Okazuje się, że czasopisma papierowe ciągle są czytane i jakże chętnie na żywo ich treści dyskutowane. Gdyby wymienić trzy uznane pisma trójmiejskie o ogólnopolskim zasięgu, to każde z miast może poszczycić się następującymi tytułami: w Gdańsku wydawany jest kwartalnik literacki „Migotania”, w Sopocie dwumiesięcznik literacki „Topos”, a w Gdyni kwartalnik artystyczny „Bliza”.

koniec uniwersytetu?To oczywiście tylko skromny wybór, bo stając przed półką czasopism, znajdziemy o wiele więcej cenionych tytułów.

Gdyńskie pismo „Bliza” (redaktor naczelny Paweł Huelle) bardzo przyciągnęło kontrowersyjnym ostatnio tematem współczesnej wyższej edukacji (Nr 1 /22/ 2015). Na stronie tytułowej mocno zabrzmiało pytanie – Koniec uniwersytetu? Zmierzyć się bowiem z tym problemem jest coraz trudniej, gdyż edukacja w ogóle stała się skomplikowanym zadaniem na wszystkich jej etapach, więc tym bardziej zabrzmiały głosy autorytetów różnych dziedzin, którzy na łamach „Blizy” spróbowali odpowiedzieć, dlaczego uniwersytet, a w szczególności jego humanistyczna część zaczął być traktowany jako pewna niewygoda w pragmatycznym, rynkowym świecie. A raczej, czy obecny uniwersytet stanowi jeszcze jakąś ciągłość poważnej tradycji, której zasadą były walka myśli, otwartość i edukacyjny priorytet kulturowego zakorzeniania studentów w skomplikowanej rzeczywistości. A może przypomina on sprawną szkołę przysposabiającą do modnych zawodów? Odnajdujemy w tej dyskusji trójmiejskich uczonych i praktyków różne stanowiska i ciekawe argumentacje, często emocjonalne: prof. Barbary Nawrockiej (UG), prof., Jana Ciechowicza (UG), prof., Jacka Friedricha (UG, dyrektor Muzeum Miasta Gdyni), Juliana Skelnika (Konsul Honorowy Królestwa Danii, wykładowca akademicki), Marka Kaczanowskiego (dyrektor Państwowego Studium Wokalno – Aktorskiego w Gdyni), prof. Stanisława Rośka (UG, redaktor naczelny Wydawnictwa słowo/obraz/terytoria), Małgorzaty Dorny (publicystka, „belferka”), Artura Jabłoński ego (znawca Kaszubszczyzny) i wiele innych, ciekawych głosów.

Debata o uniwersytecie

Wielką debatę o idei i wewnętrznym stanie obecnego uniwersytetu wywołało nie tak dawne przecież przemówienie prof. E. Nawrockiej „Wszyscy jesteśmy przestępcami” wypowiedziane płomiennie podczas konferencji na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Gdańskiego, która odbyła się 17 kwietnia 2012 r. pod hasłem Wściekłość i oburzenie. Obrazy rewolty w kulturze współczesnej.
Ton dyskusji od tamtego czasu właściwie nie zmienił się. Wszyscy są zgodni, że demokratyczne umasowienie edukacji sprawiło, że więź z uczelnią stała się teraz w większości przypadkowa i powierzchowna. Humanistyczny kapitał uniwersytetu zachwiał się, a wręcz doszło do dyskwalifikacji niektórych kierunków (np. filozofii) lub niektóre rekrutowały nadmiar kandydatów (np. pedagogika), co ogólnie zachwiało proporcjami liczby studentów w stosunku do typu zajęć (przewaga wykładów) i prowadzących zajęcia. Zaniknął więc jeden z najbardziej cenionych, wręcz najdoskonalszych stylów nauczania mistrz – uczeń. Dodatkowo niedofinansowanie humanistycznych kierunków spowodowało tworzenie nowych, atrakcyjnych w samej tylko nazwie, co stało się powolną przyczyną utraty reputacji uniwersytetu. Jednym z niszczących powoli rangę uczelni i niewątpliwym tutaj negatywnym akcentem stała się osławiona już biurokracja narzucona ministerialnie, co E. Nawrocka wylicza jednym tchem:

Uczelnie odczuwają skutki wzmożonej aktywności władzy reformującej edukację przede wszystkim w postaci niebywałego wzrostu biurokracji, nacisku na sprawozdawczość, marnowania ton papieru na biurokratyczne absurdy w rodzaju KRK (Krajowe Ramy Kwalifikacji), pisanie sylabusów, wniosków o granty, projektów, ocen, ewaluacji, przeliczania wszystkiego na dające się policzyć i porównać punkty, niezależnie od merytorycznych walorów (na przykład liczby cytowań, liczby stron druku w punktowanych czasopismach, punktów za gatunki naukowych publikacji – większe za artykuł w czasopiśmie obcojęzycznym, mniejsze za książkę…) i tak dalej.

Podkreśliła również publiczne osłabianie, również w mediach, rangi wykształcenia humanistycznego, wytknęła tzw. „równanie w dół „ – „ Nie wolno od uczniów zbyt dużo wymagać, nie wolno wymagać od studentów. Należy zniżać się do ich poziomu, a nie oczekiwać, że w trudzie, w pocie czoła, z zaciśniętymi zębami zrobią wysiłek i wzniosą się do postawionych wymagań”. Już nie mówiąc o dramatycznym braku dopływu „świeżej krwi”, jeśli chodzi o brak rozwijającej się młodej kadry naukowej. Łagodzącym kontrapunktem dla żywiołowych słów badaczki romantyzmu stały się słowa prof. Ciechowicza, który przede wszystkim z dumą skupił się na osiągnięciach młodego Uniwersytetu Gdańskiego:

W Uniwersytecie Gdańskim, na trzech wydziałach (Humanistycznym, Filologiczno – Historycznym i Filologicznym), udało mi się w latach 1973 – 2015, czyli przez ponad czterdzieści lat, przejść przez wszystkie stopnie naukowe (od asystenta [1973] do profesora zwyczajnego [2004]). I jak tu nie głosić pochwały uniwersytetu? W naszym Zakładzie Dramatu, Teatru i Filmu – o bardzo „dramatycznym” tytule, jak pokpiwał sobie prof. Błażej Śliwiński – „wychowali się” naukowo znakomici dziś profesorowie „od filmu” (Tadeusz Szczepański, Mirosław Przylipiak, a z młodzieży naukowej: Krzysztof Kornacki i Paweł Sitkiewicz) oraz teatrolodzy (Zbigniew Majchrowski, a z młodzieży: Wojciech Owczarski i Małgorzata Jarmułowicz (…) O pozycji naszej „firmy” – jak lubi mawiać prof. Józef Bachórz – dobrze zaświadczają prestiżowe nagrody. Z literaturoznawców – polonistów najwięcej ma ich prof. Chwin (nie tylko Nagrodę Heweliusza, nazywaną – ze sporą przesadą – gdańskim Noblem naukowym, ale i Paszport Polityki, tudzież Medal Księcia Mściwoja II). Nagrodę Heweliusza – gdzie liczą się honory, ale i apanaże – z profesorów – humanistów otrzymali jeszcze (kolejno): Roman Wapiński, Edmund Kotarski, Józef Bachórz, Bohdan Dziemidok, Józef Bożyszkowski, Jerzy Limon (i jego brat Janusz, fizyk), Małgorzata Czermińska. Prawdziwa „śmietanka” badaczy i intelektualistów najwyższej klasy”.

Jan Ciechowicz nie przechodzi też obojętnie nad destruującą merkantylizacją uniwersytetu czy osłabianiem pewnych kryteriów: :”Ewa Nawrocka w swojej pasji naprawiania świata (ale głównie uniwersytetów) ma też sporo racji, kiedy pisze o bezsensownie zlikwidowanych egzaminach wstępnych na studia”. Jednak z miłości do Alma Mater przypomina, że „najbardziej jesteśmy dumni – jako Katedra Kultury i Sztuki UG – z udanej kooperacji naukowej z Akademią Wychowania Fizycznego i Sportu oraz Nadbałtyckim Centrum Kultury – na okoliczność Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej Euro 2012. Wydaliśmy wtedy potężny tom Futbol w świecie sztuki (Gdańsk 2012, ss. 520)”.

