Pięcioletni Staś uwielbia pojazdy, a wojskowe szczególnie. Przebiega wzdłuż szpaleru motocykli prosto do pomalowanego w khaki Harleya Davidsona. Motocykl ma pełen wojskowy rynsztunek i nawet, co chłopiec zauważa z niekłamana fascynacją, „prawdziwy karabin”. Najchętniej wsiadłby na siodełko i coś przełączył, ale niestety, jest w muzeum. Eksponatów się nie dotyka.

Nasyciwszy oczy militarną wersją kultowego motocykla, swoją uwagę skierował na inny, stojący nieopodal, archaicznie wyglądający jednoślad. W Gdyńskim Muzeum Motoryzacji, które zwiedza z rodzicami, zgromadzono ich ponad dwadzieścia sztuk i do tego kilkanaście samochodów, wszystko z lat 1917 – 1950.

– Ten wygląda jak dinozaur – zauważa wskazując na czarnego Raleigha i z zaciekawieniem wysłuchuje wyjaśnienia pani przewodniczki, że ta dziwaczna instalacja na górze to… oświetlenie karbidowe. W dawnych czasach nie wyposażano pojazdów w elektryczne lampy.

Takich ciekawostek technicznych możemy dowiedzieć się więcej, jak choćby tego, że to, co tkwi w korkach chłodnic niektórych eksponatów, to najzwyklejsze rtęciowe termometry. W czasie jazdy kierowca co jakiś czas musiał podejść do przodu silnika i spojrzeć na podziałkę, czy mu się motor nie przegrzewa.

Ciekawe, prawda? Nie mogli spojrzeć na taką wskazówkę z czerwoną lampką obok obrotomierza? Hmm, obrotomierza też nie było…

Jednak te techniczne niuanse nie wytrzymują próby cierpliwości przedszkolaka. Nie dokończył słuchać objaśnień i pognał dalej podziwiać niezwykłe auta i motocykle, tak różnie od tego, co widzi na co dzień na ulicy.

Wystrój hali został przygotowany z prawdziwie przedwojenną elegancją. Ułożony na podłodze bruk został pozyskany podczas wymiany nawierzchni ulicy Starowiejskiej, ściany ozdobiono egzemplarzami stolarki budowlanej pochodzącej ze starych kamienic. Eleganckie stroje manekinów korespondują z wystrojem aut, a nawet ze stylem dokumentów związanych z dawną motoryzacją. Możemy je podziwiać w gablotach. Żaden program komputerowy nie potrafi tak wypełniać druczków. A ta polszczyzna… Kto dziś poleca Szanownej Publiczności „renomowany kurs szoferski”?

Przez niewielką halę muzeum spacerujemy niczym na planie historycznego filmu. Odtworzone zostało nawet wnętrze starego warsztatu mechaniczno – samochodowego. Tylko nagromadzenie pojazdów jest nieco na wyrost. Przed wojną, w Gdyni na 10 tys. mieszkańców przypadały 54 samochody…

Generalnie od wejścia czuć to, co tak my, gdynianie, lubimy, legendę okna na świat II Rzeczpospolitej.

Co ciekawsze, zorganizował nam to Wielkopolanin. Właścicielem muzeum jest Witold Ciążkowski rodem z Brdowa, który osiedlił się w Gdyni kilkadziesiąt lat temu. To, co zostało wystawione na ekspozycji, to tylko wierzchołek góry lodowej całej jego kolekcji. Po prostu wszystko się nie zmieściło, a część eksponatów czeka na renowację.

Interesują go głównie pojazdy, które powstały przed i krótko po wojnie.

– Lata 20. i 30. są dla mnie najpiękniejszymi latami. – powiedział w jednym z wywiadów prasowych. – Wtedy Polska odzyskała niepodległość. Rozwijała się. Technika bardzo ruszyła wtedy z miejsca. To były bardzo ciekawe samochody i motocykle. W swoich zbiorach mam kilkanaście razy więcej samochodów i motocykli niż prezentuję w muzeum. Życzę sobie długiego życia, żeby je wszystkie dokończyć.

