Paryż ma Haussmanna, Wiedeń – Hundertwassera, a Gdańsk? Kloeppela, Bielefelda, Carstena, no i Świałkowskiego. Tyle że pamięć o architektach, którzy odcisnęli piętno na obliczu naszego miasta jest raczej niewielka…

Postacie wybitnych architektów oraz ich dzieła przypomniało Muzeum Historyczne Miasta Gdańska na wystawie „Architektura i urbanistyka Wolnego Miasta Gdańska (1920-1939)”. Prezentacja wpisuje się w obchody stulecia Muzeum Wnętrz Mieszczańskich w Domu Uphagena, niemniej jej znaczenie wykracza poza ramy jubileuszu. To wyjątkowa okazja zrozumienia gdańskich przestrzeni, odkrycia ich, a przede wszystkim docenienia kunsztu dawnych projektantów.

Amerykański wieżowiec

Utworzenie w 1920 r. Wolnego Miasta oznaczało dla Gdańska nie tylko wprowadzenie nowego porządku politycznego, ale też głębokie zmiany społeczne. Z jednej strony dały się zauważyć migracje ludności, z drugiej przepływ kapitału. Nie pozostało to bez wpływu na oblicze Gdańska.

– Na czas tych przemian przypada konkurs na projekt wieżowca – opowiada dr Ewa Barylewska-Szymańska, kierownik Domu Uphagena, a zarazem jedna z kuratorów wystawy o gdańskiej architekturze. – Ten nietypowy, jak na miejscowe warunki, budynek zamierzano zbudować w okolicach kościoła św. Trójcy na Starym Przedmieściu.

Wieżowiec miał być odpowiedzią na ówczesne potrzeby lokalowe. W mieście dał się bowiem zauważyć deficyt mieszkań, a ich zapewnienie w centrum Gdańska było utrudnione czy wręcz niemożliwe. Lokale na Głównym i Starym Mieście były masowo zajmowane przez firmy, które nad Motławą próbowały rozkręcić biznes.

Na zdjęciu: Wieżowiec – Nagrodzony projekt konkursowy, 1920, arch. Bruno Bahr
Historia architektury Wolnego Miasta miała romantyczny prolog w postaci konkursu na budowę gdańskiego wieżowca. Został on przeprowadzony w 1920 r. i był to pierwszy niemiecki konkurs na wysokościowiec.

Inicjatorem konkursu na projekt wieżowca był prof. Richard Kohnke, który specjalizował się w projektowaniu konstrukcji stalowych. Fascynowały go rozwiązania, jakie miał okazję poznać odwiedzając Stany Zjednoczone. Amerykańskiego ducha można się też dopatrzeć w nagrodzonym projekcie. Jego autorem był Bruno Bahr, który pokonał takich tuzów gdańskiej architektury, jak Albert Carsten czy Hermann Phelps.

– Zgłoszone projekty można uznać za śmiałe i nowatorskie, przynajmniej w odniesieniu do gdańskich warunków, ale żaden z nich nie wyszedł poza sferę planów – zauważa Ewa Barylewska-Szymańska. – Względy ekonomiczne zadecydowały, że pomysły zostały na papierze.

Sen o potędze Gdańska, której symbolem miał być wysokościowiec, pękł więc niczym bańka mydlana.

Dom, blok, szeregowiec

Palący problem braku mieszkań postanowiono rozwiązać w sposób tradycyjny. Pod uwagę brano budownictwo jednorodzinne, szeregowe i wielorodzinne. Każda z tych opcji miała swoje wady i zalety, więc trudno było wskazać dominującą koncepcję. W projektach z lat 20., a także w tych pochodzących z kolejnej dekady, można jednak znaleźć pewne elementy wspólne. Przede wszystkim to, że głównym adresatem, do którego kierowano ofertę budowlaną, byli robotnicy oraz urzędnicy niższego bądź średniego szczeblach, a więc ludzie, których zarobki nie były wysokie. Co za tym idzie, koszt budowy domu musiał być dostosowany do ich możliwości finansowych. Problem ten rozwiązano stwarzając system korzystnych pożyczek.

