Powoli kończy się sezon turystyczny – jeszcze październik i koniec. Większość z nas przewodników nareszcie odpocznie, poczyta coś zupełnie niezwiązanego z pracą, spotka się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, porządnie posprząta mieszkanie… Przy okazji znajdzie się parę rzeczy – tych „na pewno zgubionych” (oooo – jednak się znalazły!) i tych, o których się zapomniało (super, zupełnie wyleciało mi z głowy, że to mam!).

Może nadchodząca jesień będzie piękna? Lato jest dla ciała, a jesień dla duszy… Gdzieś to kiedyś przeczytałam i lubię tę myśl. Przywodzi na myśl długie rozmowy przy winie, wieczory z herbatą, kocem i dobrą książką, sopockie spacery… a także piękną piosenkę z dawnych studencko – bieszczadzkich czasów – We wtorek w schronisku po sezonie, w doliny wczoraj zszedł ostatni gość… Za oknem plucha, kubek parzy w dłonie.. I tej herbaty, i tych gór mam dość…

Sopot ekspresowy

Kocham Sopot. Nie ten turystyczny, ale ten prawdziwy. To miasto z przepiękną przedwojenną architekturą, urokiem i niesamowitą atmosferą nadmorskiego kurortu. Kocham Sopot, za każdym razem cierpię więc na myśl – w jak zupełnie bezsensowny sposób większość z nas pokazuje go turystom. Woła to o pomstę do nieba! Brak dogodnie położonego parkingu, przeładowany program wycieczki i ograniczenia czasowe zmuszają nas do oszukiwania turystów! Nie zwiedzamy z nimi miasta. Nie poznają jego uroku, czaru zachowanej secesyjnej architektury! Pokazujemy im tylko i wyłącznie Grand Hotel i molo. Wysadziwszy gości na ul. Haffnera lub Goyki, przemieszczamy się pośpiesznie w kierunku Grand Hotelu przed Dom Zdrojowy. Jak mamy pięć minut czasu więcej, zatrzymujemy się pod pomnikiem Haffnera. Punkt programu nazwany „zwiedzaniem Sopotu” jest więc spacerem po molo. To nieporozumienie! Przejście się po pomoście nie jest równoznaczne z poznaniem miasta! Po maksymalnie 40 minutach spędzonych na molo – w towarzystwie kiczowatych straganów – odprowadzamy grupy ponownie na ul. Goyki – w miejsce spotkania z autobusem. Ponaglamy, żeby szybko wsiadali, bo kierowca krzyczy, że nie może długo stać. W obie strony maszerujemy około pół godziny. Często na samo molo pozostaje zaledwie 20 minut, z czego nierzadko część czasu turyści spędzą stojąc w kolejce do toalety. Goście słabiej chodzący są zawsze niezadowoleni – że muszą „iść tak szybko i tak daleko”… Koszmar!

A można i tak…

Czasem, rzadko, ale się zdarza – mam czas. Mądrego kierowcę (pozdrawiam Cię, Adam!) i lubiących maszerować ludzi. Wysiadam z autokaru u góry Monciaka. Idę na dół zaglądając w boczne uliczki. Pokazuję ludziom piękne zachowane sopockie kamienice, Dworek Sierakowskich… Przy Zakładzie Balneologicznym zakręcam do Kościoła Ewangelickiego, pokazuję Park im. Marii i Lecha Kaczyńskich, Łazienki Południowe, piękną sopocką architekturę.. I to jest Sopot! A nie – z całym szacunkiem – drewniana kładka z wejściem i czytnikami niczym do Pentagonu.

Miasto trzeba poczuć

Nigdy nie zrozumiem biur podróży układających zbyt rozbudowane programy zwiedzania. Pisałam już o tym w pierwszych częściach Notatnika. W rezultacie wszyscy są niezadowoleni. Turysta (często nie najmłodszy) leci zziajany za przewodnikiem, w biegu pstryknie kilka zdjęć… Przewodnik ponagla, pospiesza, bo boi się, że nie zrealizuje programu. Po co ten pęd? Kiedy zrozumiemy, że mniej – często oznacza więcej? A gdyby tak zamiast lecieć przed siebie – zatrzymać się na chwilę? Usiąść na Monciaku przy filiżance wedlowskiej czekolady – popatrzeć na ludzi? Poczuć atmosferę miasta i jego klimat?

Wróćmy do słów starej, rajdowej piosenki, która niezwykle wplotła mi się w ten felieton : Ludzie tak wiele spraw muszę załatwić, a czas płynie wolno – panta rei.. Do siebie tylko już nie umiem trafić.. Kochać to więcej z siebie dać czy mniej…lalala…

Legoland?

Jedna z koleżanek – architektka – wysyła smsa – czekam na Ciebie przy Legolandzie. Przejdziemy się zaułkami, potem kawa i sernik w Dworku Sierakowskich? Odpisuję pośpiesznie – gdzie czekasz? Przy Domu Zdrojowym! – odpowiada. Nie podoba Ci się Kurhaus? – pytam potem. Nie! I jest – jakby to ująć – taki zbytnio chiński. Te daszki i kolory… Ale – podsumowuje – przecież każdy może mieć swoje zdanie. Nie znam się na architekturze, wiem jednak jedno – Dom Zdrojowy jakoś nie zachęca, żeby do niego wejść. Wydaje mi się zbyt wyniosły i obcy.

Dom z wieżyczką

Jak wygram w Lotto kupię piękne mieszkanie w jednej z sopockich kamienic. Duże, przestronne, z pięknym balkonem, kolumienkami… Albo – jak się da – całą kamienicę. Z zabytkowym portalem i wieżyczką. Dom będzie miał prawie stuletnie witraże, a w pokojach piece kaflowe. Ech… marzenia – nadeszła jesień, więc znów jest na nie czas. Wszak to pora dla duszy…

Autorka: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od roku i czterech miesięcy mama Andrzejka – Małego Chłopczyka.
Napisz do autorki: [email protected]

Moje teksty na iBedekerze