Za zasługi dla środowiska kombatanckiego wręczono jej legitymację członkowską Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Jej praca magisterska otrzymała II nagrodę Ministra Edukacji Narodowej. Jest współautorką projektu „Ostatni świadkowie” – realizowanego przez Muzeum Stutthof.
Zapraszam do kolejnej części ALTER EGO JEJ lub JEGO z Agnieszką Kosko-Hołowczyc.

Parę lat temu zadzwonił do niej dyrektor Muzeum Piotr Tarnowski i zaproponował napisanie scenariusza komiksu – Zapis pamięci, opowieść więźnia. Komiks miał powstać na podstawie życiorysu jednego z byłych więźniów obozu. Wybrano pana Felicjana Ładę, gdynianina. „Nikt nie zna go bardziej niż pani” – powiedział Dyrektor. To prawda. Przyjaźń Agnieszki z panem Felicjanem zaczęła się w 2001 roku. Jechała na jedną z uroczystości rocznicowych. W autokarze było jedno wolne miejsce, właśnie koło pana Felka. Zapytała, czy może się przysiąść. Pan Felicjan ucieszył się, bo wszyscy byli z rodzinami, a on był sam. Kiedy dowiedziała się więc, że to pan Felicjan ma być bohaterem komiksu – bardzo się ucieszyła. Wzięła się ostro do pracy. 6 stycznia 2009 roku wysłała ostatnią część scenariusza. Cztery dni potem urodził się synek Bartuś.

Jak się to wszystko zaczęło?
– Najzwyczajniej na świecie. Przeczytałam w szkole podstawowej „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego i od razu wiedziałam, że muszę wybrać studia, które umożliwią mi zgłębienie tematu historii drugiej wojny światowej. Ta książka mną wstrząsnęła, poruszyła do głębi. Po maturze złożyłam podania na socjologię i historię.

Dostałaś się na oba kierunki. Wybrałaś jednak socjologię, dlaczego?
– Wówczas wydawała mi się bardziej nowoczesna. Niekiedy trochę żałuję.

I czym się zajęłaś na studiach?
– Rozpoczęłam prace badawcze nad wspomnieniami kobiet – byłych więźniarek obozów koncentracyjnych. Nagrywałam ich wspomnienia, potem je analizowałam. Praca nosi tytuł: „Pamięć wojny. Analiza narracyjna byłych polskich więźniarek obozów koncentracyjnych.” Weszłam w środowisko kombatanckie, poznałam wspaniałych ludzi, nawiązałam przyjaźnie.

W którym roku dostałaś legitymację Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej?
– W 1997.

Co się czuje w takiej chwili?
– Wdzięczność. I dumę, że zna się tak wspaniałych ludzi. Radość, że moja praca została doceniona.

Aga, ale twoi przyjaciele są w wieku naszych dziadków!
– To nie ma znaczenia i nie wyklucza przyjaźni. Przede wszystkim jednak poznałam pana Felicjana Ładę, który będzie bohaterem komiksu. Z panem Felkiem znamy się już kilkanaście lat. Jest fascynującą i ciekawą osobą. Dzięki komiksowi poznają Go wszyscy.

Już słyszę głosy – komiks? Dlaczego komiks? A nie „normalna” książka?
– Jesteś nauczycielką, ja też. Obie doskonale wiemy jak ciężko jest zainteresować młodzież. Nie tylko historią, ale wszystkim. Większość z moich i Twoich uczniów po kolejną książkę o tematyce wojennej raczej nie sięgnie. A do komiksu zajrzy. Choćby z czystej ciekawości. Ponadto powstało przecież już parę komiksów historycznych – o Westerplatte, Sierpniu ’80, Akcji pod Arsenałem…. Są niezłe. Bardzo dobrze się sprzedają. Nie jesteśmy więc pionierami, ale z pewnością przecieramy szlaki.

Komiks historyczny? Co to znaczy?
– To znaczy, że oprócz scenek będzie też komentarz historyczny, wyjaśnienia, oryginalne dokumenty, zdjęcia, mapy. Czyli „poważna historia”, trochę „przemycona mimochodem”. Moim zdaniem to strzał w dziesiątkę. Zmieniają się czasy, więc musimy zmienić formy, żeby trafić do młodego pokolenia. Komiks już jest u rysowniczki, niedługo się ukaże.

