Wieloletni pracownik dydaktyczny Politechniki Gdańskiej Ryszard Skarżyński, przez lata prowadził pamiętnik. Opisał w nim również pierwsze dni stanu wojennego w Polsce.
Oto kartka z jego kalendarza:

Niedziela, 13 grudnia 1981 r.

Pogodny, mroźny, zimowy poranek.Około godz. 7 słychać warkot grupy helikopterów. Lecą od strony Pruszcza Gd. Mówie do Halusi:
– Będą pewnie zrzucać desant na stocznię.

Około ósmej idę do sióstr po gwiazdkę Hali. Mąka, cukier i inne wiktuały. Piękny upominek w dzisiejszych, trudnych czasach. Po trzydziestu sześciu latach ciężkiej pracy i niełatwego życia, zeszliśmy całkiem na dziady i staliśmy się żebrakami Zachodu.

W drodze na politechnikę zahaczam o stocznię. Niestety dostęp do bramy niemożliwy. Mniej więcej w połowie budynku Biura Projektów Budownictwa Morskiego utworzony mur  uzbrojonej i wyposażonej w osłony na twarz, milicji. Przed milicjantami tłum ludzi. Dostęp do pomnika niemożliwy. Przygotowane uprzednio podwyższenie na polowy ołtarz zniknęło. Za ogrodzeniem stoczni nie widać już strajkujących. Akcja, jak mówią świadkowie, rozegrała się około 7 rano. Czołg rozbił bramę nr 2, a za nim wdarły się duże grupy milicji. Jednocześnie z helikopterów zrzucili skoczków. Strajkujący musieli opuścić teren stoczni.

Na politechnice wczoraj o godz. 17 odwołano strajk. Życie prawie zamarło. Spotyka się bardzo niewiele osób. Na naszym wydziale odbyło się zebranie partyjne, na którym dziesięć osób złożyło legitymacje. Wśród tej dziesiątki był Mietek. Bardzo przezywa ten fakt.

Wracając około godz. 14 do domu, widzę z tramwaju nr 12, masę ludzi stojących wzdłuż torów w okolicy dworca. W tunelu ludziom łzy płyną z oczu. Z chwilę i ja płaczę. Gaz łzawiący. Na wysokości parkingu mur uzbrojonych milicjantów, a przed nim tłum przeważnie  młodych ludzi. Kilka biało-czerwonych flag ustrojonych kwiatami.

Co chwilę słychać wybuchy pocisków z gazem łzawiącym. Ulica Rajska, na wysokości sklepu Wedla, odcięta murem milicji – dalej, w kierunku Ubezpieczalni, sznur samochodów wojskowych lub milicyjnych – z daleka nie widać.  I tu tłum ludzi. Wszędzie czuć gaz. W Delikatesach, prawie idealnie opróżnionych z towaru, ekspedientki również zapłakane.

Przed godz. 17 idę z Halusią i Grzesiem w kierunku pomnika. Z daleka słychać wybuchy pocisków. Przed dworcem tłumy. Wiatr unosi gaz w kierunku stoczni – dlatego nas nie piecze w oczy. Idziemy na Rajską. Również masa ludzi, ale tu już zaczynamy płakać.  Nie dopuszczają do pomnika. Około samej 17 zaczynają się wybuchy, słychać warkot samochodów i ludzie zaczynają biec w stronę Głównego Miasta. Jedni drugim zaczynają podawać, że należy udać się do Bazyliki Mariackiej, gdzie odbędzie się nabożeństwo w intencji zabitych w grudniu 1970 r. stoczniowców.

W kościele jeszcze niewiele osób. Zajmujemy z Grzesiem miejsca w ławkach w głównej nawie, blisko ołtarza (Hala wcześniej poszła do Janeczki). Ludzie ciągle napływają. W pewnej chwili jakieś poruszenie przy głównym wejściu. Wszyscy wstają. Do ołtarza podchodzi grupa ludzi z zapalonymi świecami i kwiatami, które składają na ołtarzu. Domyślam się, że świece te miały zapłonąć przy pomniku i tam miały być również złożone kwiaty pochodzące od rodzin zabitych. Na stopniach prowadzących do ołtarza, wcześniej złożono wieńce. Kilka osób składa obok wieńców kwiaty. Do trzech osób stojących z boku (po prawej stronie ołtarza), dochodzą jeszcze dwaj młodzi ludzie z flagami biało-czerwonymi, przepasanymi czarnymi wstążkami na znak żałoby narodowej – jak objaśnia przez mikrofon młoda kobieta.

O godz. 18 pięciu księży – czterech w fioletowych ornatach, jeden w czerwonym, zaczyna odprawiać mszę św. Celebruje proboszcz ks. Bogdanowicz – reszta asystuje.
Krótkie kazanie wygłasza również ks. Bogdanowicz. Podkreśla na wstępie, że nie jest łatwo dziś przemawiać w tym dziwnym stanie wojny bez wojny. Sprawiedliwość i prawda, za która przed jedenastu laty stoczniowcy oddali życie, musi w Polsce zwyciężyć. Na zakończenie proboszcz prosił o spokojne rozejście się do domów.

Zaintonowane spontanicznie przez wypełniony ludźmi kościół  „Boże coś Polskę” i „Jeszcze Polska nie zginęła” zakończyło nabożeństwo.

Po powrocie księży do zakrystii, jakiś młody człowiek odczytał przez megafon odezwę młodzieży gdańskiej, w której podkreśla się bezprawne ogłoszenie stanu wojennego.

Następnie inny młody człowiek prosił o wspólne odmówienie modlitwy „Zdrowaś Mario”w intencji górników z kopalni „Wujek”, którzy z dynamitem zjechali do kopalni grożąc wysadzeniem kopalni (wraz z sobą), jeśli nie zostanie cofnięty stan wojenny i nie będą uwolnienie przywódcy „Solidarności”.

Około ósmej słychać dochodzące z kierunku dworca liczne detonacje, bardzo głośne. Podobno tłum zaatakował posterunek milicji na dworcu. Po jakimś czasie tłum młodych ludzi pojawia się na ul. Długiej. Słychać hymn narodowy, a potem okrzyki „gestapo, gestapo”. Gaz zaczyna dostawać się do mieszkania.

Około dwudziestej drugiej kilka helikopterów krąży przez dłuższy czas nad naszymi dachami.

O 22.15 widzę przez okno, jak po drugiej stronie ulicy, przy poczcie, patrol milicjantów i dwóch cywili zatrzymuje młodego mężczyznę. Legitymują go, po czym zakładają mu kajdanki i jeden z cywilów odprowadza go w kierunku posterunku na ul. Piwnej.
Brzydkie czasy przywodzi mi na myśl  ta scena.

Niedziela, 13 grudnia 1981 r.

Poniedziałek, 14 grudnia 1981 r.

Wtorek, 15 grudnia 1981 r.

Czy stan wojenny zabrał nam młodość?