Dzień św. Mikołaja roku 1815 miał przynieść wielkie zmiany w północnym skraju Starego Miasta. Miał również ogromne konsekwencje dla kościoła św. Jakuba…

Stare Miasto w GdańskuByła środa. Nie tak znowu wcześnie, bo mniej więcej o w pół do dziewiątej rano, ekipa remontowa, mająca dokonać napraw w magazynie prochu tuż obok kościoła, wchodziła właśnie do miejsca pracy. Robotników było 18, a kiedy ostatni znikał w wejściu, okolicą targnęła potężna eksplozja. Ziemia zatrzęsła się, magazyn prochu dosłownie zniknął. Podobny los spotkał najbliższe mu zabudowania. Ponieważ w magazynie znajdował się nie tylko proch, ale również amunicja artyleryjska – zwłaszcza tzw. bomby i kartacze, czyli kule armatnie wyposażone we własny ładunek wybuchowy, na zniszczeniach od samej eksplozji bynajmniej się nie skończyło. Rozrzucone siłą wybuchu pociski eksplodowały to tu, to tam, siejąc zniszczenie porównywalne ze zmasowanym ostrzałem artyleryjskim. Taki właśnie wybuchowy prezent zafundował mieszkańcom sporej części Gdańska św. Mikołaj w 1815 r.

Wypada tu napisać dwa słowa o samym magazynie i przypuszczalnych powodach jego eksplozji, krążą bowiem, powtarzane z ust do ust i co gorsza wypowiadane ex cathedra opowieści, zawierające istotne nieścisłości. Po pierwsze magazyn nie znajdował się w Baszcie św. Jakuba – ta bowiem nie istniała już od mniej więcej dwóch wieków. Magazynem, po przebudowie północnego ciągu fortyfikacji, stała się za to dawna Brama św. Jakuba, która znalazła się na zapleczu bastionu o tej samej nazwie. Na usprawiedliwienie mitu można podać okoliczność, że już w czasie kiedy nastąpiła tragedia, nie pamiętano raczej o niegdysiejszym przeznaczeniu magazynowego budynku. Drugą powtarzaną nieścisłością jest podawanie za przyczynę eksplozji ostrzału wroga. Akurat tak się zdarzyło, że zaczynał się właśnie bardzo spokojny okres w historii Gdańska i od roku 1813 aż do połowy XIX w. żadnego wroga w pobliżu miasta nie widziano. Za wyłączny powód katastrofy uznano, po przeprowadzeniu policyjnego dochodzenia, nieostrożność któregoś z robotników, który miał spowodować skrzesanie ognia we wnętrzu magazynu.

Zniszczenia jakie wywołał wybuch były przerażające. W gruzach legło około stu budynków, w tym spora część szpitala św. Jakuba, zwłaszcza jego największy budynek, przylegający do kościoła od północy, a więc od strony magazynu. Skala zniszczeń była taka, że już nigdy go nie odbudowano. Promień zniszczenia był ogromny, skoro ucierpiał poważnie nie tylko również dość blisko położony kościół św. Bartłomieja, ale i Wielki Młyn. Cud, że nie spłonęła św. Katarzyna, ale może jeszcze wówczas nie planowała palić się regularnie. Nas jednak interesują najbardziej zniszczenia kościoła św. Jakuba i jego dalsze losy.

Achilles von Vegesack, szef gdańskiej policji, pisząc raport o wypadku w dniu tragedii podaje, że kościół został „bardzo uszkodzony”. Biorąc pod uwagę niewielką odległość od miejsca eksplozji,  przetrwał ją jednak w zaskakująco dobrym stanie. Być może wziąwszy na siebie główny impet wybuchu osłonił go nieco szpital, tak czy owak, kościelne mury wytrzymałością dowiodły kunsztu swoich niegdysiejszych budowniczych. Podmuch zniszczył za to doszczętnie dach i zerwał hełm z wieży. Sklepień kościół nigdy nie posiadał, nie mogły więc runąć. Natomiast tzw. łuk tęczowy między nawą a prezbiterium, naruszony został na tyle, że wkrótce go rozebrano. Ucierpiał także zachodni, kończący prezbiterium szczyt kościoła.

Zniszczenia wnętrza nie były aż tak dotkliwe. Wprawdzie zarząd szpitala utrzymywał, że wybuch uczynił go całkiem niezdatnym do użytkowania, ale przeczą temu pewne fakty. Po pierwsze na początku roku 1816 odbywały się jeszcze w kościele uroczystości chrzcielne, ślubne i pogrzebowe. Po drugie zastanawiając się nad rezygnacją z utrzymywania kościoła i snując plany jego przekazania władzom, zastrzegano, że fundacja szpitalna zachować musi prawo do spieniężenia jego ocalałego wyposażenia, które prezentowało się wcale okazale, skoro mowa była o ołtarzu, ambonie, organach, chrzcielnicy, ławach, lamp i innych przedmiotach.

