludzie spragnieni byli po prostu rozrywki i odmiany, a stateczne życie dobrze zorganizowanego i zamożnego miasta było dość nudne. Nie było wszak wtedy jeszcze telewizji…

Skazaniec był zatem po ogłoszeniu wyroku prowadzony najpierw ulicami, a następnie, już za wałami, pochód zatrzymywał się przy Kaplicy Jerozolimskiej na wysokości dzisiejszej ul. Chodowieckiego, gdzie przestępca otrzymywał ostatni napitek, by pokrzepiony w ten sposób dotrzeć sprawnie na Górę Szubieniczną, gdzie jego ziemska droga miała się na zawsze zakończyć.

Wszystkie urządzenia służące do egzekucji obciążone były tabu. Podobnie było z osobą kata. Jednak nikt nie oczekiwał, że to kat własnoręcznie skonstruuje wszystko to, co potrzebne było do wieszania, łamania kołem i innych metod karania przedstawicieli świata przestępczego, ani że będzie dokonywał remontów całego tego oprzyrządowania. To zadanie należało do miejskich rzemieślników. Żeby jednak nie narażać poszczególnych członków cechu na niesławę związaną z pracą przy obciążonych tabu urządzeniach, ich produkcja i konieczne remonty były obowiązkiem całych cechów. Władze Gdańska, rozumiejąc jak niewdzięczną jest praca przy szubienicy i jej przyległościach, dbały, by przed wyruszeniem do pracy zmotywować odpowiednio rzemieślników. Uroczysty pochód krążył więc pomiędzy siedzibami dygnitarzy, inkasując przy każdej sporą ilość trunków, fundowaną przez troskliwe władze. Ku Szubienicznej Górze całe towarzystwo wyruszało już dobrze podchmielone. Aż dziw, że zamierzone roboty zawsze były wykonane solidnie, a nie słychać też o szczególnie niebezpiecznych wypadkach przy pracy.

Pod koniec okresu funkcjonowania kompleksu egzekucyjnego na Górze Szubieniczej do wieszania i łamania kołem dołożono wyroki ścięcia, których wykonywania w mieście zaprzestano. Szubienicę rozebrano w pierwszych latach XIX w., ale nie oznaczało to wcale rezygnacji z penitencjarnej funkcji miejsca. Ostatni wyrok śmierci, w postaci ścięcia, wykonano tam w latach 30. XIX w. na pielęgniarce z miejskiego szpitala, która zamordowała własne dziecko.

Kiedy zła sława Góry pozostała jedynie w jej nazwie, na szczycie wzniesienia powstał cmentarz. Była to część cmentarza urnowego, który początkowo zajmował teren w bezpośrednim otoczeniu otwartego w 1914 r. przy dzisiejszej ul. Traugutta krematorium. Ze względu na położenie na szczycie dość, jak się okazuje, niedostępnego wzniesienia, uniknął likwidacji, którą objęto znakomitą większość przedwojennych gdańskich cmentarzy. Nie uniknął natomiast aktów prymitywnego wandalizmu. Dotrwał jednak do dziś, a jego niezwykłość polega na tym, że jest jedynym istniejącym faktycznie przedwojennym cmentarzem, który po 1945 r. nie był używany. Jest to zatem miejsce niezwykłe – świadectwo historii.

Warto przejść się na Szubieniczą Górę, by w cieniu wybujałych samosiejnych drzew obejrzeć blisko setkę przedwojennych płyt nagrobnych, o które dba ochotniczo młodzież z jednej z pobliskich szkół, nacieszyć oczy wspaniałym widokiem na Wrzeszcz, a przy okazji poczuć dreszcz grozy na wspomnienie strasznych (choć w większości wypadków sprawiedliwych) scen egzekucji, które w tym miejscu się odbywały.

Autor: Aleksander Masłowski