W weekend cala Polska żyła wąsami, a konkretnie zarostem Małysza. Wąsy były tutaj punktem wyjścia dla wspominek i przypominaniu o osiągnięciach sportowca. Mnie małyszomania omijała od zawsze, a przez cały weekend żyłam czymś zupełnie innym niż przebitkami z Zakopanego. Przecież w niedziele w Gdyni miał grać jeden z najciekawszych polskich zespołów – doom metalowy Blindead. To było dopiero wydarzenie a nie jakieś narty!

Blindead / Fot. Joanna "frota" Kurkowska

Jeżeli fraza „muzyka metalowa” kojarzy się Tobie, drogi Czytelniku, wyłącznie z wyznawcami Wesołego Diabła i dźwiękowym walcem, rozjeżdżającym wszystko po drodze, muszę Cię rozczarować. Owszem, muzyczna i wokalna agresja to dwa puzzle składające się na twórczość trójmiejsko-warszawskiej formacji, ale to tylko ułamek z całej masy elementów składających się w spójną całość o nazwie Blindead. Ciężkie niczym słoń riffy, koegzystują z ambientowymi plamami czy rozwiązaniami zaczerpniętymi z gatunków takich jak jazz. Każda z płyt stanowiła zaskoczenie, nie tylko dla koneserów ciężkich brzmień, ale też dla tych lubujących się w muzyce eksperymentalnej. A pozostają jeszcze koncerty…

Od paru miesięcy te pozostają niezmienne – zaczyna się odegrania całego wydawnictwa „Affliction XXIX II MXMV” aby zakończyć na dwóch lub trzech utworach z EPki „Impulse” czy albumu „Autoscopia / Murder In Phazes”. Blindead to koncertowy monolit. Obecny repertuar wymuszony jest niejako przez fakt, iż „Affliction XXIX II MXMV” jest albumem koncepcyjnym (czyli wydawnictwem spójnym zarówno pod względem tekstów jak i muzyki). Może się wydawać, że koncert odgrywany, na pierwszy rzut oka, za każdym razem tak samo nudzi. Tutaj Blindead po raz kolejny zaskakuje. Wyobraźcie sobie, że ten sam występ oglądacie po raz czwarty czy piąty, a pomimo tego nadal jesteście w stanie wyłuskać dla siebie coś nowego i świeżego. Czasem jest to ton głosu Nicka, innym razem Wasz wzrok przyciąga szalejący z gitarą Havoc, a nierzadko cały koncert spędzicie wpatrzeni w wyświetlane za plecami wizualne, za „sterami” których siedzi Rafał Kwaśny. Wczoraj moje oko na dłużej zatrzymało się na Marku „Deadmanie” Zielińskim, a ucho dokładnie śledziło jego gitarowe poczynania. Każdy występ to przecież inna niespodzianka i szczegół do ogarnięcia.

Patrzę, i patrzę, i mam wrażenie, że przed oczami mam jeden z naszych najlepszych towarów eksportowych. O zespole, który grał już z największymi (m.in. Ulver i Neurosis) będzie się niedługo pisało, że to właśnie najwięksi grają z nimi. Konsekwencji towarzyszącej Blindead od początku i muzycznej odwagi pozazdrościć może niejeden polski czy zagraniczny zespół. I bynajmniej nie mówię tutaj wyłącznie o scenie niezależnej.

Blindead tworzy spójne widowisko (tak, tak!), które trzyma w napięciu, zaskakuje i powala. To nie jest bezmyślna dźwiękową paka, ale muzyka, która najlepiej kontempluje się w milczeniu. „Metal nie dla głupków” tak podsumował kiedyś twórczość chłopaków mój dobry kolega. Po tym, co zobaczyłam w Gdyni, musze się z nim zgodzić. Po raz kolejny zresztą…

Autor: Joanna ‘frota’ Kurkowska

Recenzje koncertów odbywających się w Trójmieście