Wszyscy wówczas poznają pana Felka. A Czytelniczki i Czytelnicy iBedekera mają zaszczyt poznać go teraz…

Poznajcie bohatera

Pan Felicjan Łada, urodził się w 1917 roku w Sosnowcu. Ojciec Felicjana, Stanisław Łada, został za działalność w PPS zesłany w na Syberię. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, w końcu lat dwudziestych XX wieku, cała rodzina przeniosła się na Wybrzeże do powstającego nowego wielkiego miasta – Gdyni. Ojciec podjął tam prace jako elektryk w warsztatach Marynarki Wojennej. W pracy tej, po godzinach swojej nauki, pomagał mu syn Felicjan.

Wypędzeni z Gdyni

Po wybuchu wojny i zajęciu Gdyni przez hitlerowców rodzina Ładów została przymusowo wysiedlona z Gdyni i musiała powrócić do Sosnowca. W czasie powtórnego pobytu w Zagłębiu ojciec z synami od wiosny 1940 roku aktywnie działali w Związku Walki Zbrojnej prowadząc działalność sabotażową i pomagając osobom zagrożonym. Jesienią 1940 roku rodzinie udaje się z powrotem wrócić do Gdyni, przemianowanej przez Niemców na Gotenhafen. Felicjan podejmuje tam pracę w firmie niemieckiej w jednej ze stoczni, następnie jest kreślarzem w niemieckich biurach administracyjnych miasta. Wykorzystując swoje stanowisko pracy i okoliczności Felicjan działa aktywnie w Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej i podziemnym harcerstwie – wykrada wojskowe instrukcje, kopiuje plany i mapy.

Aresztowanie i wyrok: KL Stutthof

Aresztowany 26 listopada 1942 roku w miejscu pracy w Gdyni przez gestapo. Zatrzymanie miało związek z rozpracowaniem struktur organizacji na Wybrzeżu, aresztowaniami objęto kilkaset osób – większość z nich po kilku tygodniach trafiła do Stutthofu. Poza Felicjanem w tej samej sprawie zatrzymano wówczas także jego ojca, brat Zdzisław już od 1941 roku przebywał w obozie koncentracyjnym we Flossenburgu.

Felicjan Łada do KL Stutthof przybył 20 stycznia 1943 roku i otrzymał numer 18252.
Od pierwszych dni pobytu w obozie starał się zaopiekować wycieńczonym ojcem. Fatalne warunki pobytu i traktowanie przez SS-manów sprawiły jednak, że w kwietniu 1943 roku ojciec Felicjana zmarł w Stutthofie. Jedynym pocieszeniem Felicjana była od tego okresu prowadzona nielegalnie korespondencja z matką. W czasie pobytu w Stutthofie Felicjan pracował większość czasu w obozowych warsztatach przy produkcji i reparacji broni, od lata 1944 roku był zaś kreślarzem w działających przy Stutthofie Niemieckich Zakładach Wyposażeniowych (DAW).

Portret pana Felicjana narysowany przez współwięźnia w Stutthofie w 1944 roku

Ucieczka z marszu śmierci

Ewakuowany z obozu drogą pieszą 25 stycznia 1945 roku. Po kilku dniach wyczerpującego marszu wykorzystuje okazję i ucieka w Niestępowie na Kaszubach, gdzie okoliczna ludność polska udzielała pomocy więźniom KL Stutthof.

Trudne lata powojenne

Po wojnie zostaje w Gdyni i podejmuje pracę fizyczną w stoczniach Wybrzeża. Po pracy studiuje wieczorowo i nie bez szykan i problemów natury politycznej udaje mu się ukończyć studia na Politechnice Gdańskiej i uzyskać tytuł inżyniera. Z racji pochodzenia i działalności w okresie okupacji przydzielane mu stanowiska zawodowe nie były nigdy w pełni adekwatne do jego wykształcenia i możliwości. Wiele razy przesłuchiwany przez UB. Pracę zawodową zakończył stoczni gdańskiej po sierpniu 1980 roku przejściem na emeryturę.
Aktywnie działał od 1945 roku w stowarzyszeniach byłych więźniów oraz organizacjach kombatanckich. Obecnie mieszka w Gdyni.

