Czasem się zastanawiam – czy część moich niemieckich turystów zapomina, że Polska leży w Europie? Owszem – w wielu dziedzinach życia mamy pewne (niezawinione) opóźnienie, ale szybko je nadrabiamy. Tymczasem do dziś zdarzają się sytuacje budzące moje serdeczne zdziwienie. Wielu zachodnich turystów uważa, że Polska to „dłuuugo zima i babuszki w chustkach”.
– Pani weźmie te siatki – pod koniec zwiedzania starsze małżeństwo z Bonn wręcza mi cztery siaty ubrań. Mieli je w bagażniku samochodu. To dobre gatunkowo ubrania, z pewnością się przydadzą! Zaskoczona protestuję, śmieję się i mówię – naprawdę nie trzeba! Nie potrzebuję ubrań! Nie, naprawdę nie! Dziadkowie są niewzruszeni. Wyjaśniają – myśmy wysyłali Wam paczki do Polski przez cały okres komuny. Należeliśmy do stowarzyszenia organizującego pomoc dla Polek i Polaków – głównie w stanie wojennym. Do dziś za każdym razem, kiedy jesteśmy w Polsce coś przywozimy. Nie mamy dzieci – ani wnuków – kogo mamy obdarowywać? – pyta retorycznie sympatyczna starsza babcia. To są naprawdę dobre rzeczy, niech sobie pani je przejrzy. Jak się nie spodobają, proszę je komuś dać. Mamy pani wizytówkę, niedługo przyślemy coś jeszcze! Dzwonię do męża – cześć, możesz po mnie przyjechać? Na Główne Miasto? Zostałam bogato obdarowana – potrzebuję pomocy. Co to za ubrania? – śmieje się mąż – opowiadałaś ludziom, że jest u nas aż tak biednie? Wstyd, wstyd – żono – żartuje. Udaję, że się obrażam. Chce mi się śmiać, ale też trochę płakać. W domu przeglądam rzeczy. Są rzeczywiście porządne i markowe. Wiele nowych lub prawie nowych. W okresie komuny byłyby to skarby. Ubrania są odpowiednie raczej dla starszej pani. Pomiędzy rzeczami znajduję też kakao i dwie paczki kawy. Osobno zapakowane jest coś jeszcze. Otwieram zaciekawiona i znajduję pięć mięsnych konserw. Zaczynam się śmiać, bo mąż krzyczy teatralnie – konserwy? Mniam, wspaniale! Uratowani, jesteśmy uratowani! Ubrania zanoszę sąsiadce z klatki obok. Jest zachwycona. Jestem z jednej strony rozbawiona sytuacją, ale też jakoś dziwnie wzruszona darami staruszków. Do starszych państwa piszę miłą kartkę z podziękowaniami.
To nieprawda, co myśleliśmy!
Nie zapomnę opowieści koleżanki ze studiów – Aśki – która będąc uczestniczką wymiany międzyszkolnej pojechała do Niemiec. Potem opowiadała, a myśmy pękali ze śmiechu: no więc słuchajcie – najpierw wszystko mi pokazywali: spójrz – to jest lodówka, tu przechowujemy żywność. Poza lodówką – szybciej się popsuje. Tu jest wieża – a tu odtwarzacz płyt– zaraz pokażemy ci, jak to działa. To jest koń, koń jak się rodzi to jest mały, a tu traktor – używamy go w gospodarstwie. Oprowadzili ją po mieszkaniu jakby była przybyszką z innej planety. Pokazywali kuchenkę, pilota do telewizora… Potem, zgodnie z zasadą wymiany – młoda Niemka przyjechała do Aśki: No więc potem ta dziewczyna przyjechała do nas. Razem z ojcem odebraliśmy ją autem – Polonezem – z dworca. Tata – i jak to on – dowcipniś – demonstracyjnie poklepał Poldka i mówi – ja, ja, Volkswagen gutes Auto! I wsiedliśmy. W domu po prezentacji całej rodziny, psa i ogólnej wymianie uprzejmości dziewczyna dostała własny pokój z komputerem, sprzętem, itp. Zapytała moich rodziców, czy może zadzwonić do domu. I mówi głośno – cześć tato, cześć mamo – jestem, dojechałam, żyję! Słuchajcie, wyszliśmy na idiotów! To wszystko nieprawda, co myśleliśmy i co mówiła babcia! Oni tu wszystko mają, tak jak my! Aśka ma nawet lepszy komputer! Mają wieżę, łazienkę, lodówkę… Ale nie witają się – jak mówiła babcia „Szczęść Boże”! Mówią też dwa słowa, ale jakieś inne! Aaaaa, i samochód też mają – Volkswagen – Polonez!
