Zazdroszczę Ci niemieckich turystów – Aśka podnosi wzrok znad filiżanki z kawą – przychodzą punktualnie, maszerują w grupie i nie zadają dziwnych pytań.

– A Twoi zadają?
– A i owszem. Ostatnio Amerykanka zapytała mnie, dlaczego moja prababka z Wilna nie zadzwoniła po adwokata, kiedy po wojnie przyszło jej się pakować…

Lucky me! Niemiecki turysta raczej nie zadaje dziwnych pytań, boi się oddalić od grupy, bo łatwo się zgubić, ponadto jadąc do Polski wysłuchał tysiąca rad swoich znajomych – uważaj! Kradną! Kradną i napadają! Idzie więc z grupą, uwielbia jak przewodnik niesie u góry szyld, albo co najmniej parasol. Przeważnie jest zainteresowany Gdańskiem, często pamięta go z dzieciństwa i wczesnych lat młodości… Czasem daje nawet i napiwek, tylko o zakończeniu zwiedzania trzeba poinformować go odpowiednio wcześniej – A oto i proszę państwa przedostatni obiekt na naszej dzisiejszej trasie. Teraz dojedziemy jeszcze tam i tam się pożegnamy! Pan Helmut potrzebuje bowiem czasu na wydobycie portfela, który nosi schowany starannie i głęboko. Bo przecież kradną! Kradną i napadają! W sumie grupy niemieckie są przewidywalne, przeważnie łatwe w obsłudze i często bardzo sympatyczne.

O Holender – Holender!

Od lat z ciekawością obserwuję turystów z Holandii. Mówię do nich wolno i wyraźnie po niemiecku. Oni do mnie po swojemu, z roku na rok rozumiem coraz więcej. Turysta holenderski jest zupełnie inny od Niemca. Holender jest wolny i niezależny, to przecież naród żeglarzy, którzy płynęli sobie dokąd chcieli… Jeśli więc przewodnik ciągnie za sobą rozciągniętą na dwa kilometry grupę, w której każdy robi absolutnie co chce – to są to z pewnością państwo Holendrzy. Jeden szkicuje, trzech fotografuje, dwóch robi notatki, pięciu właśnie ustawiło się w kolejce po gofry. Ogólnie są bardzo zadowoleni, co wyrażają miną, mową i uczynkiem i potakiwaniem, ale nie zamierzają posłusznie kroczyć za przewodnikiem… Miałam kiedyś ciekawą rozmowę z szefową holenderskiej – notabene – bardzo miłej grupy. Przed rozpoczęciem zwiedzania omawiamy program. Zaczniemy tutaj, potem pojedziemy tam, tak, pamiętam, że o 11. 30 Holender musi napić się kawy, bo inaczej napisze skargę do Strasburga, oczywiście, że pamiętam. Tak, będę mówić wolno i wyraźnie, żeby każdy zrozumiał. Nie, nie będę iść szybko, będziemy iść wolno i często robić postoje. Następnie pada całkiem serio pytanie – a co zaoferuje Pani tym, którzy nie chcą? Czego nie chcą?! Jak to czego – tego programu! Nie rozumiem, dlaczego mieliby go nie chcieć – przecież to WASZ program! Macie go w katalogu. Tak, ale zawsze może nagle przestać się podobać! Musimy mieć alternatywę dla każdego punktu programu! Wyjaśniam spokojnie i uprzejmie, że kto nie chce uczestniczyć w zwiedzaniu, zawsze może przecież się odłączyć i samemu pochodzić po Gdańsku. Nie! To nie ma być czas wolny! To ma być równoległy, alternatywny program naszego zwiedzania! O nie, pani kochana, nie ma mowy. Realizuję plan państwa wycieczki, a jeśli ktoś nie chce, musi poradzić sobie sam.

Skandaliczna strona dyskryminująca Polaków

Mam nadzieję, że mili Holendrzy, których poznałam w Gdańsku nie uczestniczą w inicjatywie ksenofobicznej holenderskiej Partii Wolności, która stworzyła antypolską stronę i nawołuje do przysyłania skarg i donoszenia na naszych rodaków pracujących w Holandii.
Jej szef Geert Wilders chwali się, że portal cieszy się ogromną popularnością. Dlatego nie szukajmy tej obraźliwej dla nas strony w necie, po co nabijać jej licznik wejść.

Pod jednym z artykułów, które znalazłam na temat tej strony widnieje bardzo trafny komentarz:

Drodzy Holendrzy! Gdyby nie my – kilo truskawek kosztowałoby u Was nie parę, ale paręnaście euro. Będzie Was na nie wówczas stać?

Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem [:)]

Napisz do autorki: [email protected]