Coroczne spacerowanie między gdańskimi podwórkami, parkami i kamienicami weszło już w krew sporej części mieszkańców Trójmiasta. Rodziny z dziećmi, grupy znajomych oraz osoby ciekawe swojego miasta, przemierzały w miniony weekend (2 – 3 czerwca) Orunię, Biskupią Górkę, Zaroślak, Żabiankę oraz Jelitkowo.

Ja sam zacząłem swoją przygodę z tegorocznymi Streetwaves o godzinie 16 na Oruni. O tej właśnie godzinie rozpoczynał swój koncert zespół Baaba. W małym podwórku, na które można było dostać się od Traktu św. Wojciecha, czterech muzyków, stłoczonych ze względu na deszcz w samochodzie dostawczym, dało fantastyczny koncert. W występie Baaby znalazło się miejsce dla awangardowo-jazzowych utworów, jak i dużej ilości humoru – na sam koniec zespół wykonał przewodni motyw z kultowego filmu „Podróż za jeden uśmiech”. Oblegająca samochód spora grupa publiczności przyjęła warszawiaków z wielkim entuzjazmem.

Po tym koncercie przyszedł czas, aby przenieść się na Biskupią Górkę, gdzie czekały na uczestników festiwalu kolejne atrakcje. Ponieważ do następnych koncertów zostało jeszcze sporo czasu, można było spokojnie przyjrzeć się zlokalizowanym w kamienicach i na podwórkach wystawom oraz instalacjom. Bardzo ciekawa była wystawa fotograficzna Wojtka Ostrowskiego „Trwanie”, skupiająca się na pracownikach małych, rzemieślniczych zakładów, których już tak niewiele zostało w Gdańsku. Szewcy czy osoby naprawiające drobne sprzęty domowe, wraz ze swoimi pracowniami budzili podziw – widać było na ich twarzach dziesiątki lat pracy i kontakt z wieloma stałymi klientami, z czasem potrafiący przerodzić się w przyjaźń.

Kto był spragniony spróbowania przedziwnych ciastek i galaretek, inspirowanych wyrazistymi kolorami kobiecych kosmetyków, mógł przyjrzeć się instalacji Anny Królikiewicz i Gosi Golińskiej pt. „Drogeria. Spragnieni prawdziwego ciasta, kawy czy też piwa, mogli się w nie zaopatrzyć w klubie festiwalowym, w który zmieniło się pomieszczenie jednej z kamienic. Po zregenerowaniu swoich sił, można było dalej przyglądać się kolejnym atrakcjom z dziedzin sztuk plastycznych, których na Biskupiej górce nie brakowało.

Kiedy zbliżała się powoli godzina 19, można było wybrać się pierwsze muzyczne wrażenia na Biskupiej Górce. Logos Quartet, czyli kwartet smyczkowy, zagrał klasyczne i dobrze wszystkim znane melodie w jednej z najpiękniejszych części dzielnicy, przy wąskiej ścieżce prowadzącej w kierunku Kolonii Przyszłości. Piekne, pełne zieleni otoczenie pozwalało świetnie uzupełniało muzykę kwartetu. Kilka chwil później miłośnicy melancholijnych piosenek, opartych jedynie o dźwięki pianina oraz gitary akustycznej, mogli posłuchać Asi i Kotów. Idąc z koncertu na koncert, można było oczywiście przyglądać się kolejnym instalacjom artystycznym, rozrzuconym pomiędzy stromymi uliczkami i podwórkami.

Zapadający zmrok zapowiadał spacer w kierunku Zaroślaka, bowiem to właśnie tam miała miejsce dalsza część Streetwaves. Krojc, czyli artysta tworzący ciekawą, mocno zrytmizowaną muzykę elektroniczną, dał świetny występ. Towarzyszyły mu wizualizacje Mateusza Jarmulskiego, utrzymujące równie wysoki poziom co muzyka. Niestety trudno mi pochwalić równie mocno koncert Izes, który był po prostu pretensjonalny. O ile muzyka tworzona przez tak znakomitych muzyków, jak choćby Michał Gos i Irek Wojtczak, potrafiła zaciekawić, o tyle przerysowany wizerunek i zachowanie sceniczne Izabeli Sawickiej bardziej wzbudzały śmiech niż wprowadzały oniryczną atmosferę.