Miłe zaskoczenie
Wielokrotnie, napiszę więcej – prawie zawsze – pod koniec pobytu w Polsce turyści mówią do mnie, że wyobrażali sobie nasz kraj duuuuużo mniej atrakcyjnie. Są bardzo zadowoleni i niesamowicie zaskoczeni. Nasłuchali się wielu bzdur na temat Polski i Polaków, oklepanych stereotypów, niesprawiedliwych osądów, głupich dowcipów… Znajomi (którzy pewnie nigdy nie byli w Polsce) ostrzegali ich przez wyprawą do Gdańska, do Warszawy, na Mazury. Bo kradną! Kradną i napadają! Jest tu bardzo pięknie – mówią – i tak – jakby to powiedzieć – europejsko. Ludzie na ulicach, samochody, sklepy wyglądają tak jak u nas! Eleganckie, zadbane, dobrze ubrane kobiety! I jest niesamowicie czysto! Zachodni turyści czują się naprawdę dobrze i bezpiecznie. Obiecują zachęcać wszystkich znajomych do podróży do Polski. To wspaniale – myślę sobie. Przyjeżdżajcie! Zapraszamy. Jest co zobaczyć!
Komplementy
Czasem turyści chcą powiedzieć mi komplement. To znaczy nie mi osobiście, ale Polsce i Polakom. Czuję to i wiem, co zaraz nastąpi: jesteście znanymi na świecie wspaniałymi restauratorami zabytków! U nas w (tu pada nazwa miasta) też Polacy odnawiali to i tamto! Albo: polskie opiekunki osób chorych są u nas niezwykle popularne! Są takie ciepłe i kochane. Wielu starszych ludzi marzy o pani do pomocy – właśnie z Polski. Ostatnio jedna pani opowiedziała mi, że pół roku temu zmarł jej mąż, do śmierci pielęgnowany przez wynajętą panią z Bydgoszczy. Obie panie tak się ze sobą zżyły, że mimo śmierci męża – Polka nadal mieszka u niej. Za parę lat będzie pielęgnować mnie – kończy pani K. A póki co – sprząta w paru domach. A mieszka u mnie za darmo – bo już nie wyobrażam sobie – że mogłoby jej nie być! Inne przykładowe komplementy to: do szparagów i truskawek – biorę tylko Polaków! Nie chcę nikogo innego! Polacy świetnie pracują, są pilni, szybcy! Naszych od razu boli kręgosłup! – mówi pan P. Pani G. dodaje – a ja mam panią do sprzątania właśnie z Polski – jest cudowna! Proszę pani Magdo, niech mnie pani nauczy paru zwrotów – to jak wrócę to moją panią Halinę zaskoczę! Jak będzie po polsku: po pracy czas na dobrą kawę, zapraszam!
Zawsze w takich sytuacjach dodaję z uśmiechem – że w Niemczech pracują przecież również polscy lekarze i informatycy, inżynierowie i budowlańcy – a nie tylko pracownicy fizyczni. Niemniej jednak doceniam komplementy i jest mi miło.
