Eleganckie suknie pań, smokingi i fraki panów, wreszcie savoir – vivre, którego naruszenie kiedyś powodowało utratę honoru – świat, znany jedynie z fotografii – rarytasów, licytowanych na aukcjach internetowych, który dawno odszedł do lamusa? Nic bardziej mylnego. W Gdańsku w rycie przedwojennym można zasmakować dzięki Konwentowi Polonia. Powstała w 1828 roku i reaktywowana niedawno w Trójmieście najstarsza polska korporacja akademicka po raz piąty organizuje w murach Politechniki Gdańskiej bal, zwany Czarną Kawą.
Poloneza czas zacząć! – wodzirej w Gmachu Głównym Politechniki Gdańskiej daje sygnał do rozpoczęcia Czarnej Kawy, prowadząc za sobą długi ogon, zadających szyku tancerek i tancerzy. Niby banalnie, niby klasycznie, ale jest coś zjawiskowego i niepowtarzalnego w mnogości figur, które proponuje. Jakby przejście do innej rzeczywistości!
Rytuał rozpoczęcia i przebieg balu w stylu retro powtarza się na Politechnice co roku, od 2009 poczynając. Balu, nawiązującego do przedwojennych tradycji, odrodzonego przez najstarszą polską korporację akademicką – Konwent Polonia.
Zaczęło się w 1911 roku, kiedy to w warszawskiej Resursie Obywatelskiej Konwent zorganizował pierwszy bal – inaugurowany polonezem, a kończony białym mazurem gdzieś w okolicach „bladego świtu”. Kolejne bale przeniesiono już do Wilna, gdzie w Hotelu Georges albo Klubie Szlacheckim bawiono się w elitarnym towarzystwie. Utrwalił się też zwyczaj witania pań bukiecikiem mimozy i karnetem oprawnym w srebro.
Z tych ekstrawagancji zrezygnowano pod koniec lat 20., w dobie kryzysu. Dlatego właśnie, chcąc zaakcentować ograniczenie wystawności, bal przemianowano na Czarną Kawę.
Współcześnie drugiego takiego balu z przedwojennym rytem – próżno szukać w Trójmieście. Z jednym wszelako wyjątkiem. Czarna Kawa Konwentu Polonia zawiera wszelkie jego atrybuty: jest polonez, walc kotylionowy, walc z figurami, aukcja dzieł sztuki czy loteria fantowa.
– Szacunek dla tradycji, ale w zestawieniu z bieżącymi trendami. – Bal jest żywą tradycją, udało nam się połączyć jedno i drugie – oprócz klasyki obecna jest także nowsza muzyka rozrywkowa – mówi odpowiedzialny za organizację Marcin Wiszowaty, prywatnie wykładowca prawa na Uniwersytecie Gdańskim.
– Przed wojną bale Konwentu gromadziły elitę – przedstawicieli ziemiaństwa, kultury, nauki, finansów; dla panien z dobrych domów stanowiły doskonałą okazję do promocji, bo należały wówczas do największych atrakcji karnawału. Nasi poprzednicy poprzeczkę ustawili wysoko, ale chcemy im dorównać – deklaruje komisarz balowy.
– Wprawdzie „dorobiliśmy się” już grupy stałych bywalców – ludzi, którzy mogą uchodzić za autorytety w swoich dziedzinach, ale aspiracje mamy zdecydowanie większe – dodaje z uśmiechem Wiszowaty.
Dla członków Konwentu Polonia – w przeważającej mierze – studentów, organizacja balu oznacza nie lada wyzwanie. Do tej pory – począwszy od pierwszego po II wojnie światowej w 2008 roku – udawało się to jednak znakomicie. Reaktywacja tradycji balowej nieprzypadkowo nastąpiła właśnie przed sześcioma laty. W ten sposób uświetniono jubileusz 180-lecia Konwentu. Wyjątkowe okoliczności, poczucie, że jest się depozytariuszem z trudem wskrzeszonej tradycji, a w konsekwencji… zwiększone zapotrzebowanie na fraki i smokingi. Okoliczni krawcy musieli wtedy z zachwytem zacierać ręce.