– Lokale cenowo nie mogły, z oczywistych względów, być zbyt drogie – zauważa kuratorka wystawy. – Domy budowano więc z drewna lub w technologii muru pruskiego, niemniej posiadały one udogodnienia na miarę XX wieku w postaci łazienek i toalet. Jeśli nawet w mieszkaniu nie było toalety, to często było w nim pomieszczenie, które w przyszłości można było zaadaptować na ten cel.

Rzeczą charakterystyczną było również unikanie nowoczesnych – „ekstrawaganckich” rozwiązań architektonicznych. Gdańscy projektanci wyraźnie hołdowali tradycji, czego wyrazem było m.in. powszechne stosowanie spadzistych dachów.

Zauważyć trzeba, że okres międzywojenny przyniósł stosunkowo niewiele nowych willi. Inwestycje tego typu stanowiły wyraźny margines, choć oczywiście można znaleźć domy, wykonane z myślą o zamożniejszym odbiorcy. Takie zróżnicowanie pokazuje nie tylko skalę potrzeb mieszkaniowych, ale też ogólną sytuację gospodarczą miasta.

Do naszych czasów zachowało się stosunkowo dużo budynków z początkowego okresu istnienia Wolnego Miasta. Można je zobaczyć m.in. w Gdańsku przy ulicach Batorego, Krętej, Skarpowej czy Jodłowej.

Zieleń Hugona Althoff

W 1929 r. przybył nad Motławę Hugo Althoff. Wprawdzie pochodził on z Nadrenii, ale związał się z Gdańskiem, studiując w Królewskiej Wyższe Szkole Technicznej. Walczył w I wojnie światowej, by po jej zakończeniu zrobić karierę architekta w Niemczech. W Gdańsku został senatorem ds. budownictwa, co umożliwiło mu decydowanie o rozwoju przestrzennym miasta.

Piętno koncepcji Althoffa, ale też jego poprzedników, widać do dzisiaj. To zieleń, którą w postaci parków czy skwerów możemy oglądać m.in. w Brzeźnie czy Dolnym Wrzeszczu. W miejscach publicznych miała ona sprzyjać wypoczynkowi i rekreacji, choć nie zapominano też, aby skrawek zielonej przestrzeni towarzyszył też domom jedno- i wielorodzinnym.

– W budownictwie z czasów Wolnego Miasta zauważamy, że zieleń w postaci ogrodu czy warzywnika pojawiał się w zasadzie przy każdym domu – mówi Ewa Barylewska- Szymańska. – Miała ona stanowić zachętę do spędzania czasu w gronie rodzinnym, ale istotne też było umożliwienie upraw warzyw i owoców na własne potrzeby.

Takie rozwiązanie zaprocentowało w czasie wojny, gdy przydomową produkcją próbowano rekompensować braki w zaopatrzeniu.

Innym wyróżnikiem ówczesnych projektów jest to, że szanowały one krajobraz. Jeśli architektura ingerowała w naturę, to zawsze w sposób, który nie pogarszałby walorów widokowych. Widać to znakomicie w takich zakątkach miasta jak Siedlce czy Stogi. Pojawił się tam archipelag nowych osiedli, niemniej udało się zachować krajobraz niemal idylliczny.

O uszanowaniu zieleni nie zapomniano także w przypadku budownictwa wielorodzinnego. Rozwijało się ono m.in. w okolicach ul. Kościuszki czy al. Hallera, ale w miarę przybywania bloków, prowadzono nasadzenia drzew.

– Interesującym przykładem architektury wielorodzinnej są domy przy ulicy Wieniawskiego – zwraca uwagę dr Barylewska-Szymańska. – To jeden z nielicznych tego rodzaju obiektów, które mają dachy płaskie, a nie spadziste.

Szkoła, kościół i inne wygody

Pochodną budowy osiedli mieszkaniowej był rozwój infrastruktury w postaci placów zabaw, szkół i kościołów. Tam, gdzie wyrastały domy, równolegle pojawiało się wszystko, co potrzebne do wygodnego życia. Przykładem jest szkoła Pestalozziego (obecnie II i XIX Licea Ogólnokształcące) w Dolnym Wrzeszczu. Projekt, jaki wybrano do realizacji łamał dotychczasowe schematy, nie wszystkim przypadł do gustu, ale jednocześnie spełniał wymogi nowoczesności i – co nie bez znaczenia – wpisywał się w architekturę tej części miasta.