Z rodzinnego albumu pana Felicjana

Nie znam pana Felka tak dobrze jak Ty, ale ilekroć z nim rozmawiam, nie czuję, że jest już po dziewięćdziesiątce! Nie zapomnę, jak parę lat temu był u nas na wigilii. Pojechaliśmy po niego do Gdyni, czekał elegancko ubrany. A ja – do dziś się z siebie śmieję i jest mi nieco głupio – trochę z nerwów, trochę z przejęcia – zaczęłam mówić do niego głośno, wolno i wyraźnie: Panie Felicjanie, samochód już czeka. Pewnie Pan jest głodny, bo dziś Wigilia (starsi ludzie zwykle poszczą), ale proszę jeszcze troszkę wytrzymać. Czeka na nas mnóstwo dobrego jedzenia, i barszczyk z uszkami i śledziki i pierożki…. I tak gadam, gadam, na co pan Felek mówi spokojnie: Wie pani, wydaje mi się, że w takim szczególnym dniu jak dziś, w dniu narodzin Chrystusa – kwestia jedzenia nie jest aż tak istotna. Jest wartością drugorzędną. Najważniejsze, że ludzie się spotykają, łamią opłatkiem… Zrozumiałam, że nie muszę z nim się „pieścić”. Że to normalny starszy pan, a nie zdziecinniały staruszek. Już w samochodzie pierwsze jego pytanie brzmiało…
– Pewnie ile pali?

Skąd wiesz?
– Bo pan Felek się interesuje samochodami. Dlaczego Cię to dziwi? Jeszcze niedawno prowadził.

Jak pracowało się nad scenariuszem?
– Nie umiem tego określić. Nie powiem „ciężko”, bo to słowo ma w sobie ładunek negatywny, a dla mnie to był zaszczyt, przyjemność. Ale znów słowo „przyjemność” kojarzy się z czymś miłym, a ja konsultowałam z Felkiem wiele tragicznych, bolesnych scen, przykładowo śmierć Jego ojca w obozie. Powiem tak – pracowałam najlepiej jak umiałam. No i Bartuś grzecznie zaczekał z narodzinami do wysłania ostatniego maila.

Zapytam może nieco naiwnie – co to właściwie jest scenariusz komiksu?
– To jest wszystko. Każda scenka, każdy dialog, każdy podpis. Powstaje książka, którą dostaje rysowniczka. Teraz spotykam się z nią na konsultacje. Doglądam, sprawdzam, radzę. Każdą scenkę, każdy dialog zaakceptował też oczywiście pan Felicjan. I przekazał mi wiele cennych materiałów, dokumentów. Spędziliśmy tysiące godzin rozmawiając. Przypomniało mi to pisanie pracy magisterskiej i rozmowy z moimi respondentkami. O tym, co przeżyły będąc więźniarkami obozów.

Wyobrażam sobie, jak trudno musi być ludziom o tym rozmawiać…
– Tak, bardzo. Nieporównywalnie rzecz jasna i zupełnie z innego powodu trudno jest też badaczowi. Nie możesz przekroczyć ramy intymności świata Twojego rozmówcy. Jest pewna granica, kiedy należy powstrzymać ciekawość, chęć uzupełniania relacji. Niekiedy nie masz prawa pytać dalej. Musisz się zatrzymać, gdyż stawką jest dobro narratora, którego nie wolno skrzywdzić.

Często jednak chciałoby się nagrywać dalej. Nawet nie chodzi o jakiś egoizm, na zasadzie „ale mam nagranie, nikt tego nie ma!”, ale o takie przeświadczenie, że jak nikt tego nie utrwali na taśmie, to ta historia umrze wraz z jej właścicielem…
– Tak, ale nie wolno tego robić. Podczas nagrywania zawsze trzeba liczyć się z sytuacją, kiedy nawet w najmniej spodziewanym momencie narrator przerwie wypowiedź i oznajmi: „Proszę więcej nie pytać, więcej mnie nie odwiedzać, ani nie dzwonić!”. I ma do tego prawo. Dobro rozmówcy jest nadrzędne i musisz to uszanować.

Miałaś taką sytuację?
– Nie. Ale po nagraniach kilka pań wyznało: „nie wiem jak ja dałam radę pani to wszystko opowiedzieć…” Albo – „Ja nigdy na temat nie mówiłam, po raz pierwszy z panią się spotykam.”

