Dzień Otwarty w Zakładzie Utylizacyjnym w Gdańsku Szadółkach już na stałe wpisał się w kalendarz wydarzeń skierowanych do mieszkańców Gdańska. Po raz pierwszy wzięłam udział w imprezie, chociaż bramę zakładu przekraczałam już wielokrotnie.

Dzień Otwarty - Gdańsk Szadółki

Słoneczna, upalna sobota zachęcała do spędzenia czasu na świeżym powietrzu. „Świeżym” – więc wizyta w taki dzień w Zakładzie Utylizacyjnym, potocznie (i już niesłusznie) zwanym wysypiskiem, wydawała mi się pomysłem zupełnie pozbawionym sensu. Postanowiłam jednak sprawdzić, jak ofertę ZUT-u przyjęli mieszkańcy i już przed bramą wjazdową mocno się zdziwiłam. Z wielkim trudem znalazłam wolne miejsce na parkingu, a kiedy wysiadłam z samochodu do moich uszu dobiegły dziecięce okrzyki i śmiech. A fetor? O nim za chwilę…

Na ogromnym, wewnętrznym placu manewrowym trwała zabawa. Licznie przybyłe rodziny w dziećmi brały udział w konkursach ekologicznych, puszczały latawce i bańki mydlane, jeździły wieloosobowym rowerem, zdobiły butelki, brały udział w zabawach zręcznościowych, przyglądały się sokolnikom. Atrakcji było naprawdę sporo i wszystkie cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Mnie mniej interesowało skakanie na trampolinie, czy malowanie twarzy:) – przede wszystkim chciałam pokazać moim córkom, jakim „miastem w mieście” jest Zakład Utylizacyjny. To ogromny teren, o powierzchni ponad 70 ha – z własną elektrownią, oczyszczalnią ścieków, sortownią, potężną kompostownią, a nawet… ogrodnictwem.

W programie Dnia Otwartego było zwiedzanie zakładu – objazdowe i/lub piesze. Skorzystałyśmy z obu propozycji. Dwudziestominutowa przejażdżka busem była połączona z narracją, dającą ogólne wyobrażenie o sposobie działania przedsiębiorstwa. Naszym przewodnikiem był Henryk Lewicki – specjalista d/s produkcyjno- technicznych, który potrafił zaciekawić wszystkich uczestników krótkich wycieczek – i dorosłych, i liczne dzieci.

– Popatrzcie, nasz  zakład polubiły nawet bociany – mówił, wskazując na osadzone na słupie gniazdo pięknych ptaków.

Zabrakło mi jedynie ciekawej informacji o Potoku Kozackim, przepływającym pod składowiskiem odpadów, ale wiem, że nie sposób opowiedzieć o wszystkim:)

Celem drugiej wycieczki, tym razem pieszej, była hala sortowni. I tu dla wielu zaczęły się tzw. schody. O ile na terenie całego zakładu fetor był naprawdę mało wyczuwalny, to w miejscu zrzucania i segregowania odpadów, zapach był momentami trudny do wytrzymania.
Cała linia technologiczna jest zautomatyzowana i bardzo nowoczesna, co niestety nie wyklucza na wstępnym etapie konieczności użycia ludzkich rąk. Kabina, w której następuje ręczne usuwanie zdarzających się wielkogabarytowych odpadów (np. opon) jest najmniej przyjemnym miejscem pracy w zakładzie. Na jej drzwiach uczestników wycieczki zastanawiała czerwona tabliczka z napisem: „zakaz spożywania posiłków”. Czy komukolwiek przyszłoby do głowy jeść w takich warunkach? Mnie zakaz nie dziwił… Wiele lat temu pracowałam w Zakładach Mięsnych w Gdańsku. Pamiętam pracownika działu utylizacji odpadów poprodukcyjnych (najobrzydliwsza część zakładu), który jadł zawinięte w gazetę kanapki, siedząc nad cuchnącymi resztkami zwierząt… Brrr…

A wracając do Szadółek i Dnia Otwartego – kolejny raz przekonałam się, że mieszkańcy Gdańska są ciekawi swojej małej ojczyzny, nawet piękną sobotę potrafią spędzić w Zakładzie Utylizacyjnym:) To doskonały sygnał dla organizatorów, że tego typu inicjatywy są potrzebne.

Niemal cztery lata temu swoje wrażenia z podobnej wycieczki opisała Anna Perz. Wiele się od tego czasu zmieniło, ale tekst „Wysypisko w Szadółkach – czas modernizacji” warto przeczytać:)