 

Podobnie było ze szkołą Heleny Lange przy al. Hallera, aktualnie wykorzystywaną na potrzeby Wydziału Farmacji Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, czy Liceum przy ul. Książąt Pomorskich w Sopocie.

– Tego rodzaju placówkom zawsze towarzyszyły place sportowe – mówi Ewa Barylewska-Szymańska. – Tworzono je z myślą o uczniach, ale też mieszkańcach, gdyż sprawa aktywności fizycznej odgrywała w tamtym czasie bardzo ważną rolę.

Na zdjęciu: Szkoła im. Heleny Lange przy al. Hallera w Gdańsku-Wrzeszczu
Budowa szkół była jednym z najważniejszych zadań władz Wolnego Miasta. Początkowo projekty nowych placówek cechowała tradycyjna forma. Przełom nastąpił, gdy Urzędem Budowlanym kierował Martin Kießling W tym czasie zaprojektował on wspólnie z arch. Albertem Krügerem dwie nowoczesne szkoły. Jedną z nich była Szkoła im. Heleny Lange, która stała się symbolem nowoczesnej architektury okresu międzywojennego.

Dbając o potrzeby fizyczne, nie zapominano o tych duchowych. W latach międzywojennych powstał szereg nowych kościołów, m.in. Matki Boskiej Bolesnej przy ul. Głębokiej, św. Antoniego w Brzeźnie czy św. Anny i Joachima w Letnicy. Do tego dodać należy obiekty wzniesione na „prowincji” Wolnego Miasta, m.in. w Pruszczu Gdańskim, Piekle nad Wisłą czy w Pszczółkach. W tym ostatnim przypadku, sprawa jest o tyle ciekawa, że w bliskim sąsiedztwie zbudowano dwie świątynie – protestancką i ewangelicką.

Niezrealizowanym projektem pozostał kościół ewangelicki na pl. gen. Maczka we Wrzeszczu. Wprawdzie przeprowadzono konkurs architektoniczny, który wygrał prof. Karl Gruber ale inwestycja pozostała na papierze. Plac doczekał się za to, już w czasach współczesnych, pomnika swojego patrona.

Mówiąc o architekturze użytkowej nie można zapominać, że w czasach Wolnego Miasta – zarówno w Gdańsku, jak i okolicy – przybyło budynków wykorzystywanych na cele szpitalne czy sanatoryjne. Sztandarowym przykładem jest sanatorium w Zaskocznie czy dom kuracyjny przy Polankach, dzieło Fritza Högera. Architekt ten zyskał uznanie m.in. za projekt Domu Chilijskiego (Chilehaus) w Hamburgu oraz kościoła ewangelickiego na placu Hohenzollernów w Berlinie.

Na zdjęciu: Oddział dziecięcy szpitala miejskiego w Gdańsku-Wrzeszczu, widok ogólny, 1929, arch. Albert Krüger. Fot. ze zbiorów PAN BG
Jedną z największych inwestycji przełomu lat 20. i 30. była rozbudowa szpitala miejskiego. Powstał wtedy nowoczesny oddział dziecięcy. Współcześni podkreślali, że budynek wyróżnia „spokojna rzeczowość i uroda form”.

– Budowa zaplecza kuracyjnego w Wolnym Mieście wynikała ze względów finansowych – tłumaczy pani Ewa. – Dla miejscowej kasy chorych taniej było budować nowe ośrodki lecznicze w Wolnym Mieście, niż wysyłać pacjentów do sanatoriów w Niemczech.

Większość z obiektów szpitalnych przetrwała do naszych czasów. Niestety, po latach intensywnej eksploatacji i licznych przebudowach, zazwyczaj trudno doszukać się w pierwotnego piękna…

Polacy budują

W architektoniczny krajobraz Wolnego Miasta na trwałe wpisały się inwestycje realizowane przez Polaków. Staraniem miejscowych organizacji oraz władz i instytucji w Warszawie, powstało kilka ważnych obiektów. Ich budowa była najczęściej odpowiedzią na potrzeby w zakresie kultu religijnego oraz oświaty.

