Dziś będzie o jedzeniu – nie tylko w restauracji, ale też na ulicy. Czy wypada przewodnikowi wyjąć kanapkę? Czy reagować, kiedy w trakcie zwiedzania turyści zaczynają pałaszować lody? A co z przerwą na obiad – idziemy razem z grupą, czy lepiej zjeść w samotności? Zapraszam!

Fot. Magda Kosko-FrączekNa temat jedzenia w życiu przewodnika pisałam już kilkakrotnie, np. w częściach III oraz VIII Notatnika. Jedzenie to jednak temat rzeka, cóż – kiedy nie zawsze mlekiem i miodem płynąca. Gościłam ostatnio w jednej z całkiem niezłych gdańskich restauracji, towarzysząc właścicielom niemieckiego biura podróży. Państwo postanowili na własne oczy zobaczyć krainę, do której latem wyślą autokary pełne swych rodaków. Po intensywnym zwiedzaniu nadszedł czas na obiad. Zamówiliśmy różne dania, m.in. porcję pierogów, ze szpinakiem i łososiem. Pięć maleńkich pierożków, które widzą Państwo na zdjęciu kosztowało prawie 40 złotych. To 10 euro – nawet na zachodnią kieszeń – niemało – za porcyjkę  jak dla kilkuletniego dziecka. Było mi jakoś wstyd. Opowiadałam bowiem wcześniej gościom o polskiej gościnności, tradycyjnej kuchni i rozpływających się w ustach pierogach, których smak zna każde dziecko. Niestety – porcja, która pojawiła się na stole była z innej bajki – marna, droga, choć – zdaniem pani – naprawdę smaczna. Uważam, że owe pierożki powinny znajdować się w karcie w części przystawek. Bo daniem głównym po prostu nie są.

Fot. Magda Kosko-Frączek

Pozdrowienia od kucharza!

Miła niespodzianka spotkała nas w restauracji położonej pół kilometra od sopockiej plaży – bo na samym końcu mola. Jedzenie było smaczne i elegancko podane. Ceny – średnie. Miło zaskoczyła mnie mała niespodzianka.
Fot. Magda Kosko-FrączekZaraz po podaniu wina dostaliśmy mini przekąskę z życzeniami miłego pobytu w lokalu. Lubię, jeśli przed pojawieniem się zamówionych dań kelner przynosi jakiś drobiażdżek. W Niemczech nazywają go „Grüss von der Küche” – pozdrowienia z kuchni. Od kucharza, oczywiście. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim w okolicach Stuttgartu i bardzo mi się to podoba. Lubię też, kiedy na stole pojawia się koszyczek z bułeczkami, kawałeczek masła, kilka oliwek… Dla restauracji to koszt kilku złoty, a gościom od razu robi się milej.

Głodni turyści

Czasem w trakcie zwiedzania naszych turystów napada mały lub wielki głód. Dzieci, młodzież, ale także dorośli zaczynają wyjmować kanapki, pomidory, jajka na twardo, banany. Zaczyna się „piknik w locie”, prawdziwy festiwal prowiantów. Ludzie jedzą, piją, szeleszczą, zgniatają papierki i celofanowe woreczki, częstują się wzajemnie, potem szukają śmietników, aby wyrzucić śmieci. Ci, którzy nic nie zabrali ze sobą zaczynają ustawiać się w kolejkach po lody, gofry i zapiekanki szukają sklepów spożywczych. Nie lubię tego. Nie akceptuję tego w trakcie zwiedzania. Trudno bowiem i jakoś niestosownie opowiadać o obronie Westerplatte mając przed sobą konsumujące różne produkty towarzystwo. Napad głodu turystów można przecież przewidzieć. Wszak chęć na zjedzenie czegokolwiek podczas całodniowego zwiedzania jest czymś całkowicie naturalnym. Zróbmy przerwę na jedzenie. Niech ludzie spokojnie usiądą, np. na sopockiej plaży, zjedzą to, co mają do zjedzenia, spokojnie odetchną. Trzy dodatkowe kwadranse przecież nas nie zbawią, a wszyscy będą zadowoleni. I nie będą nam szeleścić za plecami:)

Udko indyka bez przewodnika?:)

Czasem nasi turyści mają zorganizowany obiad w trakcie zwiedzania. Kulturalnie byłoby, gdyby na niego zaprosili również i nas – co zdarza się często. Jednak – jak wiemy – nie zawsze. Jeśli nie zostaliśmy wyraźnie zaproszeni: – pani oczywiście idzie razem z nami! Albo – pana rzecz jasna też zapraszamy! – zaprowadzamy ludzi pod lokal i szybko się żegnamy informując, gdzie i o której czekamy. Troszkę przykro jest nie zostać zaproszonym, ale – proszę mi uwierzyć – nie ma jak godzinka spędzona w samotności. Można odetchnąć, spokojnie zjeść coś na mieście (to, na co mamy ochotę, a nie gorący rosół oraz schabowego z kapustą, bo to akurat będzie jeść grupa). Często bowiem zdarza się, że nasza obecność podczas obiadu to dla wielu turystów doskonała okazja do zadawania pytań! I zamiast odpoczywać, podczas kiedy oni jedzą, a nam stygnie – zmuszeni jesteśmy opowiadać, jak to z tą sytuacją Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku tak naprawdę było? Ratunku!

