Stocznia Gdańska to miejsce, obok którego trudno przejść obojętnie. To tutaj rozgrywała się wielka historia. Były strajki, zamieszki, toczyły się negocjacje. W cieniu tych wydarzeń płynęło jednak zwykłe życie – czasem kolorowe, częściej jednak utrzymane w tonacjach szarych. Zarówno jedno, jak i drugie oblicze gdańskiego zakładu można poznać wyruszając na nietypowy spacer.

Fot. Larysa Sałamacha

W tegoroczne wakacje Instytut Kultury Miejskiej zaproponował wędrówki śladami „stoczniowych” kobiet. Odbywają się one w ramach projektu Metropolitanka, który ma m.in. pokazać stocznię z zupełnie innej perspektywy.

– W gdańskich warunkach jest to nowa inicjatywa, choć w Polsce ma już odpowiedniki – mówi Ania Urbańczyk, koordynatorka projektów w IKM. – Wystarczy wspomnieć o Krakowskim Szlaku Kobiet, który rozwija się od kilku lat, niezmiennie ciesząc się sporą popularnością. W pewnym sensie stanowił on dla nas inspirację.

Jak tłumaczy Ania Urbańczyk, Metropolitanka to projekt herstoryczny (z ang. „her story” – „jej historia”, w przeciwieństwie do „history” – „jego historia”). Opowiada o roli kobiet w historii – tej pomijanej w akademickich, szkolnych czy codziennych rozmowach. Herstory ma pokazać dzieje trójmiejskiej metropolii i całego Pomorza w sposób pełniejszy.

– Często nie zdajemy sobie sprawy, jak dużą rolę w naszej historii odegrały kobiety – zauważa Ania Urbańczyk. – Wprawdzie kiedy wspominamy strajki sierpniowe, pojawiają się nazwiska Anny Walentynowicz czy Aliny Pienkowskiej, ale z reguły na nich się kończy. Tymczasem znaczenie kobiet było dużo większe. Dość powiedzieć, że z ponad 15 tysięcy stoczniowców, aż jedną czwartą stanowiły pracownice. To musiało mieć przełożenie zarówno na bieżącą działalność zakładu, jak i wydarzenia polityczne, które się w nim rozgrywały.

Kobiety były zatrudnione w kadrach, magazynach, szwalniach. Pracowały jako wózkowe, laborantki, malarki czy suwnicowe. Szkodliwym azbestem izolowały rury, czyściły rozpuszczalnikami statki. Wydawały regeneracyjne zupy w stoczniowych stołówkach, a także leczyły w szpitalach i przychodniach swoich kolegów i koleżanki. Co ważne, wykonując typowo męskie zajęcia otrzymywały niższe wynagrodzenie. Bywało też, że blokowano im drogę awansu, z. góry zakładając, że kobieta nie może być mistrzem czy brygadzistą.

Te, a także inne prawdy, można odkrywać wędrując trzema stoczniowymi trasami. Pierwsza z nich, oznaczona literą „S”, została poświęcona działaczkom Solidarności. Kolejna, czyli trasa „P”, opowiada o pracownicach zakładu, zaś ostatnia – „A” – pokazuje działalność tworzących tu artystek.

– Spacery odbywają się od początku lipca i cały czas chętnych do udziału w nich nie brakuje – przyznaje Larysa Sałamacha, wolontariuszka uczestnicząca w projekcie. – U wielu osób odwiedziny stoczni przywołują wspomnienia. Widać, że mają potrzebę podzielenia się nimi.

Fot. Larysa Sałamacha

Ile ludzi, tyle opowieści. Oczywiście, trudno się temu dziwić. W czasach świetności stocznia była przecież swego rodzaju miastem w mieście. Pracowały w niej tysiące ludzi i to nie tylko przy budowie statków. Istniało też rozbudowane zaplecze socjalne – ze żłobkiem włącznie.

– Im bardziej przyglądamy się stoczni, tym więcej ciekawych rzeczy nam się ukazuje – podkreśla Ania Urbańczyk. – Pojawiają się szczegóły dotyczące strajków i Solidarności, ale też peerelowskich realiów. Nie zawsze są to rzeczy chwalebne. Niektórzy wspominają o alkoholowych imprezach czy wynoszeniu materiałów z zakładu.

– Wiemy o osobach, które przepijały wypłaty – przyznaje Ania Urbańczyk. – W związku z tym, że często byli to przyjezdni, mieszkali w stoczniowych szatniach, odżywiając się resztkami ze stołówek. Z kolei pogrzeby, kiedy to ze stoczni wyjeżdżały autokary z „żałobnikami”, były wspaniałą okazją, żeby wynieść z zakładu materiały czy narzędzia. Mówiąc o takich rzeczach nie zapominajmy jednak o wspólnocie i więzi, jaka łączyła pracowników i pracownice: o wigiliach, imieninach, wzajemnym wsparciu czy przynoszeniu mleka na wydziały przez Annę Walentynowicz.

Osobne miejsce w historii stoczni zajmują artystki i artyści. Wspierali oni działalność antykomunistycznej opozycji, a po przemianach ustrojowych zagospodarowali postindustrialną przestrzeń. Wystarczy wspomnieć działalność Kolonii Artystów, Galerii Bezdomnej czy Instytutu Sztuki „Wyspa”. Dzięki nim do stoczni wkroczyło nowe pokolenie, które na dawny zakład produkcyjny patrzy już inaczej – jako na miejsce działań twórczych.

– Naszym marzeniem jest zebranie wspomnień dawnych pracownic stoczni w formie książkowej – przyznaje Ania Urbańczyk. – Na to jednak przyjdzie jednak poczekać.

Spacery po terenach stoczniowych organizowane są do końca sierpnia. Odbywają się w poniedziałki i środy o godz. 18 oraz w niedziele o 12. W zależności od potrzeb, być może będą organizowane również po wakacjach.
Więcej na temat projektu Metropolitanka można się dowiedzieć na stronie Instytutu Kultury Miejskiej www.ikm.gda.pl. Autorki tego przedsięwzięcia proszą też o kontakt osoby, które mogą podzielić się stoczniowymi wspomnieniami: [email protected]

Autor: Marek Barski