Jednym z pierwszych istotnych przedsięwzięć była adaptacja ujeżdżalni koni w Dolnym Wrzeszczu na kościół. Obiekt powstał w latach 1912-1916 jako część zespołu koszarowego pruskiego batalionu łączności, a po demilitaryzacji Gdańska został przekazany państwu polskiemu. Po gruntownym remoncie i poświęceniu w 1925 r. budynek zaczął pełnić funkcje sakralne stając się centrum życia tzw. osiedla polskiego (Polenhof). Niedługo potem, we wczesnych latach 30., zbudowano kolejną świątynię – pw. Chrystusa Króla. Powstała ona w okolicach Bastionu Piaskowego (obecnie ul. ks. Rogaczewskiego), a swój kształt zawdzięcza inż. Czesławowi Świałkowskiemu. Był on jednym z nielicznych polskich architektów działających na terenie Wolnego Miasta. Oprócz projektu kościoła Chrystusa Króla, wykonał on plany budynku Polskiego Urzędu Pocztowego w porcie gdańskim oraz pojedyncze obiektów mieszkalnych.

Na liście polskich inwestycji szczególne miejsce zajmuje rozbudowa Gimnazjum Polskiego Macierzy Szkolnej na Starym Przedmieściu oraz budowa Domu Polskiego w Piekle. W tym drugim przypadku prace prowadzono w latach 1936-1937, a więc w wyjątkowo trudnych warunkach, kiedy hitlerowska nagonka na Polaków sięgała apogeum.

Architektura w duchu Führera

Rok 1933 stanowi wyraźną cezurę w historii gdańskiej architektury. Wraz z objęciem władzy przez NSDAP nastąpiły zmiany w budownictwie. Dało się zauważyć dążenie do monumentalizmu i eksponowanie tradycji „germańskiej”. Główną rolę wciąż jednak odgrywał aspekt socjalny. Dbano o rozwój osiedli mieszkaniowych (powstały one m.in. w okolicach ul. Wileńskiej w Gdańsku i Kamiennym Potoku w Sopocie) oraz zaplecza szkolno-przedszkolnego, przy czym stosunkowo dużo placówek powstało w tym czasie na obszarach wiejskich. Jak zauważa dr Barylewska-Szymańska, w budownictwie tym daje się zauważyć inspiracje regionalne.

– Instytucją, która zajmowała się propagowaniem „regionalizmu” było m.in. Danziger Landessiedlung gemeinnützige Siedlungs-Gesellschaft – mówi historyczka. – Powstało ono w 1932 r. jako towarzystwo wspierania osadnictwa wiejskiego i w czasach hitleryzmu znalazło się na przysłowiowej fali, wpasowując się w istniejącą sytuację polityczno-społeczną.

Charakterystycznym obiektem z tego okresu, który zapadł w pamięć także powojennych mieszkańców Gdańska, była siedziba redakcji „Der Danziger Vorposten”, organu prasowego NSDAP. Po wojnie w budynku tym ulokowano bar rybny Krewetka, który przetrwał do momentu budowy kompleksu kinowego przy ul. Karmelickiej. Co ciekawe, przejął on nazwę popularnego lokalu gastronomicznego.

W przypadku architektury Gdańska, wybuch wojny nie stanowi wyraźnej granicy. Po 1939 r. nadal powstawały nowe obiekty, a nawet całe osiedla, by wspomnieć kompleks zbudowany na Chełmie z myślą o robotnikach stoczni Schichaua. Pod względem projektowym była to kontynuacja koncepcji wyniesionych z czasów Wolnego Miasta. Wojna odcisnęła się za to na losach poszczególnych architektów. Przykładowo, Albert Carsten, projektant m.in. kompleksu Wyższej Szkoły Technicznej oraz osiedli przy ul. Kochanowskiego i Mickiewicza, został – z racji żydowskiego pochodzenia – wysłany do obozu w Teresinie, gdzie zginął w 1943 r.

***

Powyższy przegląd realizacji z czasów Wolnego Miasta nie wyczerpuje bogactwa problematyki, jaką poruszono na wystawie w Domu Uphagena przy ul. Długiej 12. Dlatego warto obejrzeć ją samemu. Jest na to czas do 3 marca 2013 r.

Autor: Marek Adamkowicz 

Teksty Marka Adamkowicza na iBedekerze