Czy wiecie, że ulica Kartuska na Siedlcach to właściwie dwie ulice? Ulica szalona, która zakręca i rozszczepia się na dwie, by sunąć równolegle do siebie. Ulica, która niby płaszcz ma stronę wierzchnią, lepszą, pokazywaną oraz tę spodnią – podszewkę, która jest nieco znoszona i nikt nie chce się nią chwalić.
Była sobie kiedyś jedna ulica Kartuska. Zbudowano po obu jej stronach rzędy bloków. Właściwie odbudowano domy, niegdyś tu stojące. Jak zostały zniszczone? Pan Feliks, mieszkający na starej, podszewkowej stronie ulicy Kartuskiej, pamięta działa niemieckie, porzucone na szczytach pagórków. Stały powyżej jego domu na pagórze zarośniętym trawą, kryjącym jednak w sobie tajemnicę, którą starsi pamiętają i pewnie nam opowiedzą.
– Rosjanie nacierali od strony Kartuz – mówi i – Niemcy do nich strzelali z tych dział, kierując je w dół, na domy. Zburzyli wszystkie.
Po wojnie ulica Kartuska była nocami czarna, nie paliła się na niej ani jedna latarnia. Nie było żadnej latarni i nie było co oświetlać: po obu stronach ulicy ciągnęły się rzędy gruzów. Miały wysokość parterowego baraku, pomiędzy którymi była przerwa, bo tam niegdyś było przejście pomiędzy domami.
Odbudowano je do tego miejsca, gdzie ulica Kartuska zakręca i potem znowu ciągnie się tuż obok tajemniczego starego domu, jedynego, który ocalał, i dziwnego pagóra, położonego tuż za nim. Kiedy po wojnie uruchomiono elektrownie i puszczono tramwaje, jeździły Kartuską, wzdłuż rzędów gruzów i zakręcały w prawo na bardzo ostrym zakręcie. Po kilku metrach zakręcały znowu, tym razem w lewo, by przejechać obok tego starego domu na podmurówce.
Rosną przed nim krzewy, które mają długie gałęzie i małe fioletowe kwiatki. Kiedyś tramwaje nie miały drzwi, a ich pomosty były niezabudowane. Długie witki wsuwały się przez okna przejeżdżającego tramwaju i dzieci skubały kwiatki, gdyż był tu przystanek.
Pan Feliks sprowadził się do tego domu w 1946 roku. Nie wiem więc, czy widział działa, choć zaręcza, że nadal stały. Na parterze mieszkała niemiecka rodzina. – Czy rozmawialiście z nimi? Pan Feliks kiwając głową, potwierdza. – Ten Niemiec był szewcem, a jego żona trochę znała polski. Normalni ludzie. – Nie było konfliktów? – pytam. – Nie, dlaczego? Wojna się skończyła. Zresztą oni potem wyjechali.
A co jest poza budynkiem w tym pagórku, gdzie teraz mieści się hurtownia? Ludzie są zaciekawieni dziwną budowlą wystającą z pagóra. Solidność murarki wzbudza podziw i podejrzenia. Czy ktoś pamięta, co tu było?
– Kiedy przechodziłam tędy w latach powojennych, bardzo się bałam – mówi pani Wiesia. – Odwracałam głowę od tego pagóra, gdyż czerniało w nim wielkie wejście. Było tak duże, że mogła wjechać lokomotywa, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
– A więc, co to było?
– Bunkier poniemiecki. Mówiono, że prowadzi aż do Wrzeszcza. Nikt jednak tamtędy nie chodził – uzupełnia pani Wiesia. – Był jeszcze jeden powód, dla którego nikt się nie zapuszczał w tę czarną czeluść: mieszkała tam stara kobieta. Miała kozę. Wprowadzała ją, aby koza się pasła na trawie. Pamiętam, jak koza szybko się wspinała na pagórek, a stara kobieta podążała za nią z witką w ręku. Była to gałązka urwana z krzewów rosnących przed tajemniczym, starym domem.