Pamiętam, że opowiadałaś, że starsi ludzie denerwują się, jak na rozmowę przychodzi ktoś kompletnie niezorientowany w temacie.
– Tak jest rzeczywiście i zupełnie mnie to nie dziwi. Jako dziennikarka czy badaczka masz obowiązek wcześniej zapoznać się z tematyką rozmowy czy badania w możliwie najbardziej wyczerpujący sposób. Musisz się przygotować. Nie możesz mylić dat, pojęć. Brak przygotowania jest dla mnie brakiem szacunku do rozmówcy.

Agnieszka z byłymi więźniarkami na terenie dawnego obozu KL Stutthof

 Czy respondentki nie dziwiły się, że jesteś taka młoda? Za młoda „na takie tematy”?
– Młody wiek badacza może w pewnym sensie ułatwić porozumienie ze starszymi ludźmi. Doświadczyłam w wielu wypadkach bardzo życzliwego stosunku narratorek do mnie, które podkreślały, że zainteresowanie tą tematyką w moim wieku jest rzeczą cenną i dość rzadką. Z tego względu w pewien sposób niejako „dla mnie” starały się uszczegółowić narrację, poświecić mi więcej czasu. Byłam dla nich przedstawicielką „polskiej młodzieży”, dzięki czemu mogły przekazać całemu pokoleniu „sens tamtych dni”. Moje zainteresowanie historią drugiej wojny światowej spowodowało, że stałam się „osobą znajomą”, traktowaną jako „nasza, polska dziewczyna”. Ale początkowo niezwykle trudno było pozyskać ich zaufanie. Wyobraź sobie, że masz osiemdziesiąt parę lat i odbierasz telefon od młodej, nieznanej ci dziewczyny. I masz jej odpowiedzieć o najcięższych latach swojego życia…

Ale ty w ten sposób nie dzwoniłaś…
– Nie. To znaczy dzwoniłam oczywiście, ale wcześniej prosiłam swoje rozmówczynie o „zapowiedzenie” mnie u kolejnej pani. O taką rekomendację, pomoc. I wówczas pierwsza rozmowa przez telefon wyglądała inaczej. Byłam „tą miłą Agnieszką, która pisze ciekawą pracę”, a nie kimś anonimowym, który nie wiadomo do końca w jakim celu chce nagrać ich wspomnienia.

Co jeszcze sprawiło ci trudność?
– Konieczność ograniczenia liczby respondentek. Musiałam dokonać wyboru. To odwieczny problem każdego badacza. Nie zbadasz wszystkiego. Przynajmniej w tej pracy. Odkryłam też wiele wątków, które chciałabym jeszcze zbadać. Rozumiesz, im dalej w las… Wiele problemów tylko zasygnalizowałam. Na przykład napisać coś tylko i wyłącznie o paniach, takich jak Waleria Peitsch, które urodziły w obozach dzieci. Opisać ich losy….

Na szczęście nagrania, które mam, dają mi możliwość wielokrotnego opracowania, tak więc perspektywa podjęcia nowej analizy pozostaje dla mnie otwarta. No i rzecz jasna wysłuchanie tak dużej ilości relacji o niewyobrażalnym cierpieniu ludzkim nie było łatwe. Po jednym z nagrań zupełnie się załamałam. Pożegnałam się z rozmówczynią, wyszłam na klatkę. Usiadłam na schodach i nie mogłam iść dalej. Nie mogłam wstać. Po prostu. Nie dałam rady wykonać żadnego ruchu. Zadzwoniłam do Przemka, żeby po mnie przyjechał.

Po obronie pracy twoje kontakty z rozmówczyniami w naturalny sposób uległy rozluźnieniu…
– Niekoniecznie. Z większością respondentek jestem nadal w kontakcie. W paru przypadkach nasze kontakty przybrały bardzo ciepły, przyjacielski wymiar. Jestem zapraszana na rocznice, wigilie, różne uroczystości… Nie zapomnę nigdy – jak wiele z nich przyszło na mój ślub. A pani Stanisława Pelczarska „Mila” – aż z Warszawy. Zupełnie niespodziewanie! Zaprosiłam ją, ale nawet nie marzyłam o tym, że rzeczywiście przyjedzie! Jak zobaczyłam ją pod kościołem, myślałam, że zemdleję. Pamiętasz co powiedziała?

