Architektura Gdańska nie od dzisiaj budzi emocje, a architekci nie od dzisiaj dzielą się na dwa obozy. Oto kolejny dowód – archiwalny tekst prasowy.

Źródło: Dwutygodnik UWAGA, 25 maja 1957 r.

Nie deptać kwiatów

Ogród pełen kwiatów. Rosną swobodnie, tam gdzie jest im najwygodniej. Białe, czerwone, żółte i niebieskie. Dla wszystkich znalazło się miejsce, wszystkie są pielęgnowane z jednakową pieczołowitością. Sto kwiatów może rozkwitać jednocześnie. Strasznie daleka perspektywa, niemalże jeszcze jedna utopia. Zwłaszcza gdy się ją porówna z rzeczywistością. W rzeczywistości bowiem wszechwładni ogrodnicy posiadają najrozmaitsze gusta i wielu z nich absolutnie nie obchodzą cudze upodobania. Jeśli nie lubią jakiegoś kwiatu, przeszkadza im on – przesadzają go, albo po prostu niszczą. Czasem w grę wchodzi ambicja, najczęściej pieniądze.

Ten ogród jest niewielki. Wzniesiony z czerwonej cegły, ma kilka pięter, duże jasne okna. Wewnątrz znajduje się kilkanaście pokoi, w których około osiemdziesięciu architektów opracowuje projekty nowych budynków dla Gdańska i województwa. Każdy z nich reprezentuje sobą różne – większe lub mniejsze wartości, każdy ma własne upodobania i poglądy. Jedni projektowali rekonstrukcję zabytkowych kamieniczek na Starym Mieście, inni narożny budynek przy ul. Kołodziejskiej, czy domy w osiedlu przy Al. Wojska Polskiego. Pierwszych nazwano “zabytkowiczami”, drudzy sami nazwali się “modernistami”. Obie te nazwy, jak i toczące się od wielu lat dyskusje pomiędzy tymi grupami na tyle znane, że nie ma potrzeby wyłuszczać tu całej sprawy od początku. Normalny spór pomiędzy architektami.

Do niedawna jedni krytykowali projekty drugich, bronili własnych racji. Klęli na czasy, w których o wielu sprawach decydowali niefachowcy, a jeden telefon przewracał do góry nogami cały projekt. Czekali na zmianę klimatu, na możliwość swobodnej twórczości.

Nadszedł październik. W “Miastoprojekcie” powstał tymczasowy komitet pracowniczy i wiele projektów zmian. W sposób niezbyt grzeczny, ale w tym czasie typowy podziękowano ówczesnemu dyrektorowi. Postanowiono wybrać nowego. W nienajlepiej przeprowadzonym głosowaniu wysunięto kilka kandydatur. C.Z. Biur Projektowych zatwierdził akurat tę, na którą padło najmniej głosów. Jednocześnie Ministerstwo oświadczyło, że nie widzi konieczności istnienia w miastoprojektach samorządów. Tak więc komitet został faktycznie zdelegalizowany. Gorączka powoli opadała, zaczęto nawoływać do zachowania spokoju.

Nie mam nic przeciwko temu, skierowanemu do zwykłych krzykaczy wezwaniu. Ale nie podoba mi się sposób, w jaki jeszcze do dzisiaj interpretuje je wiele osób. Zachowanie spokoju powinno według nich oznaczać bezwzględną ciszę, milczenie. Jest to bardzo wygodnie gdy się jest zwolennikiem zupełnie odmiennych poglądów niż przeciwnicy, a jednocześnie posiada się władzę.

W “Miastoprojekcie” większość kierowniczych stanowisk zajmują obecnie “moderniści”. Nie byłoby w tym nic złego ani niebezpiecznego, gdyby jedną z naszych cech narodowych była tolerancja. Niestety z wielu smutnych doświadczeń wynika, że nie posiadamy jej czasem nawet za grosz.

Dla nikogo nie jest też tajemnicą, że do dyskusji pomiędzy “zabytkowiczami” a “modernistami” ci ostatni wprowadzili ostatnio nowy, najczęściej przesądzający o wyniku dyskusji argument w postaci służbowych poleceń i decyzji, których wydawanie przysługuje jedynie ludziom piastującym kierownicze stanowiska.

