Tak, proszę pani, tak! Wszystko będzie tak, jak ustalamy. Oczywiście. Tak, tak! Do jutra! Miłego dnia! Jak wspaniale – myślę sobie – i odkładam słuchawkę. Jutro będzie miły dzień! Moja 45 osobowa grupa poprosiła mnie o pomoc w zorganizowaniu obiadu w trakcie zwiedzania. Zamówiłam im więc wspaniały obiad w całkiem niezłym lokalu. I frytki do tego.

Ułożyliśmy z panem Obiecankiem, przedstawiającym się jako menadżer lokalu – trzy zestawy obiadowe – zupa, drugie danie, ciasto i kawa lub czasopisma (a nie, – herbata). Wszystko razem za 40 zł od osoby. Dla cudzoziemca cena to naprawdę niewysoka. A więc rano odczytam turystom trzy propozycje, każdy się zastanowi co i jak i parę minut po dziewiątej powinnam już wszystko wiedzieć. Zadzwonię więc do restauracji i podam zaszyfrowaną wiadomość: jedynka – 13, dwójka – 12, a trójka 20.

Będziemy o 13, do zobaczenia, papa! Europa, kochani, Europa!

Grupa? Jaka grupa?

Następnego dnia wiedząc już kto rybę, a kto szaszłyk – dzwonię pod podany numer. Cisza. Pewnie dekorują salę, myślę sobie – kwiatami! Bo jest jeszcze dość wcześnie. Po kwadransie dzwonię ponownie. Cisza. Dzwonię potem jeszcze trzykrotnie – nikt nie odpowiada. Może pomyliłam numer! Tak, z pewnością pomyliłam numer! Aga? Hej, jesteś jeszcze w domu? Super, sprawdź mi proszę w necie numer lokalu XY! I napisz esemesem, dzięki!, papa. Nie, nic się nie stało, papa. Po chwili przychodzi siostrzany sms – numer się zgadza. Robię się nerwowa, bo dochodzi już 10. 30.

Cały czas oczywiście równolegle trwa zwiedzanie, z Placu Solidarności idziemy właśnie do kościoła Św. Brygidy. Dzwonię ponownie. Hallo? Nareszcie! No witam, witam, tu przewodniczka dzisiejszych państwa gości, a więc – ryba – 13… Hallo!? Jaka ryba? Kto mówi? Dzień dobry, tu przewodniczka Państwa gości! 45 osób na dziś, dzwonię zgodnie z umową, żeby podać…. Ale my nie mamy dziś żadnej grupy! Jak to nie macie, macie, moją! Ja nic nie wiem, niech pani poczeka chwilkę. Marek! – (słyszę) – Marek, pani mówi, że dziś do nas z grupą przychodzi! Hallo? Dzień dobry – słucham panią? Proszę pana, dzisiaj u was mam obiad, tzn. moja grupa ma obiad – 45 osób. Z panem Obiecankiem ustaliłam trzy propozycje, miałam zadzwonić podać szczegóły… Propozycje? Ja nic nie wiem! Z kim? A, z nim! Nie, nic nie przekazał! Pana Obiecanka dziś nie ma w pracy, urlop jednodniowy wziął. Egzamin chłopak zdaje! Na prawko!

Trzeba działać!

To wspaniale! Życzę mu w tym momencie, żeby przed maską auta spotkała się demonstracja Młodzieży Wszechpolskiej, wymieszana z Ruchem Kolorowej Tęczy, jeśli taki ruch w ogóle istnieje! Niech nagle zza rogu wymaszeruje Klub Miłośników Ziemi Gaja, który – co skwapliwie przyznają jego władze – jest nieustannie mylony z ruchem mniejszości seksualnych. Niech mu się gaz z hamulcem pomyli, niech egzaminator okaże się ojcem dziewczyny, którą niedawno rzucił – i do tego – LEGO mu w stopę!

Ale nic to, trzeba działać. Więc działamy. Proszę podać co tam pani ma? – pan Marek chce ratować sytuację. Jakie to są propozycje? 12 pstrągów? Nieee, tyle to nie będzie…. Mizerii też nie ma. Mogę zaoferować buraczki. A jakie miało być mięso? Nie, nie mamy… Mogę w zamian….

Nie będzie więc praktycznie niczego z naszych starannie wyszukanych, przemyślanych propozycji. Niczego. Muszę się wykrzyczeć – Aaaaaaaaaaaa! Aaaaaaaaaaaaa!

Zupełnie nowe menu

Pomiędzy zwiedzaniem kościoła, a podejściem pod tablicę poświęconą Erichowi Brostowi ustalamy więc trzy zupełnie nowe propozycje. Pod Neptunem odczytuję je gościom, Przepraszam, przeliczam, znów dzwonię… Mam dosyć. DOSYĆ!! W myślach obiecuję sobie, że nigdy więcej…. Przypomina mi się pewien letni dzień wiele lat temu, kiedy nawaliła jedna knajpka na Kaszubach i własny ojciec mój, z rodzonymi siostrami robili dla mojej grupy grilla nad jeziorem w Ostrzycach. Z kaszubskimi tańcami i śpiewem! Do dziś jest to jedna z lepszych anegdotek rodzinnych. Uwielbiamy jak przy stole pojawia się ktoś nowy – kto ów historyjki nie zna. Można więc opowiedzieć ją po raz kolejny…

Tym razem jednak nie jest wesoło. Jestem zmęczona, zła. Udaję jednak, że wszystko jest w najlepszym porządku. Przed grupą oczywiście. Przed panem Markiem nic nie ukrywam.

Marzę, żeby ten dzień się jak najszybciej skończył…

Wspominając dziś ten nerwowy wtorek myślę sobie, że niektórzy mogą pomyśleć – o co właściwie chodzi? Ostatecznie nowe propozycje były smaczne, turyści zadowoleni, koniec końców – czy to wielka różnica, czy ktoś zje rybę, czy jajko? O co chodzi? O wzajemne szanowanie swojego czasu. Jeśli spotykamy się, żeby coś ustalić i dajemy sobie słowo, to ono zobowiązuje.

W większości restauracji, które odwiedziłam z turystami było wszystko w porządku. Kelnerzy mili, znający języki, serwowali potrawy zgodnie z wcześniejszym ustaleniem. Wegetarianie nie stanowili problemu, tak samo jak płatność kartą, w euro, czy dolarach. Dobra rada dla młodych, niedoświadczonych przewodników – jeśli zamawiacie obiad dla grupy należy zawsze zorientować się, ilu turystów nie je mięsa. Niektórzy nie jedzą także ryb. Jeszcze inni są uczuleni na przeróżne potrawy. Takie informacje należy zdobyć na tyle wcześniej, żeby kucharz zdążył wszystko przygotować. Nie można zaskakiwać go dopiero w lokalu.

Mam też następujące spostrzeżenie – często posiłek wegetariański jest ciekawszy, ładniejszy i wygląda na smaczniejszy. Na talerzu jest bogato i kolorowo. Wówczas następuje cudowne rozmnożenie osób nie jedzących mięsa! Nagle ci od kotleta stanowią mniejszość! I też chcą spróbować wegetariańskiej kuchni! Nie kochani, każdy dostaje to, na co sobie zasłużył:)

Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem [:)]
Napisz do autorki: [email protected]