Doskonały wstęp do długiego weekendu i szansa na rozruszanie zastalych od siedzenia kości – tak, można podsumować wczorajszy występ śląskiej formacji Biff w sopockiej Papryce.

Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Znany z melodyjnej przebojowości Biff nie zawiódł, ale trudno zawieść, jeżeli w repertuarze ma się takie skoczne hity jak „Ślązak” czy „Kokoszone”, przy których ustać trudno i nogi same rwą się do tańca. W dodatku po koncercie nie da się szybko pozbyć z głowy wersów:

Zatruj jak Ślązaka jodem
Gdy z Chorzowa
Samochodem jedzie latem do Darłowa

Dam głowę, że po wyjściu z Papryki niejeden i niejedna wynieśli w głownie muzycznego robala, z którym walczą do teraz. Wsłuchując się w pokręcone melodie, ładnie zbite zdania, człowiek nie może się nadziwić, że polski mainstream promuje przysłowiową muzyczną plastikową popelinę, zamiast pogrzebać trochę i wyciągnąć z odmętów naprawdę dobre dźwięki. Ale, zaraz, zaraz – na koncie Biffa znajdziemy m.in. siedem nominacji do najważniejszej polskiej nagrody muzycznej, czyli Fryderyków więc czemu na falach radiowych dalej plastik?

Biff poza świetnymi melodiami posiada jeszcze jednego asa w rękawie – Anię Brachaczek. Ta niepozorna, drobniutka kobietka, na scenie zamienia się w mieszankę Juliette Lewis, Axla z Guns N’Roses i spokojnego pierwiastka islandzkiej piosenkarki Bjork. Wybuchowa niczym wulkan, a miejscami potulna jak małe dziecko – Brachaczek zdecydowanie wypełnia niszę charyzmatycznych frontmanek na naszym, dość szarym rynku. Do tego posiada niesamowitą umiejętność dyrygowania publiką. Tłum tańczy, macha rączkami czy śpiewa jak pani Ania im rozkaże i zasugeruje. A że oprócz biffowania zgrała się ostatnio z formacją Acid Drinkers, popularność niepozornej Ślązaczki wzrasta z dnia na dzień. Stadiony, hale i ogromne place stoją przed tą drobną istotką otworem!

Doskonale spisywał się też perkusista formacji. Jeżeli będziecie mieli okazje zobaczyć Biff w pełnej krasie, koniecznie zwróćcie uwagę na to, co za zestawem perkusyjnym wyprawia Jarek Kozłowski. Profesjonalizm Kozłowskiego polany jest sporą dawką luzu i naprawdę przyjemnie się ogląda jego „garowe” popisy. Świetny przykład tego, że perkusista nie musi być wyłącznie muzycznym tłem, choć niestety często bywa i tak.

Sopockim występem Biff udowodnił, że należy do polskiej czołówki muzycznych rozśmieszaczy, razem z takimi formacjami jak Mitch & Mitch czy Muzyka Końca Lata, a ich koncerty to nośnik fajnej, pozytywnej energii. Oby do następnego, bo obiecali, że wrócą!

Przed Biffem zaprezentował się dość nietypowy support, czyli Octopussy. Stworzony przez muzykow m.in. Blindead czy Broken Betty, kolektyw to przysłowiowa „pustynna jazda po całości”. Muzycznie to czysty stoner rock z inspiracjami wyciągniętymi z dokonań takich piaskowych gigantów jak Orange Goblin, Sleep czy Kyuss. Rewolucji nie zrobi, ale przyznam, że przyjemnie się słuchało. Zreszta, czy po „Masters OF Reality” Sabbathow da się dodać coś do tematu stoner rocka?

Autor: Joanna „Frota” Kurkowska