Moi rodzice proszę pani byli przeciwko Hitlerowi! Oni „tego wszystkiego” wcale nie popierali! Miałam w Gdańsku wiele koleżanek Polek. Przychodziły do mnie się pobawić, zimą do domu, a latem do ogrodu. Nasi polscy sąsiedzi często wstępowali na kawę, a mama to nawet szyła sobie sukienki u polskiej krawcowej. Także moja rodzina nie miała z narodowym socjalizmem nic wspólnego!

Niechże pani już przestanie – wtrąca się starszy pan – denerwuje mnie, że każdy z nas Niemców teraz mówi, że za Hitlera działał w ruchu oporu, a ci, którzy akurat nie działali, ukrywali w piwnicach Żydów. Skoro niby wszyscy byliśmy przeciw, to kto był właściwie za?

Nic nie wiedzieliśmy, widziało się też niewiele, a bieżącą polityką to się po prostu nie interesowaliśmy – można usłyszeć nader często z ust pochodzących z Gdańska Niemców.

Czy jednak rzeczywiście? Dokumenty i zdjęcia archiwalne świadczą o czymś zgoła innym. Widzimy setki rozentuzjazmowanych twarzy, liczną obecność niemieckich Gdańszczan na wiecach, dającą się zauważyć fanatyczną aprobatę usłyszanych sloganów. „Adolf Hitler był dla większości żyjących tu Niemców pierwszym po Bogu. A ci, którzy myśleli inaczej też musieli w tym uczestniczyć, bowiem kto w tym nie uczestniczył, był „INNY”, a więc naznaczony piętnem podejrzanego, lub nawet wroga, zgodnie z zasadą totalitaryzmu: „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”.[1]

Faszyzm dążył do wykształcenia mas bezwzględnie podporządkowanych i szczerze oddanych. Manipulowanie jednostką i całymi grupami społecznymi było przecież kluczowe dla ideologii faszystowskiej. Społeczeństwo było poddawane indoktrynacji i „praniu mózgu”, aby bez większych skrupułów wcielało w życie założenia narodowego socjalizmu. Hans Lothar Fauth, członek gdańskiego Hitlerjugend: „Dla mnie istniała wówczas jasna i prosta hierarchia: na samej górze był Pan Bóg, potem Adolf Hitler, a po nim moi rodzice. Nie mogłem wprost tego znieść, gdy ktoś w mojej rodzinie wyrażał się krytycznie o Hitlerze”. [2]

Bierni uczestnicy wydarzeń?

Oprócz katów i ofiar, o których napisano już mnóstwo prac – jest jeszcze spora grupa ludzi pozornie nie zaangażowanych bezpośrednio w zbrodniczy system. Zwykli, normalni ludzie – aptekarze, krawcowe. Ludzie pozornie wyłączeni z polityki, żyjący swoim życiem.
Część z nich to cisi zwolennicy nazizmu, część to osoby, które udawały, że nic się nie dzieje. Mistrzowie odwracania głowy i mistrzynie nie wtrącania się. Dzisiaj ten anonimowy tłum chętnie przedstawia się jako ofiary polityki Hitlera. I właśnie ów tłum mnie bardzo interesuje.

Uważam, że brak bezpośredniego uczestnictwa w zbrodniach i prześladowaniach gdańskich, polskich sąsiadów wcale niemieckich Gdańszczan nie usprawiedliwia. Rzekoma niewiedza też nie, może z uwzględnieniem jednej okoliczności – młodego wieku.
Ludzie, z którymi rozmawiałam na potrzeby pracy doktorskiej, urodzili się najwyżej paręnaście lat przed wojną, często w jej trakcie. Jako dzieci rzeczywiście mogli nic nie wiedzieć, jako nastolatki nie wiedzieć wszystkiego.

Karuzela wspomnień

W zebranych przeze mnie relacjach świadków wydarzeń zarysowują się cztery grupy wypowiedzi. Pierwsza, dość naiwna, to wspomnienia wg motta:

Nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem, po wojnie się szczerze zdziwiłem

Druga, już odważniejsza, choć ostrożna to:

U mnie w domu o tym się nie mówiło, wiedziało się coś ogólnie, ale nie zgłębiało tematu

Trzecia, dla badaczki niezwykle ciekawa:

Wiedziałem, ale bałem się w jakikolwiek sposób reagować, było to ponad moje siły. W sercu współczułem ofiarom. Bałem się, że w razie głośnego protestu zostanę aresztowany.

Paweł Klamrau, przedwojenny pracownik stoczni Schichau: „Niech Pan sobie wyobrazi sytuację, gdybym za czasów Adolfa chciał płynąć pod prąd. Każdy musiał brać w tym udział. Żyje się dalej, nie będąc bohaterem”. [3]

W końcu, co najtrudniej wyznać:

Wszystko wiedzieliśmy i popieraliśmy

Takich wyznań jest najmniej. Potrzeba do nich wielkiej odwagi, czegoś na kształt masochizmu w ostatnich latach życia.

