W Gdańsku, u zbiegu ulic Kartuskiej i Łostowickiej, odsłonięto pomnik poświęcony ofiarom tragedii z 1 lutego 1976 r.

Emaus - pomnik

Wystarczyła chwila, by dwupiętrowy dom przy ul. Struga 12 przestał istnieć. Razem z nim legło w gruzach – i to dosłownie – życie 17 osób, które znajdowały się w budynku. Chociaż od katastrofy minęło niemal 40 lat, to rodziny ofiar doskonale pamiętają tamten feralny wieczór.

To była niedziela, czas karnawału. Ludzie odwiedzali się. Dzieci spały, dorośli siedzieli za stołem. W telewizji był do wyboru film „Miłość i medycyna” albo enerdowski program rozrywkowy Złota Nuta, który zresztą powoli dobiegał końca. Po nim miały się zacząć publicystyczne nudy, jednak po godz. 21, krótko przed rozpoczęciem w Dwójce magazynu „Ku czci i z okazji”, budynkiem targnęła potężna eksplozja. Dom okrył się dymem i kurzem, a kiedy wreszcie się rozjaśniło, okazało się, że z kamienicy została tylko sterta cegieł, desek, żelastwa. Ogień lizał ruiny…

Niedowierzanie

Mimo późnych godzin wieczornych, informację o wypadku zdążono zamieścić w poniedziałkowym wydaniu „Dziennika Bałtyckiego”. Do godz. 23.10, kiedy to zamykano wydanie gazety, ustalono, że spod gruzów wydobyto 11 osób. Zostały one natychmiast przewiezione do Instytutu Chirurgii Akademii Medycznej w Gdańsku.

„W kilkanaście minut po tragedii na miejscu wypadku przybyli przedstawiciele władz wojewódzkich z wojewodą Henrykiem Śliwowskim i wicewojewodą Adamem Langerem oraz władz miejskich z prezydentem Andrzejem Kazanowskim. Wojewoda powołał specjalną komisję, która zbada przyczyny wypadku. Komisji przewodniczy wicewojewoda Adam Langer” – informowała prasa.

Wkrótce do ratowników dotarło, że zdarzenie pociągnęło za sobą nie tylko straty materiale. W budynku, w którym mieszkały 44 osoby, feralnego wieczoru było 22 lokatorów i 6 gości. Śmierć poniosło 17 osób, 11 zostało ciężko rannych. Śledztwo wykazało, że powodem eksplozji był wybuch gazu, który zgromadził się w piwnicach budynku. Stało się tak na skutek rozszczelnienia podziemnej instalacji. Wystarczyła iskra, by doszło do tragedii. I iskra, niestety, pojawiła się…

Wyrwy w rodzinach

Po niemal 40 latach, 29 października 2014 r., ofiary katastrofy doczekały się upamiętniania. Dzięki determinacji Justyny Manuszewskiej,mieszkanki Siedlec, odsłonięto głaz z tablicą zawierającą nazwiska zabitych. Stanął on naprzeciw Młyna Emaus. W uroczystości udział wzięli duchowni, przedstawiciele władz miasta, uczniowie, przede wszystkim jednak ci, którzy przeżyli wybuch. Dla nich było ogromnym wzruszeniem, że ktoś pamiętał o ich najbliższych. Justyna Manuszewska podkreśla, że najważniejszy w tym przedsięwzięciu jest właśnie wymiar ludzki, bo za suchym, matematycznym bilansem ofiar stoi dramat konkretnych rodzin. Ktoś stracił rodzeństwo, komuś zginęli rodzice lub przyjaciele. Została trauma na całe życie.

– Przygotowując listę ofiar zależało mi na ustaleniu ich wieku – przyznaje Justyna Manuszewska. – To informacja, która wiele mówi o tragedii. Widać, że zginęły tu dzieci i głównie ludzie młodzi, którzy mieli plany na przyszłość. Jakże koresponduje to z niedawnym wybuchem gazu na Śląsku. Tam też zginęło małżeństwo z malutkim synkiem…

Justyna Manuszewska zwraca uwagę, że takie dramaty jednoczą ludzi. Doświadczyła tego zabiegając o postawienie pomnika. Bezinteresowną pomoc okazało wiele osób. Wielu, spiesząc we Wszystkich Świętych na pobliski cmentarz, będzie też mogło zastanowić się nad kruchością istnienia.

Tekst: Marek Barski