Poczekaj! – Jurek Świgost łapie mnie za rękę – zawsze najpierw daj im się wypowiedzieć. Jak skończą, my powiemy swoje…

Stoimy z Jurkiem w recepcji hotelu Marina. Piętnaście lat temu. Sympatyczny szef niemieckiej grupy mówi, co ma w programie. Oho! – prawie całą północną Polskę! Przy czym zastrzega, że koło 12.30 powinni już wyjeżdżać z Gdańska, bo muszą dziś jeszcze dotrzeć na Mazury. A po drodze jeszcze Malbork. Chcę od razu protestować, ale Jurek mnie powstrzymuje. Czekamy, aż pan kierownik skończy prezentację programu. Potem Jurek mówi spokojnie – bardzo proszę teraz wybrać z tego co pan przeczytał – dwie rzeczy. Wie bitte?!!

– Zawsze musisz najpierw pozwolić wygadać się szefowi grupy – radzi Jurek – niech czuje się ważny – więc słuchaj uważnie tego, co mówi. Ty i tak wiesz swoje, ale nie przerywaj mu.
Zapamiętałam. Potem wielokrotnie wysłuchiwałam zupełnie bzdurnych, nierealistycznych prezentacji programów grup. Ich autorzy układali je jeżdżąc palcem po mapie, gołym okiem widać, że nigdy nie byli w Trójmieście. Programy nie uwzględniały ani czasów przejazdów, ani korków, ani przerw.

Turysta jak dziecko

– Dlaczego macie aż tyle w programie? – pytam szefową niemieckiej grupy. Koło 15 turyści robią się zmęczeni i niezadowoleni, do tego zaczynają być głodni. A tu tłok, upał i jarmark. Już widzą, że nie będzie czasu na spokojne przyjrzenie się miastu, posiedzenie w letnim ogródku przy kawie i pogapienie się na ludzi. Nie będzie chwili oddechu, pocztówki kupią w biegu. O bursztynach i kaszubskich haftach mogą pomarzyć. Są więc źli, tak jak dziecko, któremu w sklepie z zabawkami zapowiedziano, że owszem – przejdziemy przez sklep, ale nie wolno się zatrzymywać, nie można też niczego dotknąć, a mama nic nie kupi, choć pieniądze w sumie ma…

Program słabiej się sprzeda…

– Wiem, że ten program jest przeładowany – mówi cicho niemiecka pilotka – między nami – też mi się nie podoba, widzę, że ludzie są zmęczeni. Ale – wie Pani – jak w katalogu będzie tylko Gdańsk – to program słabiej się sprzeda. A jak dodamy Westerplatte, Oliwę, Sopot i Gdynię – to turysta będzie miał wrażenie, że dostaje więcej, w tej samej cenie. W domu przeglądając katalog nikt nie myśli o upale, tłoku, korkach i spuchniętych nogach. No i przede wszystkim o swoim wieku.

Najbardziej nie lubię takiej sytuacji – mówi koleżanka przewodniczka – kiedy widzę, że ludzie są tak zmęczeni, że nikt, absolutnie nikt, nie ma ochoty na dalsze zwiedzanie. Bo ono za długo trwa. Ludzie marzą o chwili odpoczynku – panie o poszperaniu w bursztynach, panowie o zimnym piwku nad Motławą, dzieci – o kiczowatych pamiątkach. Ludzie sądzą, że to ja jestem winna, zaczynają mnie nagle wyraźnie nie lubić. W zeszłym sezonie po raz pierwszy miałam taką sytuację, że ludzie odwracali się do mnie tyłem! Było mi niezwykle przykro, bo bardzo się starałam. Miałam ochotę powiedzieć – wiecie co – pa! Koniec! Ja idę, papa!

– Nie mogłaś zrobić przerwy? – pytam.
– Zrobiłam, oczywiście, że zrobiłam, nawet dwie. Ale program był tak przeładowany, że nie mogły trwać zbyt długo. Nie wyrobilibyśmy się przed północą…

Kto układa programy zwiedzania?

Kto pisze takie programy? Kto potrafi trzydniowy program upchnąć w jeden dzień? Ufoludki? Nie, pracownicy biur podróży, którzy często nigdy nie byli w Trójmieście. Chcą dobrze. Chcą, żeby turyści „skoro już są” zobaczyli jak najwięcej, żeby „wiedzieli, za co zapłacili”. Więc dorzucają lekką ręką jeszcze „Wrzeszcz szlakiem Güntera Grassa”, a co tam!

Powinniśmy reagować. Sama często mówię turystom – jeśli Państwo uważają, że program jest przeładowany, proszę po powrocie napisać maila do biura. Nie skargę, tylko informację, że lepsze jest wrogiem dobrego, że czasem mniej oznacza więcej. Ja sama nie mogę zbytnio tutaj nic zmienić, bo taki program zwiedzania u mnie zamówiono.

Przewodnicy nie powinni na własną rękę skracać programu zwiedzania, bo turyści zawsze się poskarżą. Wyjątkiem są sytuacje, kiedy program jest kompletnie nierealny, albo zaistnieją niespodziewane okoliczności, takie jak wypadek, demonstracja (tu uśmiechają się koleżanki i koledzy z Warszawy), albo przemarsz wojsk (grup rekonstrukcyjnych – na szczęście ).

Doświadczeni przewodnicy wiedzą, że nawet jeśli 99% grupy chce z czegoś zrezygnować, a jeden pan mówi: w sumie to mogłoby być ciekawe! – to nie można tego nie zobaczyć. Goście wrócą do domów, odpoczną, przejrzą program – i zauważą, że czegoś nie było! I już siadają do komputera, aby napisać skargę i może odzyskać trochę pieniędzy?

Bardzo lubię, kiedy biura na początku roku piszą do mnie:

– Hej Magducha, tu Kraków, przesyłamy Ci puzzle, poszczególne punkty programu, które interesują klienta. Ułóż z nich proszę dwa dni w Trójmieście. Wyrzuć co trzeba, dodaj co konieczne.
Albo dzwoni Jürgen z Berlina:

– Pania Magda, czeszcz! Ja pytam, czy tscheba Artushof zobatschisch, czy nie tscheba? (bo Jürgen się uczy polskiego).

Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem [:)]
Napisz do autorki: [email protected]