Tego lata mamy się spodziewać rozszerzenia ekspozycji i rozbudowy hali.

Historia pasji p. Ciążkowskiego to temat na osobną książkę. Pierwsze zakupy poczynił jako ośmiolatek. Był to motocykl NSU, który kupował po kawałku, najpierw silnik, potem pozostałe części. Najgorzej było ponoć z kołami, bo poprzedni właściciel nie chciał ich sprzedać planując budowę wózka. Kolejne motocykle i samochody przychodziły coraz łatwiej wraz z kolekcjonerską sławą. Teraz, jak twierdzi w wywiadach, nie kupuje następnych, skupia się na renowacji tego co ma.

Jeśli już wspomniałem o motocyklach, to jedną z rewelacji wystawy jest Sokół 1000, polska przedwojenna konstrukcja, przez niektórych uważana za istniejącą tylko w legendzie. Obok niego zobaczymy m.in. takie marki jak Zundapp, Indian, BMW.

Inną z perełek kolekcji jest auto Buick Master Six z 1925 r. z oryginalnym czarnym lakierem i tapicerką. Ogromny niczym kareta, ma, co najciekawsze, drewniane koła, a w białych oponach ponoć autentyczne amerykańskie powietrze.

Z samochodów mogę jeszcze polecić Forda V8 Super de Lux z 1946 roku z hydraulicznie otwieranym dachem. Jest naprawdę imponujący: chrom, lakier, skóra. Takich aut to już nie robią.

W ekspozycji aut dominują Mercedesy, ale stoi tam też Adler, DKW, Renault, Peugeot, Fiat Topolino. Cuda techniki sprzed ponad 60 lat.

Pisałem wcześnie o niedotykaniu eksponatów. Nie jest to do końca prawda. Niemal wszystkie są na chodzie i od czasu do czasu są ruszane. Biorą udział w paradach, ślubach i filmach historycznych.

Czy mogliśmy spotkać je na ulicach przedwojennej Gdyni? Mimo, że miasto nasze słynęło ze statków i okrętów, to nie było jakąś motoryzacyjną prowincją. Na rogu ulic Starowiejskiej i 3 Maja był salon Mercedesa. Z serwisem i stacją benzynową. Ta ostatnia działała do lat siedemdziesiątych, a pawilon stoi do dziś, mieści się w nim bank. Oprócz tego funkcjonował salon Polskiego Fiata i Stałe Targi Samochodowe. Organizowano tu rajdy z metą na Skwerze Kościuszki.

Teraz Gdynia jest ważnym punktem przeładunkowym na trasie, jaką pokonują samochody importowane do Polski droga morską. Jest tak od czasów gdy szarzyznę Syrenek, Żuków i Polonezów ubarwiał marynarski import. Pamiętam, jak w latach osiemdziesiątych jeden z moich kolegów wrócił ze studenckiej praktyki dalekomorskiej z Citroenem CX. Cóż to był za wspaniały pojazd. Był dopóki się nie zepsuł, bo koszt naprawy przekraczał wtedy możliwości finansowe wszystkich znanych mi studentów razem wziętym. Kolega zaczął więc zbierać na MZT-kę, a ja przekonałem się, że samochód to nie tylko praktyczny środek transportu, to także emocje.

Któż nie obejrzy się za pięknie odrestaurowanym kabrioletem sunącym w paradzie podczas Święta Niepodległości?

Ale wróćmy do naszego muzeum. Aby do niego trafić trzeba pojechać do gdyńskiej dzielnicy Chylonia. Tam jadąc ulica Chylońską znaleźć przecznicę – ul. Żwirową. Na końcu tej wąskiej uliczki znajduje się hala mieszcząca Gdyński Muzeum Motoryzacji. Bilety w cenie 7 zł dla osób dorosłych, dla młodzieży zniżki. Otwarte od poniedziałku do soboty.

Autor: Bogusław Pinkiewicz

Przy pisaniu tekstu korzystałem z wywiadów z W. Ciążkowskim zamieszczonych w Gazecie Wyborczej