Sławomir Łosowski od najmłodszych lat spędzał czas w pracowni rzeźbiarskiej swojego ojca. Dzisiaj wspomina ją z rozrzewnieniem.

Sławomir Łosowski / Fot. Łukasz Gawroński

Organizatorzy Święta ulicy Mariackiej – „Mariacka pod Gwiazdami” zaproponowali byłym i dzisiejszym mieszkańcom ulicy Mariackiej spisanie wspomnień związanych z tą ulicą. Cały cykl nosi tytuł „Mieszkam na Mariackiej… mieszkałem na Frauengasse…”. Do wspomnień dołączył swój głos Sławomir Łosowski – kompozytor i lider zespołu Kombi, prywatnie syn gdańskiego rzeźbiarza – Alfonsa Łosowskiego.

Na ulicy Mariackiej bywałem stosunkowo często, ponieważ mój tata miał tam pracownię rzeźbiarską. Nie pamiętam w którym roku ją otrzymał, być może miałem trzy, a może pięć lat. Pamiętam natomiast, jak tuż po jej przydzieleniu zlikwidował zajmujące sporo miejsca schody na antresolę, a w ich miejsce zamontował proste, strome schody okrętowe. Oczywiście wszyscy bali się po nich chodzić, ja jako mały chłopak nie miałem żadnych oporów. Uwielbiałem z góry przyglądać się pracy ojca.

Wpisał mi się w pamięć obrazek, kiedy tata wykonywał figurę św. Antoniego do pobliskiej Bazyliki Mariackiej. Z wielkim zainteresowaniem obserwowałem ręce taty, a z przydzielonej mi gliny wykonywałem rzeźbę konkurencyjną. Tata dawał mi również papier i wszelkie materiały do rysowania, gorszymi moimi pracami palił w piecu, a lepsze odkładał. Do dzisiaj dotrwało około dwóch tysięcy moich rysunków.

Życie towarzyskie na Mariackiej

Pracownię licznie odwiedzali taty znajomi, przyjaciele, artyści, naukowcy i zwykli ludzie, z którymi się zaznajamiał. Zapraszał ich na wspomnianą antresolę, na której stał stół i kilka krzeseł – tam toczyło się życie towarzyskie. Zdarzało się, że latem zachodzili do wnętrza turyści. Rozglądali się i nie widzieli żywej duszy, bowiem antresola była tak wysoka, że na pierwszy rzut oka nie było jej widać. Wtedy, nagle, padało nad ich głowami – „SŁUCHAM”.

W najbliższym sąsiedztwie były też pracownie innych artystów. Czasami tata wspólnie z nimi coś robił, z niektórymi się kolegował, ale z moich obserwacji wynikało, że trzymał się jedynie z kilkoma osobami. Ulicę tworzyły niewielkie grupy, nie było tam mowy o jakimś wybujałym, wspólnym życiu towarzyskim.

Tacie udało się wywalczyć u konserwatora, żeby na jego przedprożu nie stawiano balustrady. Pracownia była niewielka, toteż powierzchnia „magazynowa” na zewnątrz była mu bardzo przydatna. Przedproże stopniowo zamieniało się w galerię sztuki, którą stanowiły kamienne rzeźby. Te drewniane, z oczywistych powodów, pozostawały wewnątrz, kamiennym, a więc ciężkim, nie groziła nieuprawniona zmiana właściciela.

Delegacje na Mariackiej

Wszystkie zagraniczne delegacje nasze władze zapraszały na Długi Targ i ul. Mariacką, bo chyba tylko one nadawały się wtedy do pokazywania. Przypominam sobie jak ojciec opowiedział nam o wizycie Breżniewa. Było to chyba tuż zakończeniu konfliktu nad rzeką Ussuri. Będąc w Polsce przybył do Gdańska i jego skierowano na Mariacką. Podczas spaceru cała oficjalna delegacja wstąpiła do pracowni mojego taty. Tłumacz opowiadał sekretarzowi o zasługach mojego ojca na rzecz odbudowy Gdańska. Breżniew, wysłuchawszy opowieści, wyjął z kieszeni zawieszkę na agrafce z podobizną Lenina i przypiął mojemu tacie na piersi. Jaka była reakcja? Tata po rosyjsku mu „odparował”, że na drugiej piersi dobrze by wyglądał Mao Zedong. Zrobiło się bardzo wesoło, ale cała historia mogła się źle skończyć.
Jedno jest pewne – charakteru mojemu tacie nie można było odmówić.

Ulica nie tylko dla artystów

Często wędrowałem z ojcem po zakamarkach Głównego Miasta, pamiętam kamienice na Mariackiej i sąsiednich ulicach ze świeżej, czerwonej cegły. Z tego co potem się dowiedziałem , w tych domach lokowano dużo „zasłużonych” dla PRL-u osób. Pracownicy Milicji i UB wszędzie otrzymywali mieszkania, również na Mariackiej, zresztą zasada był prosta – im bardziej ktoś pracował dla komuny, tym większe miał przywileje.

Kiedy byłem już starszym chłopakiem, czyli mniej więcej w liceum, to pracownia taty była już mocno, mocno napakowana rzeźbami. One się tam ledwo mieściły, można powiedzieć, że się wręcz wylewały na zewnątrz. W latach 60. ojciec przestał kuć w kamieniu na ul. Mariackiej, tu pracował już jedynie w drewnie. Granit obrabiał w różnych innych miejscach. Podczas remontu kościoła św. Brygidy, ksiądz Jankowski udostępnił mu do pracy cześć przyległego do świątyni placu.

Kiedy tata wyjeżdżał poza Gdańsk, zostawiał mi klucze do pracowni, a ja miałem jej doglądać. Byłem odpowiedzialnym chłopakiem, harcerzem, toteż nałożone na mnie obowiązki wykonywałem sumiennie. Kiedy tam „rządziłem” bywało czasem wesoło, ale że podobnie jak ojciec jestem abstynentem, toteż do żadnych ekstremalnych sytuacji nie dochodziło. Natomiast dwa – trzy razy umówiłem się tam na randkę z moją przyszłą żoną.

Mówiąc szczerze, tata tak się wpisał w tę pracownię, że kiedy umarł ciężko mi było tam przebywać. Zanim jednak umarł, prosił, żebym po jego śmierci pomógł załatwić przydzielenie jej młodemu artyście, z którym się przyjaźnił. Napisałem pismo do Miasta i udało się. Wewnątrz pozostało jeszcze trochę prac taty najednej ze ścian, w formie pamiątki.

Bardzo lubiłem przebywać na Mariackiej, ale kiedy w dorosłym życiu jeździłem na Zachód i widziałem, jak tam dopieszczają zabytkowe miejsca, to było mi przykro, że u nas nie było ani środków, ani chęci na to. Faktem jest, że w naszych ówczesnych warunkach byłoby to trudne, bo przecież kamienice na Mariackiej, to była kiedyś głównie mieszkaniówka, a w tych mieszkaniach mieszkali różni ludzie… Dzisiaj to się zmienia na lepsze.

Wspomnienia Stanisława Michela

Wspomnienia Urszuli Duszeńko

………………………………………………………………………………………………………………………..

 Święto ulicy Mariackiej – program