Nigdy nie przypuszczałem, że w tak młodym wieku znajdę się na wykładzie dla słuchaczy Uniwersytetu Trzeciego Wieku – a jednak. Co skłoniło mnie aby przekroczyć ten „trzeci” próg? Temat.

W siedzibie Towarzystwa Przyjaciół Sopotu w Dworku Sierakowskich, miał się odbyć wykład zatytułowany „Historia Sopotu w czasach napoleońskich”. Nieoczekiwanie nastąpiła jednak zmiana programu. Zamiast czasów napoleońskich, zebrani mieli okazję poznać historię sopockiego molo, którą przedstawił Wojciech Fułek. Dla mnie była to okazja do obalenia paru stereotypów, które utarły się w mojej świadomości.

Godzinne spotkanie, wzbogacone prezentacją powerpoint, pozwoliło wizualnie prześledzić historię najdłuższego drewnianego pomostu w Europie i okazało się fantastyczną podróżą do czasów, których dziś już nikt nie pamięta…

Każde z miast miało w swoich dziejach wybitnych mieszkańców. Warszawa szczyci się m.in. osobowością Stefana Starzyńskiego; Gdańsk nieodłącznie kojarzy się m.in. z Lechem Wałęsą; Gdynia z Eugeniuszem Kwiatkowskim. Sopot to niewątpliwie Jan Jerzy Haffner. A jeżeli Haffner, to automatycznie na myśl przychodzi molo.

Jan Jerzy Haffner – Alzatczyk z urodzenia, wraz z kampanią Napoleona – jako lekarz przybywa do Sopotu w 1808 r. Decyduje się tu zostać. Co go skłoniło do takiej decyzji? Z pewnością niepowtarzalny urok tego miejsca. Jemu właśnie władze pruskie powierzyły zadanie uczynienia z Sopotu kąpieliska z prawdziwego zdarzenia. Z zadania, francuski doktor wywiązał się znakomicie. Już w 1823 r. zakłada pierwszy profesjonalny Zakład Kąpielowy wraz z molem. I właśnie w tym momencie obalono pierwszy stereotyp, bo za pewnik można by przyjąć, że Haffner budując Zakład, jednocześnie pomyślał o wybudowaniu mola, jako swoistego novum.
Jednak zaprezentowane przez Wojciecha Fułka obrazy konstrukcji z XIX w. zaprzeczyły tej teorii. Nietypowa XIX – wieczna budowla nie była bowiem molem. Jan Jerzy Haffner budując Zakład, w pierwszym pomyśle nie wybudował mola jako pomostu spacerowego, ale jako pomost do obsługi technicznej Zakładu Kąpielowego. Za pomocą ręcznej pompy, znajdującej się na jego końcu, czerpano wodę, która docierała do Zakładu i służyła kuracjuszom do kąpieli leczniczych. Z czasem ów pomost, coraz bardziej oblegany, zmienił charakter. Stał się miejscem, w którym należało się pokazać – w nowej sukni; przechadzać – w doborowym towarzystwie; przesiadać – na prom płynący do innego kąpieliska: w Brzeźnie, Jelitkowie, Westerplatte bądź Sobieszewie…

Oglądając kolejne fotografie prelegent zwrócił uwagę na inny aspekt związany z molem – jego kolorystyką. Bo myśląc molo – widzimy jego charakterystyczną biel, nieodłącznie i od początku kojarzącą się z tym miejscem. Nic bardziej mylnego. Biały kolor, królujący na barierkach i ławeczkach pojawił się dopiero… w latach 50. XX w. Wcześniej, sopockie molo charakteryzowało się naturalnym kolorem drewna, konserwowanego, ale nie malowanego.

Spotkanie prezentujące historię mola stało się też przyczynkiem do prezentacji serii pocztówek, na których uwieczniono to miejsce. Oglądając kolejne widokówki nie tylko ja miałem wrażenie, że każda kolejna ukazywała nowy niepowtarzalny charakter sopockiego mola, Domu Zdrojowego, Parku, Łazienek. Odnajdywała ich niepowtarzalny urok, blask i elegancję…

Pokaz obejmował też okres, który tę elegancję pokrył brunatnym kolorem lat 30. XX w. Ten na szczęście minął bezpowrotnie, a sopockie molo, odbudowane i odrestaurowane, stało się prawdziwą atrakcją miasta. Chyba tylko przez przypadek

Powstały w Sopocie, tuż po wojnie, rządowy ośrodek wypoczynkowy oraz wypoczywający tu prominentni urzędnicy Polski Ludowej lat 40. i 50. z Bolesławem Bierutem na czele, prawdopodobnie nieświadomie doprowadzili do jego uratowania. W jaki sposób? Wojciech Fułek zaproponował tezę, iż sopockie molo było najkrótszą i najszybszą drogą ewakuacji dla polityków przebywających w tym rejonie, w przypadku konfliktu militarnego. Za wyasygnowaną wówczas z budżetu centralnego sumę 35 mln, (dla porównania ówczesny budżet Sopotu liczył zaledwie 10 mln złotych) „na wszelki wypadek” ten „burżuazyjny relikt” postanowiono odnowić.

Pokaz został zakończony współczesnymi fotografiami mola, a nawet tymi wybiegającymi w przyszłość. Sopot XXI w niczym nie przypomina grodziska otoczonego wysokim wałem i schowanego w gęstym, bukowym lesie.

Autor: Paweł Jarczewski