Fot. Magda Kosko-Frączek

Mądra Magda po szkodzie

Jestem przewodniczką od 1996 roku. Jak sobie przypomnę, ile błędów popełniłam na początku  – to chce mi się jednocześnie śmiać i płakać:) Pamiętam wielką grupę Niemców, którą oprowadzałam tuż po egzaminach przewodnickich. Miałam niecałe 20 lat. Owa grupa – jak poinformował mnie jej szef – koniecznie musiała zjeść wspólnie obiad – w Gdańsku – najlepiej koło 13. Niestety – pan nie zarezerwował absolutnie niczego, myśląc pewnie, (motyla noga!), że w trakcie sezonu znalezienie lokalu dla prawie 50 osób i sprawne zjedzenie obiadu – to – jak mówił pan Prokop – małe piwo przed śniadaniem. Dziś powiedziałabym temu panu jasno i stanowczo – że takowego miejsca nie znajdziemy. Jest środek lata, jarmark i wszędzie tłumy. Niewiele restauracji jest w stanie szybko i sprawnie obsłużyć prawie 50 osób. I koniec. Nie zarezerwowali nic, nie zadzwonili do mnie w tej sprawie dzień wcześniej (mogłabym coś zorganizować) – więc trudno. Sami sobie winni. Jednak ja postanowiłam działać. W trakcie przerwy na toaletę poleciałam na Piwną do nieistniejącej już restauracji Pod Wieżą. Zdyszana zapytałam, czy możemy przyjść – za dwie godzinki – z prawie 50 osobami? Serdecznie zdziwiony właściciel otworzył oczy szeroko, szybko zadzwonił po dodatkowych pracowników i odrzekł – że da radę! Będzie skromnie, ale coś się wymyśli! Przecież na księżyc się lata! Zaproponowano nam dwie zupy do wyboru oraz tradycyjnie mięso lub rybę. Byłam zadowolona, że udało mi się szybko i awaryjnie znaleźć takie ciekawe miejsce! Jednak wkrótce okazało się, ze szef grupy wcale nie był zadowolony! Zamiast być wdzięcznym –  zaczął krytykować! Że nie ustalono z nim, co to mają być za zupy, jakie mięso, a jaka ryba… Obsługa za wolna, wszystko za długo trwa… Nie podobało mu się też, że siedzimy w środku, a nie na zewnątrz…!! Kto to widział! Ale tak to już w tej Polsce jest, daaaaleko od Europy!  Oniemiałam! Przecież to on nawalił, nie rezerwując dla swojej grupy zupełnie niczego! Teraz zamiast się cieszyć – narzeka! Co za niegodziwiec! Radzę więc wszystkim początkującym przewodniczkom i przewodnikom – nie bądźcie „za dobrzy” i zbyt uczynni. Nie załatwiajcie nic na siłę. Niewielu ludzi będzie Wam tak naprawdę wdzięcznych. Bądźmy asertywni.Turyści z grupy niemiłego Niemca naprawdę nie umarliby z głodu, gdyby nie zjedli tego dnia obiadu. Dziś powiedziałbym: Kochany panie, nie da rady! Nie zarezerwował pan – pana wina. Nic teraz na gwałt się nie znajdzie. Damy gościom godzinę czasu wolnego, każdy pójdzie sobie coś zjeść. Będzie siedział gdzie chce, wewnątrz, na zewnątrz –  egal – zje rybę, jabłko, mięso, albo nie zje nic. I koniec. I doskonale pan wie, że tak jest w całej Europie. U pana też tak jest. Trzeba planować, a nie obciążać młodą dziewczynę swoimi problemami i zwalać na nią swoje niedoróbki. Ot, co!:)

Jedzący przewodnik

Może Państwa to zdziwi, albo rozśmieszy, ale zdarzyło mi się widzieć jedzącego przewodnika. W trakcie wykonywania pracy:) Kroczył na czele grupy jedząc kanapkę, albo jechał autokarem z grupą i zamiast opowiadać o tym, co za oknem – pałaszował. Bułki, jabłka, cokolwiek. Naprawdę nie wiem, jak to skomentować. Jedynym usprawiedliwieniem takiego zachowania jest ciąża, albo cukrzyca. Wówczas – rozumiem. W innych przypadkach – jest to niedopuszczalne. Co innego picie wody, to jest jak najbardziej wskazane. Sama popijam, bo inaczej przestaję mówić. Ten stan zdarza się jednak u kobiet w naszej rodzinie niezwykle rzadko:)

Magda Kosko-Frączek

 

W następnym odcinku NOTATNIKA będzie o życzeniach specjalnych. Czy może się Pani przebrać za żonę Neptuna? Mogę, ale czy chcę?:)

Tekst i zdjęcia – Fot. Magda Kosko-Frączek