Mission possible
Zabrzmi to może górnolotnie – ale w kontaktach cudzoziemcami od dawna mam poczucie czegoś w rodzaju misji. Wiem, że od tego jak zaprezentuję swoje miasto i kraj – zależy ogromnie wiele. Nie tylko to – czy państwo ponownie przyjadą do Gdańska – ale też to – w jaki sposób będą opowiadali o pobycie u nas. Wyobrażam sobie – że zapraszają znajomych na kolację – włączają pokaz zdjęć i zaczynają opowiadać. Przeżyliście! – dziwią się znajomi. I samochodu wam nie ukradli? Czy po ulicach chodzą babcie w chustkach? Czy białe niedźwiedzie jeżdżą tramwajami? A właśnie że nie – odpowiadają – i zaczyna się opowieść…
Autorka: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od roku i czterech miesięcy mama Andrzejka – Małego Chłopczyka.
Napisz do autorki: [email protected]
„Należeliśmy do stowarzyszenia organizującego pomoc dla Polek i Polaków” – Magdo, czy niemieccy turyści rzeczywiście tak mówią? – „Polek i Polaków”?:)
Jakoś dziwnie nie wierzę:)
Tak, mówią. A na pewno ja tak mówię. Dużo zależy od tłumacza. 🙂 Składam podziękowania Aśce Gołaszewskiej za pozwolenie na wykorzystanie jej opowieści. Joanno – czy JA też na tej wymianie byłam wówczas? Soest czy Brema?
Otóż to – dużo zależy od tłumacza:)
Zgadza się 🙂
Jeszcze im troche trudno zauważyć Polaków na wyższych stanowiskach, ale i z tym sie w końcu uporają.Stereotypy utrwalała także niemiecka telewizja niestety. Dopiero niedawno coś drgnęło.
Nie cierpię stereotypów. Są niezwykle krzywdzące…
Pamiętam taką rozmowę – przy kawiarnianym stoliku – kilku Niemców – ja i moja siostra. Rozmawiamy właśnie o niesprawiedliwych stereotypach. Jedna pani mówi – wiecie dziewczyny – powiem szczerze – tam, gdzie mieszkamy – nie ma takich fajnych, ciekawych Polaków jak Wy. Albo Adam (kierowca) – pozdrawiam Adambus. :)) Ci Polacy -którzy u nas w okolicy mieszkają – są raczej mało interesujący – głównie pracownicy fizyczni, mało mówiący po niemiecku… Tu w Polsce zobaczyłam jacy jesteście naprawdę! Jaki z Was fajny naród!
Soest i Ciebie nie było chyba.
A z ciekawostek jeszcze: Byłam po 2000 r. na zajęciach z kulturoznawstwa na znanej niemieckiej uczelni. Pech chciał, że akurat wywiązała się dyskusja na temat różnic kulturowych (Niemcy-Turcy, Niemcy-Polacy). I wykładowca mówi: „Polacy to bardzo gościnny i pobożny naród. W każdą niedzielę chodzą w strojach regionalnych do kościoła.”
Nie wytrzymałam i zaczęłam głośno śmiać się. Pan zapytał czemu się śmieję, więc wstałam i powiedziałam, że jestem Polką, mieszkam w Polsce i jakoś nie widuję w każdą niedzielę Polaków podążających w strojach regionalnych do kościoła. Pan się zapowietrzył i rzekł, że był w Wielkanoc na polskiej wsi i widział! Usiłowałam wytłumaczyć, że na Kaszubach i owszem może w świętach chodzą w strojach regionalnych, ale statystyczny Polak absolutnie nie. Pan pozostał jednak przy swoim zdaniu, bo… sam widział. Potem wygłosił jeszcze opinię, że Polki są dobrymi żonami, bo codziennie czekają na męża z obiadem i na progu podają mu kapcie… Próbowałam zaprotestować, ale Pan nie dał mi dojść do głosu i podsumował, że ja jestem wyjątkiem i do tego feministką, więc wyszłam (i nie trzasnęłam drzwiami). Potem kolega tłumaczył mi, że Pan jest starszym człowiekiem, że w telewizji też można zobaczyć właśnie Polaków w strojach regionalnych, albo kościoły, albo wsie. Cóż, rzeczywiście brakuje tylko białych niedźwiedzi.
