Nie wie pani czasem, jak można stąd dojechać do Lublina? – pyta nagle pani K. Przed chwilą zwiedzałyśmy Gdańsk, teraz siedzimy w kawiarni. Pani K. musi być dobrze po siedemdziesiątce, ale wygląda dużo młodziej. Ma krótko ścięte siwe włosy, spodnie, gruby sweter i trzęsące się dłonie. Możemy zaraz przejść się na dworzec – proponuję – a po co pani właściwie Lublin? Pani K. patrzy przed siebie w jakiś niewidzialny punkt . Może wizyta tam dobrze mi zrobi. Na poczucie winy i odkupienie.

Mój ojciec był wiernym żołnierzem Hitlera – mówi cicho. Urodziłam się w Lublinie, gdzie został oddelegowany wraz z mamą i moim starszym rodzeństwem. Miałam parę lat, a tak wiele pamiętam. Nieprawdopodobne, a jednak. Pamiętam ogród, krzewy różane, taras, dzień – w którym użądliła mnie pszczoła. I moją żydowską piastunkę. Bardziej jej zapach – taką mieszankę świeżo wypranej pościeli i ziół. Miała pani żydowską piastunkę? – pytam – to dość nietypowe jak na… Tak, wiem, jak na rodzinę służącą Hitlerowi – dokańcza szybko moją myśl. Ojciec początkowo o jej pochodzeniu po prostu nie wiedział. To była pani z Lublina, ktoś ją rodzicom polecił. Podobno bardzo mnie kochała, nie miała własnych dzieci. Pięknie mi śpiewała, również po polsku. Mama i bracia opowiadali, że byłam bardzo chorowita. I ta piastunka mnie wielokrotnie domowymi sposobami leczyła, właściwie to parę razy odratowała. Raz poraził mnie piorun, lekarza nie było, więc zakopała mnie do ramion w chłodnej ogrodowej ziemi. I pewnie to uratowało mi życie. I proszę sobie wyobrazić, że mimo tego oddania i pracy dla nas – ojciec, który był już wówczas szychą – któregoś dnia wysłał ją do obozu. Po prostu wpisał na listę transportu. Tam, w Majdanku ją zabito. Skąd pani to wszystko wie? – pytam. I co właściwie robi pani w Gdańsku? Przyjechałam, bo z Gdańska pochodzi cała rodzina ze strony mojego męża. On nigdy nie był w Gdańsku, choć tu się urodził. Parę lat temu umarł, więc jestem tu jakby w jego imieniu, znalazłam nawet ulicę, na której mieszkali. A na której? Na Kleinhammerweg. Teraz to Kilińskiego – mówię. Wiem, jestem przygotowana – pani K. wskazuje na ciężką skórzaną torbę pełną książek. I uśmiecha się, chyba pierwszy raz od początku naszej rozmowy. Pani K. od kilkunastu lat interesuję się historią swojej rodziny. Wcześniej nie miała czasu, pracowała, dzieci były małe. Teraz musi prawie siłą zmuszać starszych braci do zwierzeń. Bo nie chcą mówić, mama też nie chciała.

Mama milczała

Mój ojciec zginął pod koniec wojny. Mama z nami wyjechała do Niemiec. O ojcu prawie nie mówiła, było to typowe w okresie powojennym w Niemczech – taka zmowa milczenia. Nikt nic nie mówił, nie odpowiadał na pytania o wojnę. W sumie nie dziwię się wcale. Zachowało się parę zdjęć ojca, w mundurze SS. Postawny, przystojny mężczyzna. Wiem, że na sumieniu ma śmierć wielu setek osób. Im bardziej się wgłębiam w przeszłość mojej rodziny, tym częściej myślę, że może to i lepiej, że zginął? Bo jak tu po wojnie traktować takiego ojca? Co z tego, że dla nas był dobry? Że niczego nam nie brakowało? Pewnie i tak by został skazany – mówię. Pewnie tak… Próbowała pani rozmawiać z mamą o tym? Owszem, wielokrotnie. Napotykałam na opór, mur nie do przebicia. Bracia też niechętnie mówili cokolwiek. Teraz nie mają wyjścia, zmuszam ich do wspomnień (smutny uśmiech). Obaj jeszcze żyją i nijak nie mogą pojąć, dlaczego chcę jechać do Lublina. Naszego domu pewnie już nie ma, ale znajdę przynajmniej ulicę, przy której stał. Może pozostały jakieś resztki ogrodu. Nie wiem co mnie tam pcha, ale czuję że powinnam. I do obozu też się wybieram. Jestem to winna Cyli. Tak właśnie miała na imię.

 

Meine deutsche Mutter

Ta książka Niklasa Franka, przez długie lata dziennikarza Sterna, nie jest ani wielką literaturą, ani książką stricte historyczną. Jest bardzo osobistym wspomnieniem najmłodszego syna generalnego gubernatora Hansa Franka. Ojciec dziennikarza był zbrodniarzem i zaangażowanym nazistą. Znany jest fragment wywiadu, przeprowadzonego z gubernatorem dla „Völkischer Beobachter” z 12 lutego 1940 r. Na pytanie, jaka jest różnica między Protektoratem Czech i Moraw a Generalną Gubernią, Frank odpowiada:

