Niedziela w klubie Żak przyniosła koncerty Nilsa Pettera Molvaera, Mikołaj Trzaska Quartet oraz kIRk.

Nils Petter Molvaer . fot. Paweł Wyszomirski / TESTIGO.pl Copyright: www.wyszomirski.pl

Jazz Jantar nabrał rozpędu. Niedzielne koncerty były jednym z najjaśniejszych punktów w programie festiwalu. Zainteresowanie występem norweskiego trębacza Nilsa Pettera Molvaera i jego zespołu, okazało się tak duże, że pół tysiąca biletów wyprzedało się na pniu. Właśnie takie wydarzenia najlepiej dowodzą, że nowa, odświeżona formuła tej imprezy przynosi znakomite efekty.

Zanim jednak Skandynawowie zainstalowali się na scenie gdańskiego klubu Żak, mieliśmy okazję zobaczyć i usłyszeć Mikołaj Trzaska Quartet. Mimo, że trójmiejski muzyk wystąpił ze swoim nowym projektem, to free jazzowa formuła, którą zaprezentował, była doskonale znana wszystkim mającym styczność z wcześniejszymi dokonaniami saksofonisty. Z chmury dźwięków tworzonej przez kwartet, co jakiś czas wyłaniały się fragmenty melodii powtarzane przez saksofon. Międzynarodowy skład zaprezentował free jazz w jego najtrudniejszej formie, wymagającej od słuchacza dużego skupienia, aby odnaleźć się w gęstej mgle. Co prawda oczekiwałem od nowego projektu Trzaski większej ilości elementów nieznanych mi z jego wcześniejszych zespołów, ale nie zmienia to faktu, że jego kwartet dał bardzo dobry koncert.

Koncert tria Nilsa Pettera Molvaera był spektakularny pod każdym względem. Już sama oprawa wizualna robiła wrażenie – na ekranie znajdującym się za muzykami wyświetlane były abstrakcyjne wizualizacje, w które wplatany był obraz z kamer filmujących muzyków na żywo. Materiał z ostatniej płyty Norwega pt. „Baboon Moon” cechuje się dużym rozmachem. Nie sposób wymienić wszystkich gatunków muzycznych, jakie płynęły ze sceny – post-rock, kraut-rock, ambient i oczywiście, po części, jazz. Technicznie nie można Molvaerowi oraz jego kolegom nic zarzucić, widać było, że doskonale bawią się grając razem. Lecz właśnie owa różnorodność, swoiste twórcze ADHD, spowodowało, że było to widowisko trochę rozczarowujące brakiem spójności. Miałem wrażenie, że muzycy nie mają pomysłu na żadną narrację czy konstrukcję, w ramach której połączyliby ten galimatias.

O tym, jak ważna jest umiejętność zachowania ciągłości, pokazało kIRk. Najmłodsza z trzech występujących tego wieczora grup, z minuty na minutę fascynująco rozwijała swój koncert. Ich twórczość to wypadkowa hip-hopu, elektroniki spod znaku IDM oraz jazzu. Jednostajne, surowe i nieco kanciaste beaty świetnie współgrały z pojawiającymi się nagle plamami dźwięku, a rozedrgana trąbka dopełniała znakomicie tego całego muzycznego obrazu. Wygląda na to, że kolejny album kIRk, „Zła Krew”, będzie stał na co najmniej tak wysokim poziomie, jak niezwykła „Msza Święta w Brąswaldzie”.

Niedzielna odsłona Jazz Jantaru była pełna niespodzianek – ostatecznie artystom cieszącym się największą estymą zabrakło wyczucia, które z kolei posiadali ci, wobec których oczekiwania były najmniejsze. Ale takie zaskoczenia stanowią właśnie największy urok tego typu festiwali.

Tekst: Krzysztof Kowalczyk

Relacje koncertów w Trójmieście