I druga historia: Byłyśmy w Wiedniu i mieszkałyśmy w schronisku. Któregoś dnia spotkałyśmy w kuchni chłopaka, którego zaprosiłyśmy na wspólną kolację (w ramach po co ma jeść sam, jak my jemy grupowo). I tak od słowa do słowa okazało się, że chłopak jest z USA (słabo zna niemiecki, więc będziemy rozmawiać po angielsku) i pyta nas skąd my. Na to jedna z dziewczyn: From Poland. Na to on: From Holland! Tak, macie tulipany, wiatraki, byłem, pięknie jest. My, że nie from Holland a from Poland. I tu chłopaczkowi zrzedła mina i pyta: ale jak z Polski, ty masz spodnie Wrangler, ty masz buty Puma, ty masz… – w Polsce to jest bieda, skąd macie takie rzeczy? Tłumaczyłyśmy mu, że normalnie kupujemy, bez przesady z tą biedą, itd. Namówiłyśmy go nawet na wizytę w Gdańsku. Koniec końców doszło do wymiany adresów, więc dałam mu swoją wizytówkę – na dole miałam na niej adres mailowy. I on mnie pyta: Co to jest? Mail? Ja, zdziwiona, powiedziałam, że tak, co w tym dziwnego? A on na to: To macie też komputery…. ciekawe. 😀 W Gdańsku był, wyjechał zachwycony i powiedział, że będzie wszystkim opowiadał, że u nas jest NORMALNIE.
HIHI – wydaje mi się, że ja w Soest jednak razem z Tobą byłam, tylko my nie zwracałyśmy na siebie uwagi. A byłaś na obozie w Schwarzburgu – na którym też była Twoja mama? Mieszkaliśmy w takich domkach, niedaleko były dwa konie – posągi – z kamienia. Czy to wówczas miała miejsce ta super sytuacja na granicy z panią Joanną – Anną – co miała dwa paszporty? :)) hihi
Poland i Holland są mylone niezwykle często.
Zastanawiam się często – czy JA nie traktuję z wyższością innych narodów? Nawet myśląc o nich?
W Soest byłam na wymianie 3 razy, więc jest opcja, że Ciebie nie było, bo ta historia jest chyba z czasów mojej 4 klasy LO. Poza tym, nie ukrywajmy, ja tam miałam swoje towarzystwo (Adam, Jochen, Thomas, Irene) i z ludźmi z liceum raczej się nie trzymałam (nawet na niektóre wycieczki nie jechałam, bo byłam wcześniej i spędzałam w tym czasie czas ze znajomymi Niemcami). O, to było wtedy co utknęłam z jakąś dziewczyną z 1 klasy w Dortmundzie w nocy, bo nie przyjechał ostatni pociąg i była afera dopóki Jochen nie obłaskawił naszych nauczycielek i nie obiecał, że się nami zajmie.
W Schwarzburgu byłam. Pamiętam, że to było jakieś losowanie z uczniów, którzy mieli 5 z niemieckiego.
Śmieszne domki, fabryka porcelany, wyprawy w górach, nasz rezydent-sierściuch :D, ta akcja z bieganiem po mieście – szukaniem domku z krasnalami, zdobyciem jajka i sprawdzeniem wpisu w księdze pamiątkowej – do dziś podziwiam pomysłowość Pań Ewy Korgul i Uli Fiedur. I pamiętny powrót – nie przyjechał po nas autokar, wysłali jakiś zastępczy z kierowcą, który właściwie powinien iść spać a nie jechać kawał drogi do Polski.
Joanna i Anna to jest z Leningradu. 😀
Nie wiem Magdo jak TY, ale mam wrażenie, że MY, w sense ogółu, tak traktujemy przyjezdnych ze Wschodu, jak nas traktują na Zachodzie, czyli wrzucają do jednego wora pt „polaczki”
O Wschodzie to ja się nasłuchałam.
Rumunia? niee, oszalałaś, przecież tam jest dzicz, brud, smród i ubóstwo
Białoruś? nie wrócisz, zamkną cię, straszny kraj
Ukraina? brudno, biednie, straszni ludzie
Itd.
