Biblioteka we Wrzeszczu, należąca do Haliny Kowalskiej, powstała tuż przed zakończeniem II wojny światowej. Jej zbiory były kontrolowane. Swoje wytyczne w tym względzie mieli zarówno Niemcy, jak i władze ludowe. Dzisiaj po bibliotece został szyld i trochę książek.

Janusz Kowalski / Fot. Marek Adamkowicz

Wrzeszcz, początek Grunwaldzkiej. Miejsce, w którym Wielka Aleja Lipowa przechodzi w ciąg willi i kamienic. Umowną granicę wyznaczają tu ulice Uphagena i Piramowicza. Każdego dnia, w drodze do i z Gdańska, pędzą tędy tysiące samochodów, jednak zza ich szyb trudno zauważyć zachodzące zmiany. No, może poza remontowanym ostatnio torowiskiem i zlikwidowaniem przejścia dla pieszych przy Teatrze Miniatura. Co innego, gdy się mieszka w pobliżu. Pamięć mimowolnie zapisuje zdarzenia, po których często nie ma już śladu.

Od przeszło sześćdziesięciu lat dr Janusz Kowalski, architekt i emerytowany adiunkt Politechniki Gdańskiej, wygląda na ulicę z pokoju na piętrze. Przyzwyczaił się do huku pojazdów, choć przyznaje, że niegdyś było tu ciszej. Samochody to była rzadkość, a gwar na pobliskim przystanku tramwajowym nie był zbyt natrętny.

Państwo Kowalscy na spacerze we Wrzeszczu

– Moja rodzina sprowadziła się do Gdańska w kwietniu 1945 roku – opowiada pan Janusz. – Ojciec, Stanisław Kowalski, został skierowany do miasta jako notariusz. Najpierw przez krótki czas prowadził kancelarię przy ulicy Batorego, potem dostał przydział na lokal przy Grunwaldzkiej 3.

Nazwiska poprzednich lokatorów można znaleźć w księdze adresowej. Według tej z 1942 roku przy ówczesnej Adolf-Hitler-Strasse mieszkali m.in. architekt Johannes Falk, Edward Quartier, Franz Weyer oraz Harald von Paleske.

Kowalski senior nie narzekał na brak klientów. Ludzie przychodzili odtwarzać utracone w czasie wojny dokumenty albo podpisywali umowy swoich świeżo założonych firm. Tryskali energią, nieświadomi, że powiew powojennej wolności będzie krótkotrwały.

Niebawem do notariusza dołączyła żona Halina. Wraz z nią w willi pojawiły się setki książek. Były one zalążkiem pierwszej wypożyczalni w zrujnowanym Gdańsku.

– Matka całe życie marzyła o prowadzeniu własnej biblioteki – opowiada pan Janusz. – Przed wojną trochę pomagała w wypożyczalni Polskiej Macierzy Szkolnej w Lubartowie, gdzie wówczas mieszkaliśmy, a wiosną 1944 roku ojciec zakupił w Warszawie książki, które wraz ze wcześniejszym zbiorem były podstawą „interesu” matki. Otworzyła go jeszcze przed wypędzeniem Niemców.

Polskie i niemieckie stemple z adresami, pod którymi funkcjonowała książnica

Potwierdzeniem tego są stemple w niektórych woluminach. Pod niemieckim „Leihbűcherei” widać polską informację o właścicielce i lubartowski adres: Piłsudskiego 47. Jako że te same książki były wypożyczane we Wrzeszczu, na stronie tytułowej dostawiano uaktualnioną pieczątkę. Gdzieniegdzie można też natrafić na ślady rodzimej cenzury.

– W czasie wojny Polacy mogli prowadzić wypożyczalnie, ale zbiory były kontrolowane – wspomina architekt. – Swoje wytyczne w tym względzie mieli zarówno Niemcy, jak i władze ludowe. Jedni i drudzy sprawdzali, jakie treści są udostępniane czytelnikom. Z tego względu w wypożyczalni przeważały książki o lekkiej tematyce. Najwięcej było powieści.

W czasie kiedy Kowalscy próbowali zadomowić się we Wrzeszczu, ich syn studiował na Politechnice Warszawskiej. Wypady do rodziców były sporadyczne i krótkotrwałe. Ale pierwszą wizytę nad Motławą pan Janusz wciąż ma przed oczami.

– To było tuż przed końcem wojny – wspomina. – Resztki Niemców broniły się na Helu, słychać było ich artylerię strzelającą do statków na Zatoce Gdańskiej. Pamiętam, że poszliśmy z ojcem na spacer ulicą Długą i Długim Targiem. Obaj w mundurach, choć po demobilizacji. Wokół sterczały wypalone kamienice, a w zasadzie gruzy, które z nich zostały. Baliśmy się, że z tych ruin wyskoczą jakieś zbiry, o co wówczas naprawdę nie było trudno.

Widok Drogi Królewskiej zrobił na panu Januszu porażające wrażenie. W Lubelskiem, skąd pochodzi, takich zniszczeń nie było. Jeszcze bardziej przygnębiony był jego ojciec. Znał miasto z lat międzywojennych. W połowie lat 30. wziął udział w gdańskim zjeździe prawników polskich i niemieckich, był tu również w 1937 roku przy okazji wakacji spędzonych z żoną w Kuźnicy.

