Siedlce - bombowa dzielnica

Mamy tu park leżący na pagórkach, po których prowadzą wąskie dróżki wśród szpalerów krzewów. Na dole, niemal przylegający do ulicy jest sobie zadowolony błotnisty stawek retencyjny. Z jednej strony jego brzeg wznosi się i stamtąd płynie niewidzialna woda poprzez betonową studnię. Po stronie przeciwnej stawek przegradza śluza z kratą, nie stawiającą oporu wodzie przepływającej przez nią z szumem i ginącej w czarnej czeluści miejskich kanałów.

Kiedy byłam dzieckiem, stawałam na brzegu śluzy, by przyglądać się ze strachem dzikiej wodzie, niknącej w jakimś brudnym przełyku. Nie wiedziałam, co tam jest głębiej. By dostrzec, musiałabym się wychylić poza betonowy brzeg śluzy, tuż ponad przerażającą wodę. Nie zrobiłam tego, gdyż było to jeszcze straszniejsze.

Od strony ulicy do stawku prowadzą dwie alejki obsadzone drzewami. Na wiosnę ogrodnik przystawiał do pni drabinę i przycinał gałęzie tak, by korona drzew zachowała formę sześcianu.

Tymi alejkami przechadzali się niedzielni spacerowicze, dążący z rodziną na ulicę Nowy Świat na lody do słynnej w okolicy Zielonej Budki. Patrzę na swoje zdjęcie. Mam osiem lat. Noszę na głowie czerwony kapelusz. Idę w sandałach, a białe skarpetki są równo odwinięte. Mężczyzna towarzyszący mojej matce w pięknej sukni, szerszej u dołu, sięgającej do połowy łydek, ma na sobie garnitur. Pod rozpiętym kołnierzykiem koszuli nie nosi krawatu, a więc jest robotnikiem.

Park i stawek były eleganckim miejscem, gdzie należało posiedzieć na ławce, w słońcu, wypoczywając po tygodniu pracy. Wszak było się kimś – klasą robotniczą, odbudowującą kraj po wojnie.

Stawek jednak czerniał i jego dno stawało się coraz bardziej muliste. Kryły się w nim olbrzymie ryby, ledwo dyszące w płytkiej wodzie w upalne lato. Dopiero podczas wielkiej powodzi pokazał, kim jest. Szalona woda wpadała rycząc do śluzy, a bezdenne gardło kanałów połykały kolejne jej hausty. Od tej strony miasto było ocalone. Dzięki stawkowi czarna woda z błotem nie chlusnęła na ulicę, nazwaną teraz Nowe Ogrody.

Od ulicy oddzielał ją trawnik, niegdyś ogrodzony i z klombem na środku. Stopy idących wyznaczają jednak swoje drogi i porządki – klomby zadeptano, a trawnik w odruchu rezygnacji przecięto ścieżką, którą wyłożono płytami chodnikowymi.

Przyleciały kaczki i znalazły tu obfitość pożywienia wśród roślin zarastających brzegi. Dołączyły do nich dwa łabędzie, które być może urodziły się jako brzydkie kaczątka i pływały ostatnie w szeregu zadowolonych i sprytniejszych przyrodnich braci. Nie odleciały na zimę z wierności dla rodziny i podpływały do ludzi, przebijając wśród cienkich tafli lodu, by pochwycić pożywienie.

Latem w wysokich brzegach stawku myszy wykopały norki i siadywały na krawędziach swoich domów, trzymając w łapkach skórki chleba, które szybko obgryzały wokoło swoimi sprytnymi ząbkami.

Siedlce - bombowa dzielnica

Po przeciwnej stronie stawku dróżka, schodząc z góry, stawała się coraz bardziej szalona. Zarastały ją wysokie i gęste pokrzywy, ścigające się ku niebu z chwastami o brązowych łuskach nasion. Kręta dróżka wiodła w dół, pomiędzy krzewami i łodygami nieznanych roślin. Zieleń wydzielała niepokojące zapachy, było nieco mroczno od tajemnic świata gałęzi i liści. Łabędzie odleciały. Kaczki przezornie przeniosły się na miejskie trawniki.

Rozpoczęto porządki. Wycięto pokrzywy i chwasty przy dróżce. Ziemia pozbawiona plecionki korzeni zaczęła się osypywać do wody stawku, ale dał sobie z nią radę, tylko jeszcze bardziej ściemniał. Na stokach po obu stronach stawku krzewy zostały wycięte, by nie dawały schronienia pracownikom najemnym, którzy teraz pili w krzakach, a nie w mordowniach, jak niegdyś. Posadzono w równych odległościach badylki i te niemowlęta starały się z roku na rok dorosnąć i się rozkrzewić.