Ujmę to obrazowo. W Pradze na przykład rozlepiono wielkie czerwone plakaty, które obwieszczały, że oto dzisiaj zostało rozstrzelanych siedmiu Czechów. Pomyślałem sobie: Gdybym chciał wywiesić jeden plakat zawiadamiający o każdych siedmiu rozstrzelanych Polakach, to lasów całej Polski nie wystarczyłoby na ich wydrukowanie.*1

Książka Niklasa jest totalną krytyką obojga rodziców, matki w szczególności. (o ojcu napisał osobną książkę). Meine deutsche Mutter wzbudziła żywiołowe dyskusje w Niemczech – czy wypada, czy można tak krytycznie pisać o własnych rodzicach? Powstały dwa obozy – jednych, którzy mówili – że to się nie godzi, że to przeciw czwartemu przykazaniu, że to „jednak rodzice”, że to niesmaczne. Takie kalanie własnego gniazda. Wstyd. Drudzy uważali, że to po prostu prawda, jak można się jej wstydzić? Dosyć milczenia, dosyć kłamstw, półprawd. I to nie kalanie własnego gniazda, bo ono jest po stokroć już skalane i bynajmniej nie z winy tych, którzy o tym mówią.

O rodzicach bez cenzury

Niklas Frank jest bezlitosny. Na pierwszej stronie czytamy o jego wizycie w szpitalu w 1959 roku u bardzo chorej już matki:

Leżała w oddzielny pokoju i tylko Bóg raczy wiedzieć, jak jej się udało to zorganizować. Prawdopodobnie w zarządzie kliniki był jakiś stary nazista.(…) Rozpoznanie: osłabienie mięśnia sercowego po przebytym zawale, woda w kolanach, otyłość. Podwójny, owłosiony podbródek. Gdy zajrzałem przez uchylone drzwi, spała. Ale usta miała uszminkowane. – Dziś przyjdzie mój najmłodszy. Zrobił właśnie maturę i będziemy świętować razem jego dwudzieste urodziny, więc muszę ładne wyglądać – powiedziała do pielęgniarki i zbyt przesadnie uszminkowała usta. Przez całe życie nie udało jej się być przyzwoitą. Od wybielonej pościeli odcinała się nadmiernie upudrowana, zaróżowiona twarz. *2

Ojciec Franka – Hans na siedzibę wybrał sobie Wawel. Mówił do żony, że została „królową Polski”. Jako „królowa” –

Brigitte musiała poznać swoje nowe królestwo. Przybyłym na krótko przyjaciółkom zaprezentowała pałac w Krzeszowicach, niegdyś własność hrabiego Potockiego, któremu na szczęście udało się uciec; Frankowie spędzali tam weekendy. Brigitte pokazała ciągle trajkoczącym damom Belweder w Warszawie, a na zakończenie zawiozła je do Krynicy, gdzie znajdowała się kolejna rezydencja nowego władcy. Rozradowane panie szybko przyzwyczaiły się do widoku obdartych, człapiących lub uciekających Żydów z ich żółtą gwiazdą, naszytą na ramieniu.*3

Jej mąż Hans zwykł był mawiać „że uczyni wkrótce Krakowa najbardziej oczyszczone z Żydów miasto, aby można tu było wreszcie oddychać prawdziwym, niemieckim powietrzem. Brigitte, żądna wrażeń, podobnie jak setki innych żon niemieckich dygnitarzy, podróżowała po okupowanym kraju. (…) Wszystkie one cieszyły się z solidnie wyposażonych mieszkań lub domów, z których wcześniej wypędzeni zostali żydowscy lub polscy właściciele. Brigitte stenografowała w swoim notatniku: Tak, teraz niemieckim kobietom tylko żyć i nie umierać.”

Byliśmy przerażająco zbrodniczą rodziną rabusiów – przyznał Niklas w jednym z prasowych wywiadów. W innym słusznie się zastanawia:

Czy moi rodzice byli dla mnie miłą parą, z tą jedną wadą, że pozostawili po sobie kilka stosów trupów? Nie, dla mnie te stosy trupów określają moich rodziców.*4

Co łączy Niklasa – pisarza i dziennikarza Sterna z panią K.? Poczucie winy i pragnienie odkupienia.

Zadośćuczynienie

Dla najmłodszego syna Franka książki o rodzicach to z pewnością rodzaj terapii, próba poradzenia sobie z historią własnej rodziny. Niklas pisze książki, a pani K. jedzie do Lublina. Poszuka domu, w którym mieszkała, i ogrodu, w którym Cyla uratowała jej życie. Potem pojedzie do muzeum w Majdanku. Co jeszcze może zrobić? Jak może odkupić winy ojca? I czy w ogóle musi to robić? Czy dzieci w jakiś niezrozumiały, niepojęty sposób – odpowiadają za winy swoich rodziców? Nie! Ale łatwo to napisać, trudniej z tym żyć.

Po dwóch tygodniach od rozmowy z panią K. otrzymałam od niej maila. Była w Lublinie, odnalazła dom, ogród wyglądał jak dawniej. W Majdanku też była. Co zaskakujące, jeszcze tego lata do Lublina wybiera się jeden z jej starszych braci. „Przetarłam szlaki” – napisała.

****

1. WWW.wyborcza.pl, Hans Frank na Wawelu
2. Niklas Frank, Moja niemiecka matka, Warszawa 2006, s. 9
3. Tamże, s.234 – 235.
4. Dieter Schenk, Hans Frank, Kraków 2009, s.404.

 

Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem:)
Napisz do autorki: [email protected]

 

 Kurt Gradler w szkole na Osieku – wspomnienia