Czemu więc fundacja nie chciała podjąć trudu odbudowy? Z bardzo prostej przyczyny. Z braku funduszy. Nad wyzbyciem się kościoła przemyśliwały jej władze już wcześniej, a tragiczny w skutkach dla okolicy wybuch tylko ułatwił i uzasadnił podjęcie szybkiej decyzji. Trudności w utrzymaniu gmachu jeszcze przed częściowym zniszczeniem, powiększone o koszty remontu, znacznie przekraczały możliwości szpitala, który od pewnego czasu ograniczać musiał nawet środki przeznaczane na utrzymanie swoich pensjonariuszy. Było to wynikiem ogólnej ruiny finansowej miasta i jego mieszkańców, jaką przyniósł im „wyzwoliciel” Napoleon Bonaparte i jego chciwa administracja.

Po długich negocjacjach i nieco żenujących sporach co do finansowych warunków przejęcia przez miasto kościelnego budynku (w szczególności wykłócano się o kwotę uzyskaną za miedzianą blachę ze zdmuchniętego zwieńczenia hełmu), 30 sierpnia 1817 r. podpisano protokół uzgodnień, który stać się miał podstawą zmiany przeznaczenia budowli na następne ponad sto lat. Dawny kościół pozostał własnością fundacji szpitalnej, która oddawała go miastu w wieczystą dzierżawę. Podjęto decyzję o umieszczeniu w niej dwóch całkowicie świeckich instytucji – jednej bardzo starej – Biblioteki Rady, drugiej całkiem nowej, jaką była założona w tym samym roku Królewska Szkoła Nawigacyjna. Prace adaptacyjne części szkolnej postępowały szybko, podczas gdy przeniesienie zbiorów bibliotecznych z dawnego kompleksu franciszkańskiego na Przedmieściu do kościoła św. Jakuba opóźniało się mocno.

By obie instytucje mogły korzystać z budynku dokonać trzeba było licznych adaptacji. Po pierwsze podzielono go na dwie części – osobno nawę, osobno prezbiterium. W tej pierwszej ulokowana miała zostać biblioteka, w tym drugim – szkoła. O stanie finansów przeznaczonych na tę inwestycję świadczy choćby fakt, że dzieląca budynek na dwoje ściana, miała fundament z drewna, złożony z wielkich bali. Dawny kościół podzielono również w poziomie. Część szkolna podzielona została na dwie, a biblioteczna na trzy kondygnacje. Do dyspozycji szkoły oddano również wieżę, która nakryta nowym, płaskim dachem otoczonym balustradą, służyć miała odtąd jako platforma dla prowadzenia przez studentów nawigacji obserwacji astronomicznych. Nawa, objęta w końcu przez miejską bibliotekę, obejmowała po przebudowie czytelnię na poziomie posadzki dawnego kościoła, oraz powierzchnie magazynowe na dwóch wyższych kondygnacjach.

I tak pozbawiony dawnego hełmu, podzielony na pół i przedzielony stropami budynek kościoła św. Jakuba, służyć miał przez następne stulecie kulturze i edukacji. Biblioteka pozostała w nim aż do roku 1904, kiedy to przeniosła się do nowej, wspaniałej siedziby po drugiej stronie skrzyżowania dzisiejszych ulic Łagiewnik i Wałowej, gdzie jej zbiory znajdują się do dzisiaj. Szkoła Nawigacyjna opuściła kościelne mury już w 1826 r. Część przez nią zwolnioną wykorzystywano początkowo jako sale wystawiennicze dla kolekcji sztuki ofiarowanej miastu przez kupca Jakoba Kabruna, potem zajęło ją szacowne Towarzystwo Przyrodnicze (do 1845 r.), w końcu, po piętnastoletnim okresie pustostanu,  w 1860 r. objęła ją  biblioteka. Ważnym dla zewnętrznego kształtu kościoła momentem jego historii była decyzja o umieszczeniu na wieży (od 1815 r. pozbawionej zwieńczenia) odpowiednio zaadaptowanej, niezwykle pięknej wieżyczki z rozebranej ostatecznie w 1883 Bramy św. Jakuba.

Opuszczenie przez bibliotekę budynku w 1904 r. spowodowało jego powrót w ręce fundacji szpitala św. Jakuba. Szybko jednak, bo jeszcze w tym samym roku zajęła go Zachodniopruska Izba Rzemieślnicza, która w 1906 r. nabyła ostatecznie budynek na własność. Znalazły w nim miejsce sale wystawiennicze, ukazujące zdobycze techniki w dziedzinie maszyn, prowadzono również kursy dla rzemieślników. W rękach zmieniającej nieco nazwy Izby pozostać miał budynek kościoła aż do końca II wojny światowej, by w roku 1948 znowu stać się świątynią. Ale to już całkiem inna historia.

Autor: Aleksander Masłowski

Lektura uzupełniająca:

We wnętrzu kościoła św. Jakuba