W piątkowy wieczór w gdyńskim klubie Desdemona odbyła się premiera debiutanckiego albumu trójmieszczan z Ampacity. „Encounter One”, bo tak nazywa się krążek, wbija w ziemię – słuchany na żywo jak i z płyty. Dodatkowo mogliśmy odbyć nostalgiczną wyprawę w cudowne lata dziewięćdziesiąte.
Ampacity tak naprawdę zaczęło się tam, gdzie swoją przygodę zakończyło Broken Betty. Znane patenty z „Broken Betty’s Original Features”, którym nie po drodze było z debiutancką Epką zespołu czy krążkiem „The Sorry Eye”, doskonale łączą stare z nowym i stanowią pomost pomiędzy dwoma formacjami. Kiedy pierwszy raz oglądałam Ampacity na SpaceFeście przestraszyła mnie trochę obecność klawiszy. Bo jak tu w ten cały zgiełk wpasować jeszcze instrumenty klawiszowe? Jak wbić je pomiędzy ścianę gitar? Okazało się jednak, że nie tylko można, ale zarówno na żywo jak i na płycie niektóre momenty opierają się głównie na nich (chociażby otwierający całość „Ultima Hombre”). Kto nabył płytę może rozpływać się jeszcze nad numerem „Asimov’s Sideburns”, w którym klawisze budują mistrzowskie tło . Nie wiem czy był to już mój trzeci czy czwarty koncert Ampacity, ale wiem jedno. Brzmią coraz potężniej, słychać coraz bardziej precyzyjne zgranie i moc, którą z debiutanckiego krążka udało się przenieść do koncertowych sal. Współpracy, zgrania oraz przysłowiowej „gry zespołowej” mogłaby się od chłopaków uczyć nasza piłkarska reprezentacja. Dobrze, że potencjał tkwiący w Broken Betty nie został zmarnowany i wykluło się z tej nazwy coś naprawdę dobrego, nie tylko w skali lokalnej. Liczę na to, że niedługo formacja będzie mogła pochwalić się nie tylko świetną sprzedażą ich muzyki, ale i licznymi zagranicznymi festiwalowymi wojażami. Kolejny Desert Fest jest ich!
Warto wspomnieć o supportach, bo jeżeli ktoś nie zapoznał się z materiałem granym przez Moose The Tramp i Perspecto przed postawieniem stopy w Desdemonie, mógł przeżyć spore zaskoczenie. Zamiast jazgotliwych stonerów i tony psychodelii, zastaliśmy silnie zakorzenione w latach dziewięćdziesiątych emo, folk i pochodne. Perspecto zdecydowanie wyróżniało się większą ilością kombinacji, ale za to Moose The Tramp bardzo ładnie udało się połączyć folk z lekko popowym graniem. Kto tęskni za American Football, Cap’t Jazz czy nawet instrumentalnymi kapelami pokroju .note, ten jak najszybciej powinien zapoznać się z twórczością obu grup. Z nieukrywaną przyjemnością obserwuję powstawanie kolejnych grup niebędących stuprocentową kalką Nirvany, Soundgraden, Arctic Monkeys czy Joy Division i prezentujących coś ponad wyświechtany szablon.
Więcej takich koncertów, więcej takich płyt. I każdemu organizatorowi życzę, aby miał tak napchaną salę jak Desdemona w piątek. Do następnego!
Tekst: Joanna „frota” Kurkowska
Koncerty w Trójmieście
Brak komentarza