Stawek jeszcze dawał sobie radę, choć woda nie szumiała tak głośno jak niegdyś. Kraty śluzy zatykały plastykowe butelki, śmieci, stary telewizor i worki foliowe. Ledwo oddychał, ale lata były suche, a zimy ciepłe i bez śniegu. Pogrążał się jednak w myślach tak czarnych jak jego woda, martwiąc się, że nie zatrzyma fali wody spływającej z pagórków, na których się rozłożyła dzielnica Siedlce. Wiedział, że jej wąskie uliczki, pochylające się w dół, wyłożono brukiem. Woda z deszczu, płynąc pomiędzy kamieniami, rozdzielała się na cienkie strumyczki i spływała niegroźnie. Strumienie wody rozbijały się na wypukłych kamieniach i traciły impet, spływając łagodnie do stawku. Teraz jednak – co poznał po kolorze i zapachu wody – wyłożono uliczki asfaltem. Woda leciała z siłą niezatrzymywana, ryjąc w asfalcie dziury . Bał się wiosny i roztopów. Obawiał się, że nie da rady tego roku. Woda nie wpłynie poprzez zatkane kraty śluzy, sięgnie brzegów i zatopi wszystkie norki budzących się zwierząt.

Stało się jednak inaczej. Nie przewidział tego w najczarniejszym ze swoich snów. Tej wiosny go osuszono. Woda umknęła i przestał myśleć.

Idąc wzdłuż brzegu, zobaczyłam tylko czarne i muliste dno. Brzegi stawku otoczono metalową siatką o gęstych oczkach, przez które przemknęły się jednak polne myszy, wyprowadzając się na spokojniejsze tereny. Wracając po zapasy, zobaczyły z daleka, że robotnicy obudowują brzegi stawku szarym kamieniem. Pożegnały się z dawnymi domami i żałując pozostawionych ziarnek traw, odeszły.

Szłam jednak dalej, ku wyższym partiom. Mężczyzna z wykrywaczem metalu był ubrany w kamizelkę z napisem „saper”. Podejrzanie obszerna, z pewnością była wyłożona kewlarem. Szukał metalu swym wykrywaczem wśród liści, tuż obok wydzielonego linkami kwadratowego miejsca, gdzie wbił drewniany kijek z chorągiewką, oznaczającą miejsce.

– Czy tu jest bomba? – zapytałam.

– Pociski – odpowiedział drugi saper, właśnie schodzący z górki. Zatrzymał się i otarłszy ręką twarz pod hełmem, odsunął mnie od oznakowanego miejsca.

– Czy to niebezpieczne? – zapytałam.

– My tu jesteśmy – zapewnił mnie.

– Czy znalazł pan bombę? – pytam naiwnie. – To znaczy niewybuchy?

– Takie duże pociski – pokazuje ręką od dłoni do łokcia.

– Z armat, proszę pana?

– Przeciwczołgowe. I takie – pokazuje, jak się kładzie coś na ramieniu i to potem wyrzuca pociski.

– A ile pan znalazł?

– Cztery, właśnie tutaj.

– A czy jest ich więcej?

– Tak, tam przy boisku – pokazał ręką.

Boisko ukryte wśród pagórków. Ileż to pokoleń chłopaków grało w piłkę, depcząc ziemię, pokrywającą ukryte w niej pociski.

– Nie wybuchną? Od zakończenia wojny minęło 65 lat.

– Niemcy, proszę pani, robili pociski zabezpieczone na 120 lat. W ceramicznej obudowie.

Policzyłam szybko. – To mamy jeszcze jakieś pięćdziesiąt lat spokoju – powiedziałam uspokojona, żegnając sapera.

Idąc dalej, myślałam o tym czasie, kiedy to ukryte w ziemi, nie znalezione dotąd pociski w porcelanowej obudowie, zaczną wybuchać, pach, pach, wznosząc w górę fontanny ziemi.

A wokół stawku zostanie tarasowo ułożony kamień, umożliwiając dojście do wody. I zostanie tam wzniesiona podświetlana fontanna.

Ciekawe, czy stawek stanie się ekskluzywnym miejscem dla niedzielnych spacerów? Czy powrócą kaczki i łabędzie? Bo polne myszy już się zadomowiły zupełnie gdzie indziej.

Autor: Emma Popik