Ten właśnie argument odegrał decydującą rolę w dyskusji wokół projektu ciepłowni na Starym Mieście. Przeciwko realizacji budowy według projektu prostestowała ogromna większość członków SARP-u, profesorowie Politechniki Gdańskiej, Wydział Kultury MRN. Kierownictwo “Miastoprojektu” zignorowało wysunięte pod adresem projektanta wnioski. Jak gdyby na złość zgadzało się kilkakrotnie na realizację budowy nawet pomimo niezatwierdzenia projektu przez architekta miejskiego i przerywania przez niego prac budowalnych.

Spór o kotłownię, a potem o zabudowę nabrzeża Motławy stał się właściwie początkiem końca dotychczasowych dyskusji pomiędzy dwoma ugrupowaniami gdańskich architektów. Toczyły się one najczęściej na zebraniach SARP-u. Ponieważ jednak w sprawie kotłowni Stowarzyszenie zajęło odmienne stanowisko, kierownictwo “Miastoprojektu” nieoficjalnie, wyraziło mu swoje votum nieufności, a w kilku równie nieoficjalnych rozmowach dało do zrozumienia, że nie zamierza respektować postulatów SARP-u.

Nikomu nie chce się na próżno gardłować, sprzeczać i podawać jakichkolwiek wniosków. Nad środowiskiem gdańskich architektów zawisła groźba ciszy. Trudno o większe niebezpieczeństwo – zwłaszcza, gdy się weźmie pod uwagę okres i sytuację, w jakiej znajduje się nasza architektura.

Najdłużej ze wszystkich sprzeciwiała się niesłusznym w jej przekonaniu decyzjom kierownictwa grupa młodych “zabytkowiczów” z pracowni Starego Miasta przy ul.Długiej. Interweniowali gdzie się tylko dałko, prosili o rozsądzenie sporu.

Ale i na nich znaleziono niedawno radę. W Biurze coraz częściej zaczęto wspominać o redukcji. Mówiono o mających nastąpić zwolenianich. 10, 15 a nawet 50 procent architektów. Obawa przed otrzymaniem wymówienia, zwłaszcza gdy się ma kogoś na utrzymaniu, jest najlepszym środkiem uspokajającym.

Widocznie działa on jednak nie na wszystkie organizmy. Kilku architektów z pracowni Starego Miasta w dalszym ciągu odważnie broniło własnych poglądów.

Wynajdowano przeciwko nim coraz to nowe zarzuty. Uchwycono się w końcy najwygodniejszych. Inż. Stanisławowi Michelowi, jednemu z najzdolniejszych projektantów rekonstrukcji kamieniczek na Starym Mieście i niejako duchowemu przywódcy “zabytkowiczów” wręczono wypowiedzenie motywując zwolnienie… nielojalnością. Inż. Annie Henschel, młodej absolwentce pracującej w “Miastoprojekcie” od paru zaledwie miesięcy nie oświadczono tego wprost, a jedynie w liście od Ministerstwa napisano, że nie nadaje się ona do pracy w biurze projektowym. Motywy zwolnień kilkunastu innych architektów brzmiały “… w związku z reorganizacją”.

Dziwnym wydaje się, że koszty reorganizacji ponieśli prawie wyłącznie architekci z pracowni Starego Miasta najzagorzalsi przeciwnicy “modernistów”. A to dlatego, że wielu z nich, biorąc pod uwagę ich wysokie kwalifikacje i długoletnią praktykę, można było zatrudnić przy innych pracach projektowych.

Zwolnieniu inż. Michela sprzeciwiał się zarówno SARP, rada zakładowa “Miastoprojektu”, jak i istniejący nieoficjalnie do dzisiaj tymczasowy komitet pracowniczy. Nikt sobie jednak nic nie robił z tych sprzeciwów.

Obraz grającego wszystkimi barwami tęczy ogrodu zgasł. Obawiam się, aby jego miejsca nie zajął ponownie widok przylizanych uśmiechów, ugrzecznionych ukłonów, zgiętych wpół, wywazelinowanych postaci, które bez swoich zwierzchników – małych monopolistów – rzadko naprawdę zdolnych, często natomiast zarozumiałych i nie znoszących najmniejszego sprzeciwu.

Ci monopoliści uzurpowawszy sobie prawo do absolutnej władzy i pozbywszy się wyznających odmiennie od nich poglądy przeciwników – jeśli im nikt w tym nie przeszkodzi zaczną bez trudu realizować swe plany. Wtedy zamiast stu kwiatów – w staromiejskiej dzielnicy np. Elbląga wyrosną domy przypominające wyglądem kamienice z rogu ulicy Kołodziejskiej, a naszym nowym osiedlom przybędzie jeszcze kilka stodół.

Autor: Jerzy Ossowski

Jakie ma być Główne Miasto