Doskonale. Pani Agnieszko, przeżyłam wojnę, Powstanie Warszawskie, komunę – więc mam się przestraszyć tych parę godzin w pociągu?! A wesele to gdzie będzie? I była na weselu!
– Była! Niesamowite.

Pani Stanisława Pelczarska, pseudonim „Mila”, uczestniczka zamachu na kata Warszawy Kutscherę, odznaczona Orderem Virtuti Militari

Żałujesz czegoś?
– Bardzo żałuję, że większość respondentek po raz pierwszy to właśnie mi miała okazję powierzyć swoje wspomnienia. Dotychczas nikt je o nie nie pytał! A przecież jeszcze kilkanaście lat temu takie badanie byłoby zapewne pełniejsze, obszerniejsze, wiele pań było w zdecydowanie lepszej kondycji fizycznej i psychicznej…

A co cię zaskoczyło?
– U moich narratorek zaskoczył mnie zadziwiający brak postawy roszczeniowej wobec życia, wzięcia „odwetu” za lata uwięzienia, zniszczoną młodość. Mimo iż ich rozrachunek z historią nigdy nie zostanie wyrównany, nie żaliły się. Nie oczekiwały i nie chciały żadnych oznak litości, czy współczucia. Nie porównywały swego losu do tych, którzy nie przekroczyli nigdy bram obozowych, a jedynie do tych, którzy nie doczekali się za nimi upragnionego wyzwolenia…


– I wszystkie poznane przeze mnie narratorki nie dbały o rozgłos, we wspomnieniach umniejszały swą rolę, zaangażowanie w ruch oporu, a podkreślały pełne poświecenia postawy innych. W czasie wojny większość pań była mniej więcej w moim wieku, sądziłam więc, że ta zbieżność będzie powodowała porównywanie ich losu z moim szczęśliwym życiem w wolnej Polsce.

Na zasadzie „Wy to macie teraz raj”…
– Właśnie. A takie słowa nie padały, takie analogie jednak nie powstały, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu. Narratorki pod koniec wywiadów wręcz podkreślały obecną ciężką sytuację młodych ludzi w Polsce w obliczu grożącego bezrobocia i trudności gospodarczych kraju. To „zwrócenie się ku innym”, troska o drugiego, a umniejszanie swego cierpienia i ciężkiego losu wydaje się być szczególnie charakterystyczna dla osób, które w swym życiu przeszły wyjątkowo ciężką drogę.

A jak sądzisz, co jest dla nich najcięższe?
– Uważam, że jedną z najcięższych i najbardziej bolesnych zagadek, jakie nie dawały i nie dają nadal byłym więźniom spokoju, jest pytanie: „jak to się stało, że JA przeżyłem, dlaczego akurat JA?”. To męczy ich od momentu uwolnienia. Dla każdego kto przeżył obóz, nadchodzi chwila, gdy patrząc za siebie, nie może po prostu zrozumieć, jak mógł wytrzymać to wszystko. Jedna z moich respondentek z obozu Birkenau – pani Bożena Kaczyńska – mieszkająca w Gdańsku przy ulicy Kotwiczników (grająca w orkiestrze obozowej) tak o tym pisała we swych wspomnieniach:

Maniactwa i natręctwa poobozowe nękały mnie jeszcze w ciągu wielu, wielu lat. Ustawicznie prześladował mnie koszmarne sny, jaskrawo przypominające mi moment aresztowania, więzienia, przesłuchania, pobyt w celi śmierci. Na wpół na jawie, na wpół we śnie słyszę stuk butów na więziennym korytarzu. Stuk, który głośnym echem odbija się, rozchodzi się po całym pomieszczeniu i dociera do mnie. Nie oczekuję niczego tylko chwili egzekucji, chwili śmierci. Już idą – to już po mnie…

Możemy już teraz zdradzić, że planujemy napisać wspólnie wspomnienie o pani Kaczyńskiej, które ukaże się na stronach iBedekera?
– Tak, jasne. To była poza wszystkim bardzo piękna kobieta, zawsze elegancko ubrana. Często spotykałam ją kiedy byłam z grupą. Zawsze podchodziła. Zagadywała sympatycznie. Jeśli akurat oprowadzałam Niemców – to po niemiecku. Niezwykłe to.

