Relacja z dwóch dni największego muzycznego festiwalu w Polsce.

Fot. Materiały promocyjne Alter Art

Heineken Open’er Festival miał swoje wzloty i upadki. Do roku 2009 można było głównie mówić o wzlotach, festiwal rozwijał się w szaleńczym tempie, zarówno jeśli chodzi o ilość występujących gwiazd, wielkość miasteczka festiwalowego, jak i rozgłos, jaki zyskiwał on za granicą. To właśnie dzięki Open’erowi po raz pierwszy w Polsce regularnie co roku nasza publiczność mogła oglądać wartościowe, alternatywne zespoły i artystów, których w Europie Zachodniej występują regularnie. Od 2010 roku profil festiwalu zaczął się w dziwny sposób zmieniać, stawiając na wielkie, często już mocno zasłużone gwiazdy, co miało przyciągnąć znacznie starszą publiczność. Na szczęście sądząc po różnorodności i atrakcyjności wykonawców goszczących na Babich Dołach w tym roku, tendencja ta ulega odwróceniu.

4 lipca – Dzień pierwszy festiwalu

Na początku festiwalowiczów przywitała deszczowa i pochmurna aura. Postanowiłem, że pierwszy koncert na który się wybiorę, musi stanowić panaceum tak przygnębiające okoliczności przyrody. Występujący na scenie talentów Enchanted Hunters swoimi melodyjnymi i zwiewnymi piosenkami błyskawicznie poprawili mi humor. Bałem się, że tak delikatna muzyka zginie w festiwalowym zgiełku, ale na szczęści poradzili sobie znakomicie i sądząc po reakcji osób oglądających ten koncert, nie tylko mi się on tak podobał.

Następnie udałem się na chwilę na scenę namiotową, aby sprawdzić, czy Tres.B nadal daje tak dobre koncerty. Materiał z „40 Winks of Courage” brzmiał równie dobrze co na płycie, a ja spokojnie mogłem udać się na koncert The Kills. O ile trudno było oderwać wzrok od zmysłowo wijącej się po scenie Alison Mosshart, wokalistki duetu, o tyle warstwa dźwiękowa pozostawiała wiele do życzenia. Piosenki szybko zaczęły być zbyt monotonne i koniec końców temu koncertowi nie pomogli nawet towarzyszący zespołowi czterej bębniarze i dwie murzynki śpiewające chórki. Występujący chwilę później w namiocie folkowo-popowy Yeasayer był zdecydowanie bardziej różnorodny, ale z jego koncertu także niewiele zapamiętałem. Grupa brzmiała znakomicie, sprawnie poruszała się między gitarową psychodelią, a popową melodyjnością, ale zabrakło jej najważniejszego, czyli po prostu znakomitych piosenek.

W końcu przyszedł czas na pierwsze poważnego headlinera tegorocznego Open’era, czyli Björk. Sam byłem dość sceptycznie nastawiony do jej występu, jako że nigdy nie byłem wielkim fanem islandzkiej wokalistki. Dodatkowo bałem się, że koncepcja na której oparta jest jej najnowsza płyta „Biophilia”, z której materiał miał zdominować gdyńską set listę, będzie przerostem formy nad treścią. Pomyliłem się ogromnie, bowiem jak na razie był to najlepszy koncert festiwalu. Ze strony wizualnej było to wspaniałe widowisko – scenografia, stroje muzyków oraz wizualizacje odnosiły się do różnych zjawisk występujących w przyrodzie, od opanowywania organizmu przez wirus, po trzęsienie ziemi. Muzycznie również mieliśmy do czynienia z mistrzostwem, bowiem w tym koncercie połączyły się dwa, wydawać by się mogło odległe bieguny. Mocna i surowa elektronika mieszała się z pięknymi głosem kobiecego chóru. Te minimalistyczne zestawienie, dialog między tym co dawne, a tym co nowe, robił ogromne wrażenie.

Po tak niezwykłym doświadczeniu koncert kultowego New Order, zamykający główna scenę, wydał mi się zaledwie niezły. Wszystkie wielkie przeboje zespołu brzmiały bardzo dobrze, ale czasu niestety nie da się oszukać i widać było po twarzach członków, że pisali te piosenki kilkadziesiąt lat temu. Po prostu pewien rodzaj muzyki dobrze jest wykonywać w konkretnym czasie. Za to ani trochę nie zestarzał się francuski elektroniczny duet Orbital, którzy w tym roku wydali swój pierwszy od 8 lat album (dodać trzeba, że album znakomity). W ich występie znalazły się wszystkie najlepsze elementy ich muzyki. Tłum na scenie namiotowej szalał w rytm minimal techno, melodyjnego house’u, czy rave’ów. Po tym wielkim szaleństwie, zakończonym o 3 w nocy, udałem się w końcu do domu, aby nabrać sił na kolejny dzień.

5 lipca – Dzień drugi festiwalu

Ten dzień rozpocząłem dość późno, bowiem dopiero od koncertu Anglików z Dry The River. Miałem okazję zobaczyć tych folkowo-rockowych debiutantów już rok temu na OFF Festivalu i przekonałem się, że zespół nabrał jeszcze większego rozmachu i oraz post-rockowej siły, czym natychmiast podbili serce sporej część festiwalowej publiki. Jednakże na dłuższą metę taka stylistyka mogła nieco męczyć. Dopiero co Dry the River zeszło ze sceny, a już gnałem pod Main Stage, aby wysłuchać w niecodziennych warunkach kompozycji Krzysztofa Pendereckiego i Jonny’ego Greenwooda w wykonaniu orkiestry AUKSO. Apokaliptyczne, tajemnicze i frapujące utwory znakomicie zabrzmiały na pokrytym mgłą lotnisku.

Jak wypada na żywo Bon Iver, już miałem okazje przekonać się w ubiegłym roku na jego koncercie w Berlinie, w jednej z tamtejszych hal. Nie pomyliłem się, przewidując, że artysta sprawdzi się znakomicie także na wielkiej scenie na otwartej przestrzeni. Może nie był to koncert na miarę oczekiwań co niektórych festiwalowiczów – zespół był w naszym kraju po raz pierwszy, a niestety momentami sprawiał wrażenie, jakby był to dla nich jeden z wielu koncertów, na którym po prostu muszą zagrać. Po ostatnich dźwiękach Justina Vernona i kolegów przeniosłem się na scenę World, aby sprawdzić co do zaproponowania ma Major Lazer. A do zaproponowania miał taneczny set wypełniony dancehallem, hip-hopem i electro, który rozbujał publiczność.

Występ Justice – obok zamykającego festiwal The xx, który dopiero przed nami – był przez większość najbardziej oczekiwanym momentem tegorocznego Open’era. Niestety, mnie on mocno zawiódł. Dwie baterie wzmacniaczy gitarowych, wielkie podium z świecącym krzyżem, na którym stał duet – to wszystko oczywiście było. Zabrakło za to czegoś więcej, niż jednostajnego beatu, powodującego, że wszystkie niuanse, które tak zachwycały na płytach, na żywo kompletnie zginęły. Występ, który miał porywać od początku do końca, z minuty na minutę nudził mnie niestety co raz bardziej. Koncertem Justice skończyłem swoją przygodę z drugim dniem Open’era.

Autor: Krzysztof Kowalczyk 

Koncerty w Trójmieście – recenzje