A o tym, że wcale nie jest źle można przekonać się tylko tam na miejscu. I jakoś przeżyliśmy wszyscy te wyprawy na Wschód.
Joanno – strasznie chcesz być w tym Soest sama. 🙂 No niech już będzie. 🙂 Ponieważ jestem rok starsza – rzeczywiście mnie już nie było, skoro byłaś tam w 4 klasie.
Fabrykę porcelany pamiętam, kota też… Ech, czasy.. W Schwarzburgu zakupiłam sobie słownik niemiecko – angielski – mam go do dziś. Ambitnie przeglądam co jakiś czas.
Ewo – ja staram się tak nie traktować, staram się bardzo – bo uogólnianie jest niesprawiedliwe i krzywdzące. Mam nadzieję, że Mały Chłopczyk będzie studiował (medycynę oczywiście) 🙂 w naprawdę zjednoczonej już i równej Europie…
Kłamliwe wypowiadanie się o innych krajach (a o swoim przede wszystkim) powinno być karane.
Owszem, też uważam, że musimy robić wszystko, żeby budować opinię odzwierciedlającą prawdziwy obraz naszej ojczyzny, naszego miasta:) i tu bym ponownie zapytała- czy mieszkańcy Gdańska rzeczywiście mówią językiem bohaterów Pani zapisków?;) Nie, tak mówią wspomniane przez Panią babcie w chustkach:)
Paaaaani Małgorzato – proszę pisać własne Zapiski młodzieżowym językiem. Alutka i Kazimierz dobiegają siedemdziesiątki i mówią tak jak mówią. Amen.
Ale Pani Alutka i Pan Kazimierz to są właśnie starsi ludzie. 😀 Więc wszystko się zgadza.
moi dziadkowie przekroczyli już magiczną barierę siedemdziesiątki, a tak nie mówią 😀
ja wiem, że licencia poetica itd., ale ja tak mówiących starszych ludzi nie znam (podkreślę z góry, że wykształcenie i pochodzenie nie ma tu wiele do rzeczy). czytając zapiski mam wrażenie, że Twoi bohaterowie używają języka takiego, jakby raczej odwiedzali dzieci w Gdańsku, a nie sami mieszkali w nim od lat. wszystko kwestia gustu, mnie to po prostu nie przekonuje 😉
Ale przecież nie musi – ja takich ludzi znam, lubię słuchać jak rozmawiają… Każdy lubi co innego. Alutka i Kazimierz zostaną sobą. Pozdrawiam z rana. 🙂
Moi Dziadkowie takim językiem nie rozmawiali, ale przemieszczam się po Gdańsku komunikacją miejską i uwierzcie, że spotykam ludzi, którzy nie tylko tak mówią, ale jeszcze o takich rzeczach. Kiedyś mnie to zdumiewało, teraz już się przyzwyczaiłam.
Ja zauważyłam, że ludzie w ogóle mało rozmawiają… coraz mniej ze sobą. Po prostu razem stoją, razem siedzą, razem jedzą, jeżdżą, piją – ale coraz mniej się rozmawia… Jestem gadułą i bardzo mi to przeszkadza.
hi hi a mnie w 1986 pytali w Niemczech -jak w szkole czytałam książkę pod ławką – zdziwieni że u nas książki się po polsku wydaje a na odp że na wakacje jadę do PL pociągiem – robili wielkie oczy że tak daleko szyny dochodzą !!!! no na szczęście to się już skończyło ale naprawdę wiele wiele pracy jeszcze przed nami !!! I my jako przewodnicy nie jesteśmy tylko wizytówką tego miasta ale jak Madzia słusznie pisze i kraju !!!!! może za kilka lat przestaną wołać u nas „” oooo i Rossmanna mają :-)))) „”” tylko stwierdzą no tak są w Europie to i nic dziwnego że Rossmanna mają 🙂 A nigdy nie zapomnę tekstu własnego niemieckiego teścia który będąc tu nie raz i znając realia stwierdził że za 14 Euro to ja będę żyła jak królowa :-)))))