Halina i Stanisław Kowalscy przez willą, w której mieściła się kancelaria notarialna i wypożyczalnia książek

Na tle gruzów Głównego i Starego Miasta willa we Wrzeszczu wydawała się szczytem luksusu. Państwo Kowalscy dzielili ją z rodziną prokuratora Stanisława Stachurskiego. Jego nazwisko stało się głośne za sprawą procesów toczonych przed Specjalnym Sądem Karnym, gdzie do odpowiedzialności pociągano zbrodniarzy hitlerowskich. Stachurski był oskarżycielem m.in. w procesie załogi KL Stutthof. Ci, którzy otrzymali wtedy karę śmierci zostali straceni w publicznej egzekucji na Biskupiej Górce. Kres karierze prokuratura w Gdańsku położył donos, przypominający, że przed wojną oskarżał on na Wołyniu członków nielegalnej Polskiej Partii Komunistycznej.

Problemy, choć innej natury, nie ominęły Kowalskich. Okazało się, że ojciec pana Janusza zmaga się z ciężką chorobą. Nie było na nią ratunku. Notariusz zmarł po długich cierpieniach w 1948 roku, zostawiając najbliższych w trudnej sytuacji materialnej.

– Kancelaria była naszym podstawowym źródłem dochodu – przyznaje syn prawnika. – Były wprawdzie pieniądze z wypożyczalni, ale niewielkie. Żeby się utrzymać, matka zajęła się maszynopisaniem.

Informacja o nowej usłudze została wyłuszczona na emaliowanej tablicy. Zawisła ona na ogrodzeniu willi pod wcześniejszą – z reklamą wypożyczalni. Szyldy były dobrze widoczne ze znajdującego się przed domem przystanku tramwajowego. Istniał on w tym miejscu już za Wolnego Miasta, zaprzeczając… niemieckiemu zamiłowaniu do praktycznych rozwiązań.

– Przystanek był zbudowany na łuku torowiska tramwajowego – przypomina architekt. – Motorniczowie mieli tu kłopot z zobaczeniem, czy wszyscy pasażerowie już wsiedli lub wysiedli. Żeby nie doszło do wypadku, wystawiali poza wagon lustra na długim pręcie.

Nuda to najczęstszy powód sięgania po książkę i to ona była największym magnesem przyciągającym czytelników. Tak, jak początkowo zapisywali się do wypożyczalni przy okazji odwiedzin notariusza i załatwianiu u niego swoich spraw, tak teraz wstępowali po książki, aby skrócić czas oczekiwania na tramwaj. Interesowi sprzyjała też bliskość Politechniki Gdańskiej. Wielu klientów stanowili studenci.

Złotym okresem w historii wypożyczalni były lata 40. i 50. Niestety, kolejne dekady przyniosły spadek liczby czytelników, w końcu konieczne stało się zamknięcie firmy. Ludzie zamiast lektur woleli radio i telewizję, albo szli po nie do powstających coraz liczniej bibliotek publicznych, gdzie korzystanie ze zbiorów było bezpłatne. Nie bez wpływu na decyzję o zakończeniu działalności było przenosiny feralnego przystanku tramwajowego bliżej politechniki. Ludziom było już nie po drodze…

Halina Kowalska zmarła w 1970 roku i została pochowana na Srebrzysku. W ostatnich latach przed śmiercią chorowała, dlatego zawiadywanie wypożyczalnią przejęła jej przyszła synowa – Anna, notabene rodowita gdańszczanka, absolwentka Polskiej Szkoły Handlowej w Wolnym Mieście.

Wille w al. Grunwaldzkiej. Od lewej: rezydencja Mon Plaisir, dawna wypożyczalnia, konsulat Chin

Po zamknięciu książnicy willa przy Grunwaldzkiej 3 stała się zwykłym domem mieszkalnym, z lokalami podzielonymi pomiędzy kilka rodzin. Na tle sąsiednich budynków wypadała blado. Nie mogło chyba być inaczej, skoro – jak przypomina dr Kowalski – w sąsiedztwie ulokowano placówki dyplomatyczne. Dom przy Grunwaldzkiej 1 zajęło przedstawicielstwo Chińskiej Republiki Ludowej. Wcześniej przez krótki czas mieściły się w nim konsulaty Chin Czang-Kaj-szekowskich, a potem NRD. W budynku przy Grunwaldzkiej 5, który około 1814 roku powstał na miejscu pałacyku Mon Plaisir Jana Uphagena, rezydował konsul Szwecji. Mieszkańcy Gdańska bardziej kojarzą ten budynek jako Pałac Ślubów, bowiem pomiędzy rokiem 1976 a 2001 zawierano w nim małżeństwa. Po przeniesieniu cywilnych ceremonii ślubnych do Nowego Ratusza przy Wałach Jagiellońskich, władze miasta próbowały sprzedać obiekt, ale wobec braku zainteresowania został on przeznaczony na potrzeby organizacji pozarządowych.

Patrząc na ten zakątek Wrzeszcza nie sposób pominąć wspaniałej, neobarokowej willi przy ul. Uphagena 23. W pamięci gdańszczan zapadła ona jako siedziba Radia Gdańsk przed przeprowadzką rozgłośni na al. Grunwaldzką 18. Należąca na przełomie XIX i XX wieku do zamożnego fabrykanta Rudolfa Patschke, tuż po wojnie była zajmowana przez przedstawicielstwo Wielkiej Brytanii. Obecnie w jej wnętrzach znajduje się restauracja. Można tu nasycić żołądek, ale i oczy wyrobami dawnej cesarskiej fabryki ceramiki w Kadynach.

Autor: Marek Adamkowicz