Od roku wpływając do gdańskiego portu dostrzec można było krzątaninę na wschodnim falochronie i u jego nasady na półwyspie Westerplatte. Na pierwszy rzut oka widać było, że przyszła kolej na remont i wzmocnienie starego, pamiętającego I połowę XIX w. „mola wschodniego”, jak nazywano kiedyś konstrukcję zabezpieczającą wejście do portu przed kaprysami wschodnich wiatrów.

Fot. / www.latarnica.pl

Osobiście łączyłem te prace z pojawiającymi się tu i ówdzie informacjami o perspektywie otwarcia dla cywilów części Westerplatte, zajmowanej przez jednostkę wojskową. W dość naturalny sposób wydawało mi się wówczas, że wyremontowany falochron i stojąca na jego końcu latarnia morska, staną się kiedyś na powrót turystyczną atrakcją i miejscem spacerów, tak jak to było przed stu laty.

Jakiś czas temu pojawiła się również informacja o postępowaniu w sprawie wpisania latarni morskiej na końcu mola wschodniego do rejestru zabytków, jako najstarszego obiektu tego typu w Gdańsku, a kto wie czy nie w całej szeroko pojętej okolicy. Pojawiły się wówczas wątpliwości co do autentyczności obiektu. Wątpliwości słuszne, bowiem na pierwszy rzut oka widać, że nawet zewnętrzny wygląd latarni zmienił się nieco odkąd robiono jej pierwsze zdjęcia w końcu XIX w. Zmianom trudno się dziwić, bowiem był to obiekt stale użytkowany i w oczywisty sposób musiał podlegać modernizacjom, które jednak, poza szczegółami natury technicznej, zawsze zachowywały formę, lokalizację i ogólny wyraz zabytku, bo na zabytkowość latarni wskazywano już przed II wojną światową. Sprawa wpisania jej do rejestru zabytków ucichła i zaginęła gdzieś w medialnym szumie. Brak było informacji o dokonaniu wpisu, nikt jednak nie poinformował również o jego odmowie. Wszystko wyglądało na pozostające w stanie zawieszenia.

Latarnia morska na złom

Mniej więcej tydzień temu przystąpiono do likwidacji niemalże dwustuletniej latarni. Dokonano tego metodą najprostszą, tnąc ją na kawałki, przekształcając jedną niegdysiejszych ikon Nowego Portu i Westerplatte w stertę złomu. Złomu, który być może jest już w drodze do huty. Na miejscu najstarszej gdańskiej latarni morskiej stanąć ma coś nowego, bo wejście do portu nie może się obyć bez znaku nawigacyjnego. Powstaje jednak pytanie – czemu zabytkowa latarnia nie mogła pozostać na swoim miejscu, skoro przez poprzednie 170 lat pełniła swoją funkcję bez zarzutu. Dlaczego nie można było poddać jej kolejnej modernizacji i zachować dla przyszłych pokoleń to, co odziedziczyliśmy po poprzednich?

Czy wojewódzki konserwator zabytków zgodził się na likwidację latarni? Jeśli tak, to jakim prawem? Pod pozorem „nieoryginalności”? Oczywiście to, co zniszczono parę dni temu nie było identyczne z tym, co wzniesiono półtora wieku temu, ale na przykład wiadomo, że oryginalny gdański Żuraw nad Motławą spłonął niemalże doszczętnie w 1945 r., a to co stoi dzisiaj to, myśląc w podobny sposób, substancja wysoce nieoryginalna. To może wykreślimy Żurawia z rejestru zabytków? Należy zwrócić uwagę, że modernizacja, która nadała latarni kształt, jaki miała jeszcze tydzień temu miała miejsce w latach 30. XX w., a więc w czasach również jak najbardziej historycznych, poza tym nie zmieniła zewnętrznego kształtu obiektu – wówczas odniesiono się do stuletniego zabytku z dużym szacunkiem.

Sprawa latarni rodzi wiele pytań. Pierwsze, stawiane niejednokrotnie w kontekście specyficznego stosunku władz różnej maści do prawdziwych zabytków (a nie ich mniej lub bardziej udolnych rekonstrukcji przy „Drodze Królewskiej”), brzmi: Co się właściwie dzieje w Gdańsku? Drugie, również stawiane już nie raz: Co musi się stać, żeby zabytki w Gdańsku były bezpieczne? Ile jeszcze wpadek zaliczyć musi wojewódzki konserwator zabytków by się opamiętać i zacząć spełniać swoją rolę? Willa Neubäckera nad Motławą (zwana „Willą Klawitera”), najładniejszy obiekt w okolicy, rozebrana za zgodą konserwatora, zajazd przy młynie w Emausie, zrównany z ziemią w trakcie prac prowadzonych pod konserwatorskim nadzorem, teraz latarnia, szczątków której, jak czytamy w prasie, pracownicy urzędu konserwatorskiego właśnie szukają… Jaki zabytek musi ulec zniszczeniu, by organa odpowiedzialne za zachowanie dziedzictwa kulturowego stały na straży tegoż dziedzictwa? Opamiętajcież się drodzy urzędnicy!!!

Te pytania rodzą następne: Skoro było postępowanie w sprawie wpisania latarni do rejestru zabytków to jaką skończyło się decyzją? Kto ją wydał i na jakiej podstawie, skoro szef Urzędu Morskiego w Gdyni twierdzi, że miał zgodę konserwatora na rozbiórkę latarni?

To oczywiście nie koniec pytań. Kolejne brzmi: Dlaczego, skoro już trzeba było wymienić latarnię na nową, bo rzekomo była w złym stanie technicznym, nikomu nie przyszło do głowy, by tę zabytkową zachować. Jeśli nie było innej możliwości, poza jej usunięciem z falochronu (w co szczerze wątpię), dlaczego nikt nie zadbał, by ją rozebrać (a nie pociąć na kawałki) i złożyć ponownie w innym miejscu? Chętni na zaopiekowanie się takim zabytkiem znaleźliby się na pewno. Mogłaby stanąć ot choćby na placu przed Domem Kultury w Nowym Porcie, który ma otrzymać imię Richarda Fischera i stać się niewątpliwą atrakcją turystyczną. Nawet teraz, kiedy została zniszczona i „zaginęła”, znaleźli się ludzie, którzy chcą ją ratować – Towarzystwo Przyjaciół Gdańska już zaoferowało swoją opiekę nad smutnymi szczątkami. A nie można było pomyśleć i zaproponować takie właśnie rozwiązanie przed wpuszczeniem ludzi z palnikami na molo wschodnie?

Fot. / Izabela Sitz – Abramowicz

Po raz kolejny okazuje się, że zabytek w Gdańsku, któremu cudem udało się uniknąć likwidacji Miasta w 1945 r. ma nikłe szanse przetrwania pod okiem powojennych gospodarzy, jeśli pechowo znajduje się poza głównymi szlakami turystycznymi. Po raz kolejny straciliśmy my, Gdańszczanie coś, co było świadectwem przeszłości, bo ktoś zadecydował, inny nie pomyślał, jeszcze inny przyszedł z palnikiem i pociął. Takie postępowanie tych, którzy decydują budzi moje głębokie obrzydzenie, napawa smutkiem i złością. Czarno widzę przyszłość, skoro lekką ręką ściera się ślady przeszłości. Zniszczenie latarni morskiej, czyli wskazującego drogę światła, jest w przypadku zjawisk towarzyszących losom mniej sztandarowych gdańskich zabytków dość znamienne.

Autor: Aleksander Masłowski

O latarni morskiej u wejścia do gdańskiego portu