Kiedy ja jeszcze nie wiedziałam jak ta pani się nazywa, ale wiedziałam, że występuje w Twojej pracy, to w myślach nazywałam ją „panią Laleczką”.
– Pamiętam. Odeszła w dzień katastrofy smoleńskiej, 10 kwietnia dwa lata temu.

Pani Bożena Kaczyńska ogląda zdjęcie synka Agnieszki – Bartusia

Często zastanawiałam się, jak ona mogła po tym wszystkim co przeszła normalnie żyć?
– Ona nie żyła normalnie. To nie było normalne życie. Odpowiem jej własnymi słowami:

Przy szczelnie zasłoniętych oknach – ubrana jak na wyjście – siedziałam – na wszelki wypadek, a może zdążę uciec? Ale ja nigdzie nie pójdę, gdyż właśnie tam dokąd bym się udała, czyha na mnie nieszczęście. Jakie? Nie wiem, ale ja to przeczuwam… (…) Czasami wybiegam na ulicę między ludzi. Zastanawiam się którą stroną chodnika będzie bezpieczniej iść, od strony jezdni? A może najechać na mnie samochód! Kto mnie zapewni, że nie wtargnie z jezdni na chodnik? Idąc przy budynkach – może coś spaść na głowę, z okna lub balkonu. A może nawet runąć cały balkon, dlaczego nie może runąć? (…) Ludzie idą uśmiechnięci, cieszą się. Z czego? Jak to można się cieszyć? Bardzo żal mi tych uśmiechniętych ludzi. Oni nie wiedzą, co ich za chwilę czeka, gdyby oni tak jak ja przeczuwali to, co ma się za chwilę wydarzyć, z całą pewnością chodziliby skuleni, trwożliwi, milczący, nieznanym nieszczęściem przerażeni. Tylko ja jedna przeczuwam to nieszczęście… (…) Na ulicy idzie ktoś za mną w drewniakach. Jeśli w drewniakach to oczywiście więzień, bo jaki inny dureń mógł włożyć to przeklęte obuwie? Jak można śmiać się idąc w drewniakach?…

….
– Wszystkie urazy spowodowane przejściami więziennymi i obozowymi niezwykle przeszkadzały w rozpoczęciu normalnego życia po wojnie, już na wolności. Dominujące było przeświadczenie czyhającego wszędzie nieszczęścia, zagrożenia. I niemożność zapomnienia. Inna pani wspomina:

Na początku, ja po prostu nie umiałam się rozbawić przez pierwsze dwa lata, przecież byliśmy młodzi, więc próbowaliśmy jakoś żyć, mimo okropnych czasów, ale właśnie przez jakieś dwa lata nie umiałam się rozbawić – w najlepszym towarzystwie, z najlepszym alkoholem, z Bóg wie czym! – nie!, a potem już jakoś to…

Zapytam może głupio – czy z tamtych potwornie ciężkich lat wyniosły cokolwiek dobrego?
– Tak. Niejednokrotnie przyjaźń, czy nawet miłość. „Tam” można było zawieść się na największej dotychczas przyjaźni czy miłości lub odwrotnie – zyskać je obie. I wówczas przypieczętowane cierpieniem, bólem i wyrzeczeniami mocniejsze były niż wszelkie słowa. Zacytuję jedną z moich rozmówczyń:

Jeśli w takich warunkach znajdzie się przyjaciela, to przyjaciel ten nigdy nie zawiedzie. Można na nim zawsze polegać, zawsze na niego liczyć. Przyjaźń wyniesiona z tamtych czasów jest dla nas najcenniejszym i nigdy nieprzemijającym skarbem. Jest jakby okruchem diamentu, podjętym z popiołów tamtych lat

Piękne słowa. Dziękuję, siostro. Czekam na komiks i życzę panu Felicjanowi dużo sił i zdrowia.
– Dziękuję, przekażę. Na koniec piękna deklaracja pani Barbary Enkelking, do której się przyłączam:

Gdzie mogą znaleźć schronienie ci, którzy ocaleli, którzy na co dzień znoszą ból pamięci, jakiego nie jesteśmy w stanie ani do końca zrozumieć, ani udźwignąć?
Myślę, że ich schronieniem, a także schronieniem dla tych, którzy zginęli, jest tylko jedno miejsce: NASZA PAMIĘĆ.”

Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem:)
Napisz do autorki: [email protected]