Jesień, proszę Państwa, jesień zagościła u nas na dobre. Już mamy prawie połowę listopada. Jeszcze maluczko, maluczko i z głośników wszystkich radioodbiorników świata popłynie nieśmiertelne Last Christmas. Póki co przed nami Święto Niepodległości – 11 listopada. Z okazji narodowego święta dziś częściej zaświeci, niż zabrzęczy. Polska to wspaniały kraj, bądźmy z niego dumni, jest co chwalić! Zaczynamy!

Dolny Wrzeszcz jest piękny. Jeszcze w znacznym stopniu zaniedbany, pełen dziur i wołających o ratunek budynków, jednakże po prostu piękny. Podobno po skończonych inwestycjach będzie jeszcze ciekawszy. Cieszę się, że od jakiegoś czasu widać działania Rady Dzielnicy, już nawet zaakceptowałam fakt, że człowiek się starzeje… Jednym z radnych jest bowiem mój były uczeń Krystian Kłos, który jeszcze tak niedawno z tornistrem i wymachując workiem z kapciami wędrował do szkoły. Cóż, trzeba przyzwyczaić się, że Krystian nie jest już malutki… Ale wróćmy do Wrzeszcza. Idąc jego uliczkami przypominają mi się książki Grassa, szczególnie ten fragment Psich Lat:

Było sobie kiedyś miasto, które obok przedmieść Orunia, Siedlce, Oliwa, Emaus, Pruszcz, Święty Wojciech, Młyniska i Nowy Port miało przedmieście o nazwie Wrzeszcz. Wrzeszcz był tak duży i tak mały, że wszystko, co na tym świecie wydarza się lub mogłoby się wydarzyć, wydarzyło się też lub mogło byłoby się wydarzyć we Wrzeszczu.

To właśnie we Wrzeszczu rozgrywa się większość historii Grassa. Dzięki jego książkom Wrzeszcz przeszedł na zawsze do światowej literatury. Światło! – dla Dolnego Wrzeszcza. A pisarzowi – który w październiku skończył 85 lat – Alles Gute!

Zakład Balneologiczy w Sopocie znajduje się na terenie Wojewódzkiego Zespołu Reumatologicznego im. dr Jadwigi Titz – Kosko, przed samym wejściem na molo. Obiekt został wpisany do rejestru zabytków dokładnie 30 lat temu. Zakład Balneologiczny powstał w 1903 roku, zaprojektowali go Paul Puchmuller i Heinrich Dunkel. Budynek zwraca uwagę pięknymi rzeźbami, witrażami, a także herbem miasta widniejącym w portalu. W zakładzie można skorzystać m.in. z kąpieli solankowych, krioterapii, kinezyterapii, balneoterapii, hydroterapii, inhalacji oraz różnego rodzaju rehabilitacji. Budynek jest więc piękny – a miejsce – chyba najbardziej atrakcyjne w Sopocie! Jednak patrząc ostatnio na ten niezwykły, stuletni budynek musiałam przyznać mu Brzdęk! Dlaczego? Otóż – od kiedy pamiętam szpeci go paskudy, betonowy łącznik. Ów nadziemne przejście od lat straszy przechodniów, a swym wyglądem przypomina socjalistyczne brzydkie łączniki jakie spajały poszczególne skrzydła szkół, tudzież zakładów pracy. W nieszczęsnym łączniku nigdy nie widziałam nikogo. Sam Zakład Balneologiczny jest także restaurowany jakby etapami. Z przodu odnowione, ale kawałek dalej już nie. Po lewej odmalowane, a po prawej straszy! Rozumiem, że miasto nie ma pieniędzy, aby odnowić od razu wszystko. Ale – przepraszam bardzo – pewne zabytki powinny mieć pierwszeństwo! Tak więc niestety – Brzdęk!

• Za to pięknie odnowiony jest sąsiadujący z Zakładem Balneologicznym kościół Parafii Ewangelicko – Augsburskiej (doktor Jadwiga Titz – Kosko była jego parafianką). Piękna sopocka budowla niedługo skończy 100 lat i nosi imię Zbawiciela. Światło! – o kościele zamierzam napisać ciekawy tekst w przyszłości.