Czarną Kawę zorganizowano w salach ówczesnego Centralnego Muzeum Morskiego (niedawno przemianowanego na Narodowe). Jak się okazało – wobec sporej liczby gości – zbyt ciasnych. Kolejne odbywają się już w bardziej przestronnych wnętrzach Politechniki Gdańskiej.
Właściwie – należałoby rzec – Czarną Kawę Fuksów Konwentu Polonia – tak bowiem brzmi pełna, historyczna nazwa balu.
Dlaczego fuksów? Zawsze to im przypadała do wykonania najczarniejsza robota; dbali o wygodę gości, dopinali organizacyjne detale; ba! Jeśli któraś z pań pojawiła się bez partnera, musieli dopilnować, by nie narzekała na nudę.
Organizacja balu była dla nich testem sprawności organizacyjnej i swego rodzaju – jako dla kandydatów na pełnoprawnych członków Konwentu – wiarygodności. Ich operatywności podczas Czarnej Kawy, zachowaniu, zaangażowaniu w okresie „kandydackim” bacznie przyglądali się starsi stażem barwiarze, comilitoni i filistrzy. Do Konwentu nie można było, ot tak – zwyczajnie, wstąpić, zapisać się. Nic z tych rzeczy! Trzeba było zostać poleconym i wprowadzonym przez dwóch konwentowiczów, a później udowadniać swoją wartość w czasie „fuksowania”.
Tak było od zarania, czyli od początku istnienia K! Polonia, założonego w Dorpacie (dzisiejsze Tartu w Estonii) w 1828 roku. Czemu właśnie tam? Z prostego powodu: wileńscy studenci, poddawani represjom przez władze carskie, liberalniejszą atmosferę – zarówno do nauki, jak i działania – znaleźli w mieście, nazywanym Atenami Północy. W Dorpacie, wzorem m.in. dominujących na tych terenach niemieckich burschenschaftów, zrzeszyli się, tworząc polską korporację.
Korporację, której szeregi na przestrzeni dziejów zasilali Polacy, Litwini, Tatarzy, Rusini, Niemcy i Żydzi – pochodzenie etniczne i wyznanie religijne nie miało żadnego znaczenia. Liczyły się za to inne wartości: poczucie przynależności do Rzeczypospolitej i bycia kontynuatorami tradycji przedrozbiorowej, patriotyzm, dążenie do samodoskonalenia.
Studia w Dorpacie kończyły tak tęgie umysły jak badacze Syberii, Aleksander Czekanowski i Benedykt Dybowski, Tytus Chałubiński – „odkrywca” Zakopanego czy wybitni profesorowie Marian Zdziechowski i Stanisław Thugutt. Polonuskie szlify otrzymał też – co ciekawe – Piotr Jan Komorowski, w prostej linii prapradziad prezydenta Polski!
Naturalnie, wyłącznie lukrowy obraz Polonusów byłby zgoła fałszywy. Charakteryzowała i charakteryzuje ich nadal ułańska fantazja w najlepszym tego słowa znaczeniu: w ślad za skłonnością do niewylewania za kołnierz idzie umiłowanie facecji. Oto, jak opisuje burszowskie życie w Dorpacie, Józef Weyssenhoff, autor m.in. powieści „Soból i panna”:
„(…) zabawy polegały na opijaniu się piwem i psich figlach z pomysłową premedytacją. (…) na wieczór z tańcami przyszedł bursz ubrany w czarny frak i białe kalesony. Gdy się dyrekcja rzuciła ku niemu z uwagami, że to strój nieprzystojny, bursz zapytał naiwnie: – Ach, to żenuje panów? – i zaczął flegmatycznie rozpinać i zdejmować kalesony. Wszystkie damy uciekły z sali. Tymczasem miał on pod białymi czarne spodnie i stanął w stroju poprawnym: – Cieszę się, że się państwu tak lepiej podobam.
Konwent współczesny, po latach komunizmu i uchodźstwa w Londynie, reaktywowany w Trójmieście przed szesnastoma laty, kultywuje pamięć o poprzednikach, stara się pielęgnować wartości, które legły u jego podstaw, ale funkcjonując w diametralnie odmiennych uwarunkowaniach społecznych – nie jest to łatwe zadanie, choć wykonalne.
