Restauracja (a bardziej restauracyjka) Neighbour’s Kitchen pojawiła się w moich kolacyjnych planach z powodu dwóch internetowych wpisów. Kolejny raz się przekonałam, że warto czytać rekomendacje znajomych. 

Neighbour's Kitchen

Neighbour’s Kitchen – nietypowa forma menu

Na facebooku przeczytałam krótką, a rzeczową opinię osoby znanej i szanowanej. Brzmiała tak (ta opinia):

Genialnie!!! Jak mówi koleżanka: D urywa

Chwilę później znalazłam pozytywną opinię Zuzanny Płończak, która na łamach NaMonciaku.pl napisała (to ten portal, na który swego czasu się obraziłam i nadal w tym stanie pozostaję:)

Jest to świetne miejsce zarówno na szybki lunch, jak i kolację we dwoje. Menu ma się często zmieniać, więc będę tu z pewnością wracać i szczerze polecać innym. Na trójmiejskiej mapie gastronomicznej pojawiło się kolejne miejsce warte odwiedzin.

Nie ukrywam, że zaintrygowało mnie w tekście również to zdanie:

Wystrój z pewnością przypadnie do gustu osobom młodym.

A seniorom? – pomyślałam i w piątkowy wieczór (z mężem i przyjaciółmi) ruszyłam w kierunku ul. Szafarnia. Kapryśna pogoda nie pozwoliła nam zasiąść na zewnątrz, czego zresztą nie żałuję, bo nie przepadam za konsumpcją w bezpośrednim sąsiedztwie zaparkowanych aut. Aż się prosi, aby przy kamienicy stojącej wzdłuż mariny stanął znak zakazu parkowania…

A więc przekroczyłam próg tej zachwalanej restauracyjki. Drewniane stoły (różnej wysokości i wielkości), wygodne krzesła i ławy przykryte miękkimi poduchami, sufit z betonu architektonicznego i podwieszone na nim metalowe lampy, stanowią doskonałe uzupełnienie przyciągającej wzrok ogromnej, czarnej tablicy, na której kredą jest wypisane menu – jedyna karta dań, jedna dla wszystkich gości. Ci, którzy mają problem ze wzrokiem (w tym seniorzy:) muszą wstać od stolika, podejść do baru i… tu spotyka ich niespodzianka. Z niewielkiego okienka w tablicy wychyla się sympatyczny kucharz i z pasją tłumaczy menu, zdradzając jednocześnie odrobinę tajemnic swojej niezwykłej kuchni;) Szalenie przypadło mi do gustu to nieco ascetyczne wnętrze, ocieplone pozytywną energią kucharzy i uśmiechniętej kelnerki.

Wół, kaczka, raki…

Zanim na naszym stoliku zagościł wół, kaczka i raki, raczyliśmy się fantastyczną lemoniadą (niektórzy piwem) własnej produkcji oraz zimnymi zupami. Gazpacho pachniało słońcem Hiszpanii i cudownie „chrzęściło” zmiksowanymi warzywami, ale zostało podane w bardzo tradycyjny sposób, natomiast chłodnik z marchwi zachwycał kolorem i sposobem serwowania. Na naszych oczach kelnerka przelała zupę ze szklanej butelki do głębokiego talerza, na którym ułożone były kawałki zmrożonego ogórka, sporej wielkości wiórki marchwi i… przyprawiony „śnieg”. Bardzo to wszystko pięknie wyglądało, a i zupa była smakowita.

Neighbour's Kitchen

 

Clou programu stanowiła kaczka z owocami leśnymi, otwarte ravioli z rakami i kurkami oraz sałatka w marynowaną wołowiną. Wszystko wyglądało szalenie apetycznie. Kaczka rozpływała się w ustach i w niczym nie przypominała ociekającej tłuszczem kaczki z kuchni polskiej. Ta, była jakby dietetyczna (w pozytywnym tego słowa znaczeniu), a towarzystwo kurek i ogromnej wielkości jeżyn znakomicie się komponowało smakowo i wizualnie.
Ravioli z rakami to potrawa wybitnie nie dla mnie. Jako osoba na diecie bezglutenowej bałam się nawet spojrzeć na to danie, a raków nie lubię, chociaż w życiu nie jadłam (seniorzy z wiekiem są jak dzieci:)) – Trochę mało tych raków – powiedział spożywający. – Za to smak znakomity – dodał.
Podstawą sałatki z wołem, jak napisano w menu, czyli delikatniej wołowiny marynowanej, była rucola. Jej piekący i lekko orzechowy posmak został wzmocniony kawałkami orzechów laskowych. Na talerzu były też gruszki, maliny, nektaryny, korzeń pietruszki i ciemna przyprawa (nie znam), wyglądem przypominająca rozdrobniony węgiel leczniczy. Wspólnie usiłowaliśmy rozgryźć jej tajemnicę, ale bezskutecznie. Cieniutkie plasterki marynowanego mięsa wołowego (poddanego krótkotrwałej obróbce cieplej w niewysokiej temperaturze) miały jednocześnie walor mięsa pieczonego i surowego – zupełnie niezwykłe. Ilość „woła” nie porażała, ale nie był to przecież befsztyk, lecz sałatka.

Konsumpcji towarzyszyła delikatna muzyka w tle, gaworzenie małych dzieci (restauracyjka zdecydowanie jest przyjazna rodzinom z dziećmi), Polaków rozmowy i cudowny zapach mielonej kawy. Zamarzyła mi się filiżanka gorącego napoju ze słodkim deserem. I tu spotkało mnie jedyne rozczarowanie – nawet brownie zawierało mąkę pszenną. Cóż było robić? Opłaciliśmy rachunek o przyzwoitej wysokości (205 zł – 2 lemoniady, 2 piwa, 3 zupy, 2 sałatki, ravioli i kaczka) i ruszyliśmy na deser do Palarni Kawy na Tkacką:) Kucharze mi obiecali, że pomyślą nad bezglutenowymi słodkościami, na co bardzo liczę, bo na pewno do Neighbour’s Kitchen wrócę.

Poza znakomitą kuchnią, świetnym wyposażeniem i sympatyczną obsługą, szalenie cieszy, że nowa restauracyjka powstała właśnie w tym miejscu, na ulicy Szafarnia, która w ostatnich miesiącach w szaleńczym tempie zyskuje sympatię mieszkańców i turystów.