Uniwersytet, polityka i biznes…

Wszyscy wypowiadający się w „Blizie” podkreślają, że związek uczelni z polityką i biznesem niebezpiecznie przechylił wartości i relacje, które słowami prof. Andrzeja Lisaka z Politechniki Gdańskiej (kierownik Katedry Nauk Społecznych i Filozoficznych PG) z zasady powinny istnieć wzorem pięknej tradycji mistrz – uczeń: „Sama nazwa uniwersytetu wywodzi się od universitas magistrorum et scholarium, wspólnoty uczonych i uczących się, gdzie żadna ze stron nie ma, jeśli można tak powiedzieć, licencji na prawdę, ale są wspólnie zobligowani do jej szukania”, a niestety ilość nie przełożona na jakość uczyniła dziś dwuznacznymi owe pracownie dociekań.

No właśnie, krytyczny i samodzielny sposób dyskutowania o świecie i tworzenie idei coraz bardziej, zdaniem rozmówców, przestaje być pragnieniem owej wspólnoty. Dobitnie wyraża ów dziejowy przeskok Wiktor Bater (dziennikarz): „Przemiany 1989 roku i gwałtowny skok cyfryzacji wywróciły wszystko do góry nogami. Nagle się okazało, że ten uczelniany „papierek” można sobie powiesić na ścianie: świat stanął otworem , ale przede wszystkim dla przebojowych, sprytnych, obrotnych. (…)Rynkowa selekcja naturalna błyskawicznie sprowadziła szkolnictwo wyższe do parteru. (…) Rynkowe uwarunkowania i otwartość na świat sprawiają jednak, że uczelnie znów powoli zaczynają przyciągać młodzież. Tyle że nie ma to już nic wspólnego z dawną romantyką i pozytywistycznym myśleniem. (…) Dzisiejszy „Uniwersytet” nie jest już wspólnotą uczonych i studentów, których celem jest poszukiwanie prawdy – a jeżeli nawet jest, to już na pewno nie bezinteresownie”.

Być może wydźwięk dyskusji „Blizy” jest pesymistyczny, ale na pewno ten krytycyzm świetnie diagnozuje przyczyny choroby uniwersytetu. Co można zauważyć, to z jednej strony tęsknotę za dawnym ideałem zwrotnych wymagań edukacyjnych, a z drugiej strony widać umiejętność mierzenia się humanisty uniwersyteckiego z pragmatycznym wzorem współczesności, choć nie jest to uczony wybór, a wymuszony. W takim duchu niepokoju Jacek Friedrich wspominając o minusach umasowienia szkolnictwa i chaotycznej przemiany prawdy na pragmatyzm, dodaje inne źródło spłaszczenia nauk:

Po co tracić czas na uczenie historii, gdy wszystko można znaleźć w internecie? Po co uczyć się wierszy na pamięć? Skutek takiego podejścia jest taki, że odciążając pamięć, właściwie nic nie wprowadza się w to miejsce. Zniszczono oparty w dużej mierze na przyswajaniu pamięciowym model nauczania i nagle okazuje się, że bez znajomości greki, łaciny, literatury antycznej, historii powszechnej i lokalnej, właściwie nie wiadomo, kim jesteśmy. Teoretycznie mamy wolny umysł, tylko nie wiadomo po co. Nie wiadomo, co tam wchodzi, a praktyka pokazuje, że wchodzą najgorsze śmieci.

Profesor podkreślił jak bardzo ważne jest zatem zbudowanie kapitału kulturowego już u najmłodszych, czego przykładem są zajęcia w Muzeum Miasta Gdyni. I choć efektywny zwrot takiej inwestycji jest odroczony w czasie to „działalność kulturalna, którą organizujemy, jest związana właśnie z takim społecznym rozumieniem kultury. W moim przekonaniu kultura jest doskonałym narzędziem formowania obywatela, formowania świadomego, mądrego człowieka, może mniej agresywnego niż wtedy, gdy nie ma kontaktów z kulturą. Jestem przekonany, że mądre obcowanie z kulturą buduje człowieka”. Jak dodał w zakończeniu wywiadu: „Trzeba być zatem ostrożnym, żeby bożek praktyczności nie zabił tego , co było duszą uniwersytetu – czyli właśnie istnienia wspólnoty bezinteresownie poszukującej prawdy”.

