Komandor Zbigniew Przybyszewski był oficerem z krwi i kości, najlepszego, przedwojennego sortu. Wszechstronnie wyszkolony, wojskowego kunsztu i odwagi dowodził podczas obrony Helu w 1939 r. Kierował baterią nadbrzeżną tocząc pojedynek artyleryjski ze sławnym pancernikiem „Schleswig-Holstein”. Wojskowe rzemiosło było treścią jego życia. Dlatego po powrocie z niewoli w 1945 wstąpił do Marynarki Wojennej, już wtedy „ludowej”. Nie mógł przewidzieć, że decyzję tę przypłaci życiem. Tak jak nie wiedział we wrześniu 1939, że pokłosie jego wojennych doświadczeń stanie się w Gdyni turystyczną atrakcją.

11. Bateria Artylerii Stałej

Historia Gdyni ma swoje militarne oblicze. Nie zbudowano jej li tylko dla rozwoju handlu i rybołówstwa. Od początku pełniła ważną rolę jako baza Marynarki Wojennej. Wystarczy dwugodzinny spacer nadmorskimi ścieżkami by przekonać się, że Gdynia nie tylko, jak chciała niegdysiejsza propaganda, „szeroko rozpościerała ramiona na świat”, ale także szczerzyła kły. Zupełnie jak ryby w jej herbie. No i ten miecz jest tam nie od parady.

Spacer będzie jednak pozbawiony dramatycznych akcentów. Pominiemy m.in. ślady obrony Kępy Oksywskiej z 1939 roku, krwawej bitwy, w której zginęło więcej polskich żołnierzy niż pod Monte Cassino. Pójdziemy lasem, towarzyszył nam będzie szum fal, krzyk mew i będziemy podziwiać armaty, bo jest ich w Gdyni liczba imponująca, przynajmniej jak na Polskę północną

Zaczynamy na Polance Redłowskiej. Tam trzeba wejść na nadmorski klif i kierować się szlakiem brązowym, lub po prostu iść w górę brzegiem. Iść tak długo (20 min.) aż dojdziemy do pierwszego działa, co pyszni się wśród listowia długachną lufą (kaliber 130 mm) i stalowo – betonowym pancerzem. Nieco dalej będzie następne i następne. Każde osadzone na dwupiętrowym bunkrze, otoczone transzejami i stanowiskami strzeleckimi. Małe fortece. Są to pozostałości po 11. Baterii Artylerii Stałej. Kiedy wspomniany tu komandor Przybyszewski inicjował jej budowę, dział zamontowano cztery. Niestety jedno z nich, na skutek działania erozji, runęło z klifu na brzeg. I dzisiaj możemy z góry podziwiać efekt zwycięstwa sił natury nad ludzką techniką.

Stanowiska te są obecnie odrestaurowane. Wandale ze sprayami dotarli tylko do pierwszego. Dzięki ich lenistwu lub ograniczeniu, przy pozostałych dwóch, na tablicach informacyjnych (nie zdołali zamazać) możemy poczytać wiele ciekawych informacji o kompleksie obronnym, jaki tu zbudowano podczas zimnej wojny. Założenia były proste, baterie, takie jak ta, postawione na Helu, Oksywiu i Kępie Redłowskiej miały ogniem krzyżowym blokować dostęp do portu. W latach 40 i 50-tych baterie tego typu stawiano wzdłuż całego polskiego wybrzeża aż do Miedzyzdrojów . W Trójmieście ślady po artylerii nadbrzeżnej znajdziemy jeszcze na gdańskich Stogach.

Stworzony przed wojną na Półwyspie Helskim zespół dział, którym w czasie Kampanii Wrześniowej dowodził wspomniany kmdr. Przybyszewski, był pierwowzorem takich konstrukcji na polskim wybrzeżu.

Niestety technika wojskowa poszła naprzód, zimna wojna złagodniała i armaty przestały być użyteczne. Z czasem zaczęto wycofywać je ze służby. Komandor Przybyszewski nie dożył kresu swego dzieła, dwa lata po ukończeniu budowy został pod fałszywymi zarzutami aresztowany i w tzw. procesie komandorów skazany na śmierć.

W latach siedemdziesiątych prawie wszystkie armaty z baterii nabrzeżnych pocięto na złom, tylko te na Kępie Redłowskiej po prostu porzucono. Wojsko zwinęło ogrodzenie z drutu kolczastego, wymontowało co ważniejsze części i zostawiło martwe działa ku uciesze okolicznych małolatów. I tak sobie stały wśród zieleni, a oddalone położenie chroniło je przed zbieraczami złomu. Pamiętam jeszcze dwadzieścia lat temu dawało się poruszyć lufę, cóż to była za uciecha. Z czasem wszystko zarosło i zardzewiało. Dopiero na przełomie wieków władze samorządowe dostrzegły w tym atrakcję dla turystów i niszczejący sprzęt odrestaurowano.

Kiedy już nacieszymy oczy tymi reliktami zimnej wojny proponuje zawrócić i przez Polankę Redłowską ruszyć Bulwarem Nadmorskim w stronę Skweru Kościuszki. Na drugim końcu bulwaru, tuż przy plaży, znajdziemy plenerową ekspozycję Muzeum Marynarki Wojennej. W plażowiczów wycelowanych jest kilkadziesiąt najróżniejszych dział i działek, używanych Marynarce Wojennej przez ostatnie 80 lat. Ja oczywiście polecam przyjrzeć się najgrubszym rurom. Stoi tam przedwojenna armata o kalibrze 150 mm z bohaterskiej helskiej baterii, tej która trafiła „Schleswig-Holstein”. Tuż obok osadzono podwójne działo z ORP Gryf, stawiacza min zatopionego w helskim porcie we wrześniu 1939 r. Zwraca uwagę przestrzelone opancerzenie działa. Gruba na dwa palce blacha porozrywana jak tektura.

Kiedy już naoglądamy się zgromadzonych tam wszystkich min, torped i bomb głębinowych oraz tego co służyło do ich miotania, udajmy się przez Skwer Kościuszki na Molo Południowe. Tam stoi przycumowany ORP Błyskawica. Tu osiem stumilimetrowych luf zwieńczy nasz gdyński spacer armatnim szlakiem.

Błyskawica to najstarszy utrzymujący się na wodzie niszczyciel. Przed wojną, razem z ORP Grom, należał do najsilniejszych okrętów tej klasy na świecie. Weteran atlantyckich konwojów teraz pełni rolę muzeum, z ciekawą ekspozycją poświęcona historii Marynarki Wojennej do zwiedzania pod pokładem. Polecam nie tylko wielbicielom militariów, ale wszystkim, którzy chcą sie czegoś więcej dowiedzieć o historii Polski na morzu.

Autor: Bogusław Pinkiewicz