W ocenie społeczeństwa niemieckiego czasów Hitlera bardzo łatwo wpaść w pułapkę uproszczeń. Nierzadko przypisuje się prostym ludziom całą winę za bezkrytyczne poparcie dla Hitlera, a w konsekwencji odpowiedzialność za popełnione w imię nazizmu zbrodnie. „We wszystkich ustrojach totalitarnych jednostka nieuchronnie kompromituje się przez to, że bierze udział w akcjach zbiorowych. Akcje te wiążą ją na śmierć i życie z partią, człowiek staje się współuczestnikiem i współwinowajcą.” [4]

Skazałam się na dożywocie

Pamiętam konferencję na temat dyktatury nazistowskiej, zorganizowaną w Schwerinie. Jednym z punktów programu było spotkanie ze starszą panią. Jako nastolatka mieszkała z rodzicami niedaleko obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Usiadła przed nami i powiedziała – moja rodzina należała do tych, którzy politykę Hitlera w stu procentach popierali. W naszym gospodarstwie pracowali więźniowie. Wszystko wiedzieliśmy i widzieliśmy. Jako nastolatka byłam dumna, że jestem Niemką i zarazem pełna pogardy dla więźniów. Nie traktowaliśmy ich dobrze. Widziałam, jak są wychudzeni, nieludzko zmęczeni. Nie, nie było mi ich żal, to mnie nie obchodziło. Nie byli dla mnie w pełni ludźmi.

Dzisiaj przychodzę na różne spotkania, siadam i odpowiadam na setki pytań. Tak, jest to dla mnie wielkie obciążenie psychiczne, teraz mam wielkie wyrzuty sumienia. Jednak przychodzę i opowiadam o tym. Jest to czymś w rodzaju kary ode mnie dla mnie, kary, którą sama na siebie nałożyłam. Kary dożywocia. Przychodzę do państwa, bo nie mogę znieść, kiedy większość moich rodaków mówi teraz – nic nie wiedziałem, nic nie słyszałem. Bzdura! Większość z nas ten cały system popierała, a z pracy więźniów czerpaliśmy profity. Taka jest prawda. I proszę nie wierzyć, że było inaczej! [5]

Niezrozumiane gratulacje

Któregoś październikowego wieczoru siedzimy z Moniką i Bernhardem oglądając wiadomości. Właśnie podano laureatów nagrody Nobla w dziecinie fizyki i chemii! W obu dziedzinach wyróżnieni zostali między innymi właśnie Niemcy. Gratulacje! Z uznaniem kiwam głową. Monika i Bernhard patrzą na mnie jakby nie rozumiejąc. Dlaczego nam gratulujesz? Bo Wasi dostali Nobla! Ale oni nie są nasi! Jak to nie są Wasi? Są Niemcami, tak? Wy też! Nagroda więc dostała się właśnie wam. Stąd moje gratulacje. Ale oni nie są stąd! Wiem, że nie są! (zaczynam się śmiać) – Monika, ale czy nie rozumiecie, o co mi chodzi? Jesteście obywatelami kraju, z którego wyróżniono kilku naukowców – za kawał dobrej roboty. Nie cieszysz się, że to WY właśnie dostaliście tę nagrodę?

Nie – mówi Monika – jest mi zupełnie obojętne, czy dostał ją Włoch, Polak, Francuz, czy Niemiec. Nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Nie utożsamiam się z nimi, nie jestem dumna. Mogłabyś mi pogratulować, gdybym to ja ją dostała. Albo ja – wtrąca Bernhard.

Nie rozumiemy się, ale zrobiło się późno, żegnam się, do jutra, dobranoc.

Monika wyjaśnia

Następnego dnia przy śniadaniu: wiesz, wczoraj długo z Bernhardem rozmawialiśmy o twoich gratulacjach. Ja rozumiem o co ci chodziło, ale teraz posłuchaj, posłuchaj, żeby zrozumieć. My jesteśmy pokoleniem urodzonym po wojnie, pod koniec lat czterdziestych. Z narodowym socjalizmem nie mamy więc nic wspólnego. Od dzieciństwa jednak jako Niemcy musieliśmy się z nim zmierzyć. To cholerne brzemię towarzyszy nam przez całe życie. Nasi rodzice i dziadkowie byli zagorzałymi zwolennikami polityki Hitlera. Przeżywaliśmy więc katusze otoczeni rozmowami o tym w szkołach, a milczeniem w domach. Baliśmy się zadawać pytania rodzicom! Żeby więc żyć i nie zwariować – i Bernhard i ja musieliśmy się odciąć od własnego narodu, przestać się z nim w jakimś sensie utożsamiać. Wyłączyć się. Odejść od tego przeklętego hitlerowskiego sloganu – jeden naród, jedna Rzesza… Jesteśmy Moniką i Bernardem, a nie „jedną Rzeszą”! Nie chcemy być jednym narodem z tamtymi mordercami, bo gdybyśmy byli – ponosilibyśmy przeogromną współwinę. Nie poradzilibyśmy sobie z nią… Więc skoro nie chcemy identyfikować się z tym narodem, to nie mamy prawa też do wspólnej z nim radości. Niech każdy odpowiada za siebie. Czy rozumiesz nas teraz? Rozumiem.

Śródtytuł „Karuzela wspomnień” wypożyczyłam od Kazika Staszewskiego

Przypisy:
1. – Pod znakiem swastyki, Gdańsk 1943 – 1944, Gdańsk 2006, s. 7
2. – Tamże
3. – Tamże
4. – Carl J.Burckhardt, Moja misja w Gdańsku 1937 – 1939, Warszawa 1970, s. 50
5. – Cytat z materiałów własnych autorki

Autor: Magda Kosko – Frączek
Napisz do autorki: [email protected]