Uniwersytet mniej akademicko

W poważnej dyskusji nie zbrakło również tej lżejszej strony kampusu. Prof. Julian Skelnik z wielkim szacunkiem przypomniał swoją własną i ogólnie gdyńsko – sopocko – gdańską edukację, a jednym z jej ważnych elementów było uczniowsko (słynne gdyńskie III LO)– studenckie (Wydział Ekonomiki Transportu UG, Sopot 1973 – 1978) życie. Wielu zresztą rozmówców podkreśliło, że pewien czas wspólnoty przeminął. Trudniej obecnie tworzyć koła naukowe, bo nie ma chętnych, doktoranci wyjeżdżają rozwijać się za granicą (również przeważa argument ekonomiczny), zanikają wspólne przedsięwzięcia artystyczne, znikają stricte studenckie festiwale. Ale Julian Skelnik wspomina z pasją licealne rozgorączkowania wokół kultowych gwiazd rocka:

The Beatles, The Rolling Stones, Black Sabbath, Led Zeppelin, Pink Floyd, The Jimi Hendrix Experience. Co kilka tygodni w szkole zjawiała się nowa płyta, zawsze wspaniała”. A w studenckim czasie „były prężne kluby studenckie, z Żakiem na czele. Piło się alkohol, paliło dużo papierosów, chodziło na rajdy, jeździło na koniach, nartach, najbardziej wyrobieni” jeździli rajdowo na samochodach. Tańczyło się i romansowało z dziewczynami.

Najmilszym wspomnieniem z okresu tamtej edukacji okazał się dla profesora kotlet mielony na Dworcu Gdańskim, tak przeważnie ok. 2 – 3 nad ranem, po wyjściu z Żaka.
Ten akcent to było oczywiście osobiste doświadczenie czasu młodzieńczej intensywności (która, co zaznaczył profesor, choć inaczej, jest w różnych pokoleniach powtarzalna), a jakże inaczej brzmi głos Małgorzaty Dorny, dla której świat sprzed kilkudziesięciu lat to kościec jej dzisiejszej tożsamości:

Tak więc to właśnie uniwersytetowi i humanistyce zawdzięczam wszystko, do czego dochodzę spokojnie, u schyłku dojrzałego życia, na pewnym etapie rozwoju, który pozwala mi wyjść godnie, z pozycji obserwatora świata i niedawnego uczestnika zdarzeń, ku nadchodzącej starości.

 

uniwersytetOczywiście nie sposób wyczerpać tutaj wszystkich punktów widzenia wszystkich rozmówców zaprezentowane we wspaniałym numerze „Blizy”. Sam fakt tak szeroko rozbudowanej dyskusji jest znakiem, że trzeba coś uratować – wszyscy rozmówcy pragną przywrócenia dobrego imienia uniwersytetowi i jego niewątpliwych zasług w wysokiej edukacji zarówno w sferze dociekań naukowych, rozwijania krytycznego myślenia, jak i budowania relacji międzyludzkich. Bo może się nagle okazać, jak we śnie Artura Jabłońskiego:

Miałem sen. Stałem na środku hali odlotów gdańskiego lotniska im. Lecha Wałęsy. Otaczał mnie międzynarodowy tłum. Z głośników płynęła zapowiedź przylotu spóźnionego samolotu z piłkarzami Barcelony na pokładzie. Informowano o tym w kilku językach, w tym po chińsku i kaszubsku. Poczucie dumy uniosło mnie ponad ziemię. Będąc teraz kanią, sokołem, któremu Kaszubi przypisują magiczne moce, krążyłem nad Pomorzem i widziałem, jak od Torunia poprzez Gdańsk, Słupsk, Szczecin aż do Roztoki wznoszą się po samo niebo biurowce i laboratoria największych światowych korporacji. Nagle znalazłem się znowu w kolorowym tłumie, ale tym razem na ścieżce akademickiego kampusu. Porwany przez tę ludzką rzekę, niebezpiecznie szybko zbliżałem się do wielkich, szklanych drzwi gmachu wydziału humanistycznego, a one nie chciały się otworzyć. W szalonym pędzie potłukłem się dotkliwie. Przez szybę widziałem przestronne, nowe i takie piękne wnętrze. Było puste.

Sen autora to również lęk o litery znakowania pokoleń X… Y… Z…. Co może być po ostatnich literach łacińskiego alfabetu?

Tekst: Joanna Szymula