• Bardzo lubię ulicę Partyzantów we Wrzeszczu. Pod numerem 66 wiele lat mieszkali dziadkowie, stamtąd zimą leciało się z sankami parę kroków Podleśną i już było się na Ślimaku. Można było zjeżdżać do upadłego, potem u babci czekał gorący bigosik z chlebem, a zaraz po nim ciasto drożdżowe i herbata z żurawiną. Ech, wspomnienia… Wrócę do nich jeszcze na momencik – kilkanaście lat temu jako początkująca przewodniczka odbierałam zlecenie w biurze podróży Lauer. Mieściło się jeszcze na Piwnej, obecnie jest na Ogarnej. Wchodzę, przedstawiam się, załatwiam formalności. Cały czas patrzy na mnie uważnie jedna z pań, wówczas prawa ręka pana Wojciecha Lauera, dziś szefowa całego biura. Pani Magda Kosko? Wnuczka pani Jadwigi i pana Zygmunta? No tak – teraz już poznaję – wrzeszcząca Magda z podwórkowego trzepaka!!! Jak się okazało – mieszkała tuż nad dziadkami. Ale nie o tym chciałam napisać – otóż ostatnio wraz z Aśką przewodniczką szłyśmy Partyzantów na cmentarz Srebrzysko. Przed nami szło czterech eleganckich, mocno starszych panów. Elegancko ubranych, w typie przedwojennego dżentelmena. O czymś zawzięcie dyskutowali, wręcz sprzeczali się, ale w sposób bardzo kulturalny. Podsłuchałam…. Chodziło im o to, kto dziś płaci. A zapłacić za kolegów chciał każdy. Tuż za Manhattanem mieści się bowiem bardzo stylowa kawiarenka. Panowie udawali się właśnie tam. Wywnioskowałam, że po raz enty. Przyznaję im Światło! – za „regularne uczestnictwo (pomimo przedwojennego rocznika) w życiu społecznym i kulturalnym Wrzeszcza”. Brawo Starsi Panowie! Czterej! A kawiarenkę polecam. Na zewnątrz ma dwa stoliczki, w sam raz na szybkie espresso. Pomysł dla wszystkich tych, którzy pomimo listopada mają w sercu ciągle maj!

• Z gdańskiej Motławy odfrunęły już do ciepłych krajów statki pirackie Lew i Czarna Perła. Od lat znikają mniej więcej w połowie października. Pusto bez nich i smutno. Za cały miniony sezon przyznaję im Światło! – i podziękowania za zniżki dla niezbyt zamożnych grup dzieci i młodzieży, które zawsze dostawałam, ilekroć było to potrzebne. Do zobaczenia wiosną!

Domek Żeromskiego w Gdyni Orłowie jest pięknie położony u podnóża skarpy, niedaleko klifu, przy molo, prawie na plaży. Pisarz przyjechał tu po raz pierwszy w maju 1920 roku. W niewielkim, rybackim, malowanym domku gościł z żoną Anną i córką Moniką. Wieczorami odwiedzali go Bernard Chrzanowski, Antoni Abraham, Jan Kasprowicz, czy Aleksander Majkowski. Żeby wejść do domku trzeba przejść kilka schodków i już stoi się na uroczym ganku. W pięknie odrestaurowanym Domku Żeromskiego mieści się obecnie siedziba Towarzystwa Przyjaciół Orłowa. Organizowane są tu spotkania z ludźmi kultury, odczyty i wykłady. Można w nim także obejrzeć pamiątko związane z pisarzem i jego pobytem nad Bałtykiem. Światło! – dla tego niezwykłego miejsca, które warto odwiedzić o każdej porze roku. Było z pewnością natchnieniem pisarza, a także innych mniej lub bardziej znanych twórców. Zachęcam wszystkich, aby pewnej słonecznej niedzieli zajrzeć do Domku, przejść się po molo, wypić kawę w pobliskiej kawiarni. Znam nawet takich, którzy odważnie głoszą prawdę o wyższości mola orłowskiego nad tym sopockim!

• Lubię miasto nocą. Kamienice, skwerki, bramy i zaułki za dnia dość zwyczajne – ożywają w świetle księżyca. Szczególnie, jeśli są pięknie podświetlone. Złota Brama, Żuraw, Brama Zielona – nabierają jakiejś niezwykłego uroku i bajkowości – szczególnie jesienią i zimą, kiedy panuje lekki mrozik. Światło! – (nomen omen) dla gdańskich nastrojowych iluminacji. Nie żałujmy na nie pieniędzy z miejskiej kasy. To właśnie nocą budzi się Genius Loci – duch miasta.

