Grał w prog-metalowej Proghmie-C, borykał się z muzycznymi coverami podczas słynnych paprykowych „Żywych Śród”, jammował w gdyńskim klubie Charlie. Teraz Michał Górecki skupia się na swoim najnowszym dziecku, czyli Bubble Chamber, smakowitej mieszance drum’n’bassu i dubstepu granej na… żywo.

Michał Górecki / Fot. Joanna "frota" Kurkowska

O formacji pisałam już przy okazji imprezy Metropolia Jest Okey, gdzie byli jedną z największych niespodzianek imprezy.

Skąd pomysł, aby „ożywić” dubstep?
– No jak to skąd? Chcemy być sławni i bogaci! A tak na serio to nie kryje się za tym żadna ekscytująca historia. Zobaczyliśmy jak robi to ktoś inny i pomyśleliśmy, że to może być niezła zabawa.

Jakie były wasze inspiracje? Trudno mi wyciągnąć z pamięci „żywych” dubstepowców.
– Na dobry początek oczywiście Jojo Mayera z zespołem Nerve. Bardzo lubimy też bardziej fusionową płytę Uriego Caine’a w projekcie Bedrock. Ostatnio śledzę działalność zespołu Pinn Panelle, którzy coverują m.in. Skrillexa. W Polsce mamy natomiast fantastyczne takie jak składy Miloopa czy Kciuk and the Fingers.

Płytę nagrywaliście w trójkę, ale na co dzień wasz DJ nie mieszka w Polsce. Jak w takim razie wyglądać będą wasze koncerty i praca nad dalszym materiałem?
– Gdy loty z Kopenhagi będą niemożliwe, uciekniemy się z Jackiem do metody starej jak show biznes i będziemy grali we dwójkę na żywo, a Nawias będzie nam towarzyszył cyfrowo. Jeżeli to nie wystarczy mamy plan zapraszać gości. Jednak dobrze czujemy się jako trio i mamy nadzieję koncertować w pełnym składzie zawsze, gdy będzie to możliwe. Większość materiału na EPce powstała na odległość, więc i to nie jest dla nas przeszkodą.

Czy oprócz Bubble Chamber udzielacie się w jakiś projektach pobocznych?
– No jasne! Nie samą elektroniką człowiek żyje, a do tego inne gatunki często podsuwają nam pomysły na kolejne numery.

Będąc na Waszym występie na Metropolia Jest Okey niesamowitą frajdę sprawiało mi śledzenia reakcji ludzi, którzy odkryli, że przed sobą mają nie tylko faceta z konsoletą, ale i „żywy” skład. To powszechne wśród ludzi, którzy dopiero co zapoznają się z waszą twórczością?
– Póki co… tak. Wiele osób przychodzi do nas po koncertach i mówi, że są zaskoczeni, że taki efekt da się uzyskać na żywo. Albo że nigdy nie myśleli, że mogliby polubić dubstep.

No właśnie, „spadające” bassy i molestujący uszy hałas zdają się być plagą skomercjalizowanego dubstepu. Pomysł na bardziej transowe granie to bardziej wypadkowa wspólnych jammów, czy od początku jasno obrana droga?
– Wypadkowa – tak nam po prostu wyszło. Myślę, że ten styl będzie ewoluował, ale nie mamy z góry określonego kierunku.

Podczas gry masz przed sobą mnóstwo gitarowych efektów modulujących brzmienie. Z których najczęściej korzystasz?
– Dużo tego i co chwilę zmieniam coś w zestawie. Podstawą są oktawer (obniża dźwięk i dodaje basu), fuzz (dodaje charakterystycznego „bzyku”) i filtr (pozwala na płynną zmianę brzmienia). Ostatnio zacząłem romans z czujnikiem ruchu, który zakładam na palec i kontroluję efekty ruchem ręki, a nie klasycznie skacząc po pedal-boardzie.

W internecie zespoły dzielą się na dwie kategorie: te, które udostępniają swoje płyty do odsłuchu i te, które z uporem bronią się przed tym procederem. Wy wybraliście wyjście numer jeden. Nie boicie się, że wpłynie to negatywnie na sprzedaż waszych wydawnictw?
– EPka jest dostępna do odsłuchu na każdym portalu. Można ją kupić ściągając ze strony za równowartość kebaba lub w formie tradycyjnej na koncercie. Jak ktoś będzie chciał ściągnąć za darmo, to i tak ściągnie, ale to chyba nie powód, by ją rozdawać.

Na epce wyróżnia się jeden utwór ,„Trip To Kingston”. Z charakterystycznym „reagge’owym” posmakiem. Skąd pomysł, aby pomiędzy pulsujący bas i transująca perkusję wrzucić taki kawałek?
– Jeśli dobrze pamiętam, Jacek zaczął grać beat, potem kolejno Nawias i ja (albo odwrotnie). Bujało. Następnego dnia Nawias przyszedł z trąbkami i numer był gotowy. Na EPce pełni funkcję odskoczni od mroczniejszych klimatów.

Wiele zespołów popełnia ten sam błąd. Własnym sumptem wydają EPkę, grają parę koncertów i… znikają z powierzchni ziemi. Czy Bubble Chamber ma jakieś plany, aby do tego grona nie dołączyć?
– Jest takie powiedzenie o planach… Nie występujemy od wczoraj, więc zdajemy sobie sprawę z tego jak ciężko jest się utrzymać na scenie. Od samego początku narzuciliśmy sobie duży rygor w pracy, a do tego mamy w zespole jednostkę od „podkręcania nam śruby”, gdy tylko zaczynamy się rozleniwiać. Pierwszym na liście było wydać materiał i dać się trochę poznać. Teraz czas na kolejny etap czyli koncertowanie. Planujemy już imprezy cykliczne, na których razem z zaproszonymi gośćmi będziemy prezentować bardziej otwartą formę, a nie tylko sztywne odgrywanie numerów z płyty. Stawiamy na różnorodność i duży zasób materiału (nowe numery już w drodze). Dopóki publiczność będzie nam sprzyjać to zawsze znajdziemy sposób, żeby przed nią wystąpić.

Do odsłuchania debiutanckie wydawnictwo Bubble Chamber

Wywiad przeprowadziła Joanna „frota” Kurkowska 

Relacje z koncertów w Trójmieście