– Przez 10 lat mojej przygody z Konwentem wciąż odkrywam go na nowo, a świadomość, że przede mną byli w nim ludzie wybitni i wspaniali jest dla mnie (i dla innych Konwentowiczów) stałą motywacją dla pracy nad sobą i lekcją pokory – przyznaje Wiszowaty – coetus 2005 (rok wstąpienia do korporacji).
Reaktywację najstarsza polska korporacja akademicka zawdzięcza uporowi Bolesława Skawińskiego, który jeszcze przed II wojną światową stał się jej członkiem. Z Niemcami walczył jako kawalerzysta w IV Pułku Ułanów Zaniemeńskich, a po jej zakończeniu – już z komunistami jako żołnierz organizacji Wolności i Niezawisłość (WiN). Pierwsze spotkania odrodzonego Konwentu, na przełomie lat 90. I 2000, odbywały się w jego mieszkaniu w Gdańsku – Oliwie.
– Dzięki śp. filistrowi Skawińskiemu były jak wstęp do innego świata. Chłonęło się jego opowieści o dawnym Konwencie i jego osobistych przeżyciach przed- i powojennych. Jego otwartość, serdeczność wzbudzała we mnie fascynację i ciekawość – wspomina Rafał Rogacewicz (coetus 2001), wówczas student, dziś sopocki przedsiębiorca.
– Kolejnym etapem był Instytut Sikorskiego w Londynie, gdzie trafiłem na archiwum Konwentu… i spędziłem pół roku porządkując i indeksując zawartość. Wyłaniał się z tego obraz świetnie zorganizowanej społeczności, opartej na wspólnych wartościach – dodaje.
Obecny K!Polonia okrzepł. Przede wszystkim organizacyjnie, czego wyrazem są m.in. coroczne bale, wykłady otwarte w mieszczącej się w Sopocie kwaterze, mniej poważnie, choć niepozbawione waloru edukacyjnego tzw. sobótki tematyczne, zajęcia z szermierki, kurs tańca, wreszcie spotkania z wybitnymi, nietuzinkowymi postaciami.
– Korporacje estońskie, łotewskie i polskie odrodziły się po roku 1990 w sznycie przedwojennym. To nasz ogromny kapitał w czasach upadku idei i wartości i w świecie desperacko poszukującym zgubionej tożsamość. Marzy mi się, że wrócimy do znaczenia i pozycji, jaką mieliśmy przed wojną – mówi Wiszowaty.
Wszystko, co opisano powyżej, nie jest żadną tajemnicą. Przystępu wilderzy, czyli osoby spoza korporacji, nie mają za to do obowiązującego w Konwencie comment (tj. zbioru praw) i wewnętrznego ceremoniału, obrzędowości. Stąd aura tajemniczości, która spowija cały ruch korporacyjny w Polsce. K!Polonia jednakowoż posiada jeszcze jedną cechę, odróżniającą go od reszty: jego członkowie muszą trzymać się trzech zasad, rządzących polonuskimi spotkaniami: nie wolno dyskutować o polityce, religii i o… dziewczynach. Choćby po to, byn uniknąć niepotrzebnych swarów.
Konwent jest pierwszą korporacją powstałą i działającą w Gdańsku po wojnie, ale nie jedyną. Niedawno reaktywowała się Lauda, a jeszcze wcześniej – Związek Akademików Gdańskich Wisłą, kontynuujący tradycje poprzedników, funkcjonującej od 1913 roku na ówczesnej Technische Hochschule (obecnej Politechnice Gdańskiej) poprzedniczce o tej samej nazwie. ZAG Wisła dali zresztą początek rodzimemu ruchowi korporacyjnemu w Gdańsku, a w latach 20. XX wieku dołączyły do nich trzy kolejne: Gedania, Rosevia i Helania, obecnie nieistniejące.
Bal K!Polonia, zwany Czarną Kawą, rozpocznie się 22 lutego o 20.30 a Gmachu Głównym Politechniki Gdańskiej. Szczegóły na stronie: www.czarna-kawa.konwentpolonia.pl
Tekst: Paweł Rogalski
Lektura uzupełniająca:
Jan Daniluk o korporacjach akademickich
Jubileusz Politechniki Gdańskiej
Brak komentarza