Na zakończenie pierwszego dnia Streetwaves o godzinie 23 wystąpiła Niwea. Doprawdy trudno sobie wyobrazić lepsze środowisko dla muzyki duetu niż podwórko położone między blokami na Biskupiej Górce. Na początku Wojciech Bąkowski i Dawid Szczęsny walczyli z wielką przestrzenią, którą przyszło im zapełnić swoją muzyką oraz z za cichym nagłośnieniem, nie mogącym przebić się przez słuchający ich tłum osób . Po kilkunastu minutach nagłośnienie zostało poprawione a sami artyści zyskali pewność siebie, dając bardzo dobry, mocno niepokojący występ. A komu było jeszcze mało wrażeń, zawsze mógł się udać do klubu festiwalowego na after party.

Drugi dzień festiwalu

Drugi dzień Streetwaves rozpocząłem dopiero o godzinie 19 w Jelitkowie i moje kroki od razu skierowałem w stronę pętli tramwajowej, gdzie miał odbyć się koncert The Shipyard. Zespół od samego początku postawił na gitarowy hałas, zwłaszcza wielkie wrażenie robiła charyzma wokalisty – Rafał Jurewicz nie tylko wkładał ogromną energię w samo śpiewanie, ale także miotał się po całej scenie, nakręcając atmosferę koncertu.

Po pobudzających The Shipyard, przyszedł czas na usypiającego, niestety, Klimta. Spokojne, post-rockowe pejzaże to koncepcja, która w muzyce już dawno się wyczerpała. Niestety członkowie Klimta grający w nadmorskim parku, nie zdecydowali się wnieść do niej niczego ekscytującego. W roli kofeiny znacznie lepiej się sprawdził występ Ebola Ape wraz z wizualizacjami Hertzshmertz. Z pewnością był to niezwykle barwny występ – za samplerem stanął wielki goryl w koszykarskiej koszulce wraz ze złotym łańcuchem na szyi. Atmosferę potęgowały wizualizacje wyświetlane za plecami tego niezwykłego zwierzęcia. Muzycznie był to występ nierówny – po części ze względu na złe nagłośnienie, a po części na braki w umiejętnościach samego Ebola Ape. Zbyt dużo był momentów przestoju, w których publiczność wyraźnie odczuwała przejścia z jednego utworu do drugiego. W muzyce elektronicznej mieszającej inspiracje jungle czy instrumentalnym hip hopem bardzo ważna jest zachowani pewnej ciągłość]ci podczas całego setu.

Przed godziną 23, na plaży duet UL/KR dał ostatni koncert tegorocznego Streetwaves. Połączenie dusznej elektroniki z gitarą elektryczną oraz melancholijno-abstarkcyjnymi tekstami po polsku dało fantastyczny efekt. Publiczność była wyraźnie zachwycona, czemu dała wyraz wyciągając duet na bis. Tak jak poprzedniego dnia, kto nie miał jeszcze dość atrakcji, mógł udać się na after party, tym razem odbywające się w restauracji Parkowa.

Nie da się ukryć, że trudno już sobie wyobrazić początku czerwca w Gdańsku bez festiwalu Streetwaves. Oby stał się on wkrótce nową tradycją, nie tylko wywołującą entuzjazm mieszkańców, ale także będąc co roku hojnie wspierana przez sam miasto, dla którego Streetwaves powinno być jednym z kulturalnych priorytetów, jeśli chodzi o imprezy plenerowe.

Autor: Krzysztof Kowalczyk