• Posąg króla Jana III Sobieskiego na Targu Drzewnym przybył do nas aż ze Lwowa. Waży siedem ton. Został ufundowany przez Lwów i tam też i odsłonięty pod koniec XIX w. Jest dziełem lwowskiego rzeźbiarza Tadeusza Baracza, odlanym w brązie, w wiedeńskiej firmie Artura Kruppa. Pomnik stał we Lwowie na skwerze na Wałach Hetmańskich, ci którzy znają to miasto, wiedzą, że to jedno z najbardziej reprezentacyjnych miejsc. Król Sobieski przedstawiony został w stroju narodowym, żupanie i kontuszu, na wspiętym rumaku w chwili, gdy z buławą w dłoni przeskakuje przez zniszczone działo tureckie. Kiedy w 1944 roku Lwów został zajęty przez ZSRR powstał niedorzeczny pomysł by zwycięzcę spod Wiednia przerobić na hetmana Bohdana Chmielnickiego. Na szczęście jednak pomnik przekazano władzom polskim. Początkowo stał w Wilanowie, potem przewieziono go do Gdańska. Odsłonięto go ponownie w 1965 roku. Oryginalna tablica z tekstem „Królowi Janowi III miasto Lwów” została ukryta i zamontowana dopiero po roku 1989 roku. Oryginalnych, brązowych tablic kartusza nigdy nie zamontowano. Najprawdopodobniej zostały zabetonowane w skrzyniach wewnątrz pomnika. Obecne tablice zostały wykonane w latach dziewięćdziesiątych z piaskowca przez rzeźbiarza Czesława Gajdę. Pomnik króla Jana można uznać za jeden z najciekawszych pomników w Trójmieście. W czasach komuny odbywały się pod nim nielegalne demonstracje w dni świąt 3 maja i 11 listopada, regularnie tłumione przez milicję, ZOMO i SB. Ja tych wydarzeń niestety nie pamiętam (tu wtrąca się mąż: na szczęście, nie – niestety!), ale dużo o nich słyszałam. Pomnik Jana III Sobieskiego szybko stał się symbolem Gdańska. Osobiście uważam, że stoi w miejscu, które ciężko jest nazwać przytulnym i uczęszczanym przez przechodniów. Dookoła pomnika jeździ mnóstwo samochodów (znów mąż: nie dziwne, skoro jest tam rondo!), a drzewa okalające pomnik są tak wysokie, że często króla Sobieskiego w ogóle nie widać. Skandalem jest fakt, że w 1994 r. z dumnie wyciągniętej ręki królewskiej skradziono buławę. Dzisiaj na Targu Drzewnym u stóp Króla odbywa się oficjalna część Gdańskiej Parady Niepodległości. Światło! – dla króla. Proszę pozdrowić Marysieńkę i nie martwić się ocenami ekranizacji „Bitwy pod Wiedniem”. Nie jest wcale taka zła.

• Od dziecka fascynują mnie słupy ogłoszeniowe. Szczególnie stare, oklejone ciekawymi plakatami zapraszającymi do teatru, na wystawy, koncerty i wernisaże. Skwerek na którym króluje taki dumny beczułkowaty słup nabiera niezwykłego charakteru – przestaje być „tylko” skwerkiem. Staje się miejscem, gdzie zatrzymują się przechodnie. Słupy przywołują mi na myśl czasy przedwojenne, starą Warszawę, królewski Kraków… O ogłoszeniach wiszących na słupach w czasie okupacji nie chcę pisać, dziś ma być o jasnych, pięknych latach życia słupów. Wyobrażam sobie grupki elegancko ubranych ludzi informujących się o nadchodzących wydarzeniach kulturalnych. Taki trochę przedwojenny facebook. Światło! – dla wszystkich skwerków ozdobionych słupami. Ciekawe sformułowanie znalazłam właśnie w sieci – Na przełomie XIX i XX w. słupy zostały odkryte przez świat reklamy. Umiejscawiane głównie były w centralnym punkcie miasta, wsi lub dzielnicy, np. w miejscu zajazdu dyliżansu. Moje uszanowanie!:)

 

• Na Głównym Mieście na Długiej mieści się ciekawa manufaktura cukierków CIUCIU Cukier Artist. Mini fabryczka, w której można obserwować proces powstawania słodkości. Na stronie internetowej czytam właśnie, że produkują w oparciu o technologię z XVII w. Produkcja słodyczy odbywa się w całości ręcznie, na oczach klientów. Przeważnie tych najmłodszych, którzy w sezonie letnim wręcz szturmują fabryczkę, wówczas też jest tylu zainteresowanych, że na pokazy trzeba się umawiać. W czerwcu, w okresie mistrzostw Europy firma przygotowywała cukierki z flagami państw grających mecze, co podobało się nawet dorosłym. W CIUCIU pięknie pachnie. Światło! – za pomysł! Starsi turyści chętnie uczestniczą w pokazach szlifowania bursztynu, a młodsi mają swoje pokazy – „bo pyszny cukierek nie jest przypadkiem!” – podsumowuje fabryczka na swojej stronie.

Drogie Czytelniczki i Czytelnicy – nie zapomnijmy o wywieszeniu flagi 11. 11! Ja swoją właśnie piorę, już jutro zawiśnie w oknie. A w następnym odcinku cyklu: Atrybuty Świętych, Brama Krowia, Kościół Św. Brygidy, Jarmarki Świąteczne i wiele innych. Zapraszam!

 

Autorka: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od 18 miesięcy mama Andrzejka, bo Andrzejek rośnie:)
Napisz do autorki: [email protected]

Moje teksty na iBedekerze