– Mieszkało tam więcej ludzi – przytakuje pan Feliks. – Bunkier jednak znajdował się na Zakopiańskiej, bliżej hotelu robotniczego.
Tam jednak nie ma śladu po pagórku tak wielkim, by zmieścić lokomotywę. Pagórek jest za to podmurowany w takim sam sposób jak inne w tej okolicy: solidne kamienie połączone zaprawą.
Gruzy wywieziono, budynki odbudowano, pozostał tylko niebezpieczny zakręt tramwajowy. Zapadła wtedy decyzja wyprostowania Kartuskiej. Teraz po tej lepszej stronie jeździ tramwaj, a na tej spodniej, jest cicho i ulica przysypia wraz ze swoimi dawnymi mieszkańcami w starym domu, snując wspomnienia o strasznych historiach i tajemniczych lochach, nigdy nie zbadanych, które być może ciągną się aż do Wrzeszcza.
Autor: Emma Popik
Bardzo ciekawe i sympatycznie napisane
Miło się czyta – będzie więcej?
Podobno będzie 🙂 🙂
Oczywiscie znam ten czerwony dom przy wzgorzu. Tam na parterze po lewej stronie mieszkal i pracowal ten szewc, ktory zawsze potrafil nasze buty i licznych innych rodzin wyreperowac.
Miedzy tym budynkiem i tym bialym na przeciwko, w ktorym mieszkala Barbara Szturmowska (ona i ten szewc wyjechali do Niemiec), znajdowala sie tzw. gorna mijanka tramwaju. Srodkowa mijanka byla przy ul. Ciasnej, a dolna na poczatku Nowego Swiatu, teraz Nowe Ogrody.
Ten tunel w zgorzu szedl kawalek, ale nie do Wrzeszcza, to bajka…
Pani Emmo- serdeczne dzięki za tak mile napisane opowiadania. Przeczytałam wszystkie 6 i jakby czas sie cofnął do moich dziecięcych lat.Biegalam tam , bo mieszkalam w Zaborni od1945 do 1952 potem na Cygance do 62r.Chodzilam do Szk.Podst .Nr. 8 na Kartuskiej, potem do TPD 6 i 7 klasę ,którą skonczyłam 1952r.U p.Sturmowskiej przy mijance ,moja Mama i brat chodzili na naukę języka polskiego w 1945-46.r.bo byliśmy niemcami,a nie chcieliśmy wyjechać.Jest bardzo dużo wspomnień z tego okresu.
Moje dorosłe już wnuki często proszą o wspomnienia z tych lat.Może je kiedyś przeniosę na papier ,jak zdrowie będzie mi przychylne?Serdecznie pozdrawiam i proszę o więcej-Krystyna.
jednej zimowej niedzieli, po obfitych opadach sniegu, wybralem sie na zjezdzanie na nartach z tej „gorki”. byl to prawdopodobnie miesiac luty, ludzie wracajacy z mszy w Kosciele na Emaus zatrzymywali sie I chcieli zobaczyc jak ja to zjade sobie. Niestety z samegu szczytu pomalenku pprzesuwalem sie w dol, poniewaz po dotarciu na sam szczyt stwierdzilem ze „gorka” jest lekko ze wysoka I za stroma, dotarlem do polowy w dol I dopiero wtedy odwazylem sie zjechac jak przystalo na narciaza przy obfitym aplauzie widzow stojacych pod domem na ul.Kartuskiej 124a. mialem wtedy zaledwie 7 lat I ten wspanialy aplauz pamietam do dzis. pamietam ze po obu stronach przy wejsciu w strone tego bunkra istnialy gazowe latarnie, ktore kazdego wieczoru zapalal mezczyzna jezdzacy na rowerze od jednej latarni do nastepnej.
czy ktos pamieta te latarnie gazowe?