„Wałęsa. Człowiek z nadziei”. To był wyczekiwany przeze mnie film. Czy zaspokoił moje oczekiwania? Nie do końca. Ale jest kilka powodów, aby wybrać się do kina i obejrzeć najnowsze dzieło Andrzeja Wajdy. Ja wrócę, tym razem z dziećmi.

WałęsaKino Neptun w Gdańsku. Piątek wieczór. Po czerwonym dywanie kilka minut przed godziną 19 wchodzą liczni goście. Przed prapremierą filmu „Wałęsa. Człowiek z nadziei” wyczuwa się nerwowe wyczekiwanie. Zarówno w holu kina, jak i na sali. Wśród zaproszonych gości liczni znani i najważniejsi ludzie na Pomorzu, ale i w Polsce. Jeszcze w piątek nie brakowało takich, którzy chcieli zdobyć zaproszenie. Bez szans. Dwóch wielkich nieobecnych tego wieczoru to Lech Wałęsa i Andrzej Wajda.

Była Danuta Wałęsa. Byli inni członkowie rodziny byłego prezydenta. Byli odtwórcy głównych ról Robert Więckiewicz i Agnieszka Grochowska. Był Janusz Głowacki i producent filmu Michał Kwieciński. Zanim zobaczyliśmy dzieło Wajdy byliśmy świadkami pierwszego wzruszenia. Pawłowi Adamowiczowi, prezydentowi Gdańska, miasta, które jest partnerem i bohaterem filmu, podczas powitania gości zakręciła się łza w oku. Sytuacja ta została skwitowana oklaskami publiczności. Było widać, że dla Adamowicza to ważny dzień, ważny film, a zaangażowanie miasta nieprzypadkowe. Co podkreślił w słowie przed filmem Michał Kwieciński. – Paweł Adamowicz był dobrym duchem tej produkcji – mówił i dziękował zarazem. – Ten wieczór miał w sobie klimat, w którym poczułem się jak w jednej wielkiej rodzinie, która bez wątpienia ma za sobą wspólny bagaż przeszłości! – usłyszałem już po prapremierze od prezydenta Gdańska.

Robert Więckiewicz pytany przez Mirosława Bakę, filmowego dyrektora Stoczni Gdańskiej, który tego wieczoru wcielił się w rolę konferansjera, co czuł podczas spotkania oko w oko z Wałęsą po projekcji filmu na festiwalu w Wenecji powiedział, że usłyszał od prezydenta słowa, które zapamięta na całe życie. Zachował je jednak dla siebie. Za to zdradził, że dziwnie się czuł kiedy oglądał się na ekranie w roli Wałęsy, a obok siedział Lech, bohater filmu. I dodał, że były prezydent też musiał się dziwnie czuć oglądając siebie w roli Więckiewicza, który… siedzi obok. Baka zapytał kolegę po fachu także, czy po tym filmie trudno mu wyjść z roli Wałęsy, czy może zdarza mu się nadal nim być. Więckiewicz przyznał, że z roli wyszedł szybko, a to za sprawą Juliusza Machulskiego, który już dwa miesiące po zakończeniu zdjęć u Andrzeja Wajdy zaproponował mu rolę Adolfa Hitlera.

Grochowska pytana, jak czuła się w roli matki tylu dzieci i czy chciałaby tę rolę przenieść do życia, stwierdziła. – Hm, zostałam ostatnio mamą i muszę przyznać, że to kusząca rola – odpowiedziała uśmiechając się aktorka.

Chwilę po tym rozpoczęła się wyczekiwana projekcja. Film był podczas trwania kilka razy oklaskiwany. Tak jak po jego zakończeniu. Oklaskiwana była także Danuta Wałęsa, która dość szybko opuściła salę kina Neptun. Nie chciała rozmawiać z dziennikarzami, którzy usłyszeli od niej tylko, że jest smutna i nie będzie nic komentować. Skąd smutek? Grochowska zagrała jej rolę dobrze, może nawet chwilami za dobrze i to Pani Danucie przypomniało te trudne lata, kiedy jej mąż walczył o wolną Polskę, a ona samotnie, często drżąc o Lecha, wychowywała gromadę dzieci. Robert Więckiewicz niewątpliwe rolę przewodniczącego NSZZ „Solidarność” może zapisać sobie na plus. Choć muszę przyznać, że nie brakowało chwil kiedy aktor grał świetnie, ale i takich kiedy słabo. W roli Wałęsy był jednak przekonujący. Świetne było połączenie zdjęć dokumentalnych z obrazem Wajdy. Zaskoczeniem obecność w filmie Krystyny Jandy. A to za sprawą wykorzystanych fragmentów z innego dzieła reżysera „Człowieka z żelaza”. Niesamowitą rolę odegrała dobra, polska muzyka z utworem „Wolność kocham i rozumiem” Chłopców z Placu Broni.

Co jeszcze? Trudno tak na gorąco, bo kilka kilkanaście godzin to ciągle niewiele, pisać o tym filmie. Dla mnie jest to ważne dzieło. W 1980-81 roku miałem zaledwie 7 lat. Z mamą chodziłem pod bramę stoczni. Ale pamiętam, że taty w domu nie było, bo strajkował. Pamiętam także opancerzone wozy jadące z Biskupiej Górki, gdzie siedzibę miała milicja. Pamiętam gaz łzawiący na podwórku i w szkole. Pamiętam jak stałem w sklepach w kolejkach społecznych z mamą i dziadkiem. Pamiętam kartki na mięso, cukier itp. Pamiętam… Dlatego ten film jest ważny, bo choć nie zapomniałem, to przypomina mi jak wiele Lech Wałęsa i Stoczniowcy zrobili dla Polski. Jak wiele dobrego działo się w moim mieście, w Gdańsku. I cieszę się, że mogę dziś żyć w wolnym kraju. Wiem, że niedoskonałym, ale takich miejsc nigdzie na świecie nie ma. Nie zapominam o historii, ale bardziej interesuje mnie budowanie niż rozdrapywanie ran przeszłości. O Lechu Wałęsie chcę mówić dobrze, bo dużo dobrego wydarzyło się dzięki niemu. Świadomy jestem jego wad, ale kto jest bez winy? I to, co w tym wszystkim szybko, bo już w kinie mnie zmartwiło, to krytyczne uwagi, które usłyszałem zanim jeszcze zdążyły przelecieć ostatnie napisy po filmie. A najbardziej poruszyło mnie zdanie, że to nie tak było. Że Wałęsa to i tamto… Pierwsza reakcja? Złość. Druga? I to jest właśnie zabawne, że osoby, które tak krytykowały film, Wajdę, Wałęsę mogły o tym mówić bez obaw o własne zdrowie, a może nawet życie dzięki pokojowej rewolucji na czele, której stanął przewodniczący NSZZ „Solidarność”.

Tekst: Marcin Dybuk

Blog Marcina Dybuka