Wykład poświęcony tematyce odbudowy Wielkiej Zbrojowni  połączony z promocją książki „Odbudowa Wielkiej Zbrojowni w Gdańsku. Fotografie Kazimierza Lelewicza” pod redakcją  Jacka Dominiczaka, Marcina Gawlickiego i Jerzego W. Wołodźko, który odbył się w sieni Instytutu Kultury Miejskiej, był spotkaniem z przeszłością mało znaną, intrygującą i magicznie wciągającą.

Wielka Zbrojownia / Fot. Kazimierz Lelewicz

Wielka Zbrojownia / Fot. Kazimierz Lelewicz

Marcin Gawlicki, architekt, konserwator, w latach 1991 – 2003 Wojewódzki Konserwator Zabytków – mianem wprowadzenia uraczył zgromadzonych opowieścią pełną niezwykłości i  mało znanych faktów dotyczących naszego miasta. Zaczął od krótkiego podsumowania ogromnych strat  Gdańska w roku 1945 r. Od 75, a miejscami do 100 procent zabudowy miejskiej było zniszczonej. Ucierpiało  6 tys. budynków, a zaledwie 1300 nadawało się do odbudowy – te dane powodowały dreszcz smutnego wzruszenia i poczucia dramatu tamtego czasu. Następnie, przybliżając przebieg i trudności początków odbudowy Wielkiej Zbrojowni, Marcin Gawlicki oddał dylematy i pasję ówczesnych architektów i budowniczych Gdańska. Co ciekawe, jak wyliczył –  przy dostępnych środkach i dotacjach finansowych, a także w przewidzianym tempie prac, odbudowa Gdańska potrwałaby do – nomen omen – 1989 roku.

W wyniku wybuchu pożaru dachu pobliskiej Izby Rzemieślniczej,nieomal natychmiast zajął się ogniem dach budynku Wielkiej Zbrojowni. Po pożarze pozostały zaledwie masywne konstrukcje sklepień piwnic, obie fasady – wschodnia i zachodnia, nadpalone, z częściowo zniszczonymi elementami zdobień; całkowitemu spaleniu uległo wnętrze budowli. Po zakończeniu działań wojennych budynek zabezpieczono i pozostawiono na blisko 1,5 roku. Wpływ na to miał niewątpliwie brak odpowiednio wykwalifikowanych osób z zakresu administracji i dziedziny konserwatorskiej, ale także zbyt małe środki finansowe.

Dopiero latem 1946 roku przystąpiono do prac zabezpieczających i budowlanych. Nie odbyło się bez trudności. Drewno było w tamtym okresie materiałem deficytowym – trwała przecież intensywna odbudowa Warszawy, która miała absolutny priorytet. Dochodziło przy tym do swoistych absurdów, kiedy Gdańsk wysyłał do stolicy gotycką cegłę uzyskaną z rozbiórek ruin, a następnie musiał ją kupować, aby odbudować własne Stare i Główne Miasto.

Za odbudowę Wielkiej Zbrojowni odpowiadał prof. Jan Borowski, konserwator wojewódzki do 1951 roku, natomiast nadzór techniczny sprawował inż. arch. Józef Chrzanowicz. Piwnice odgruzowano dopiero w 1946 roku, cegłę gotycką pozostałą po rozebranych murach początkowo składowano wewnątrz budynku, ale wobec przymusu wysyłania jej do stolicy, często niemal ukrywano je w składnicach konserwatorskich.
Zachowane podstawy kolumn wewnętrznych usunięto i zastąpiono nowymi. Większość elementów kamiennych sprowadzano z kamieniołomu w Strzelinie. Co ciekawe i prawie nieznane – ocalałą, niewielką część oryginalnej posadzki wykonanej z wapienia olandzkiego, z wnętrz budynku przeniesiono m.in. na ulicę Kochanowskiego. W trakcie odbudowy wykorzystano za to zachowane żelazne kotwy zatopione w murze, co pozwoliło połączyć strop I piętra ze ścianami. Deficyt drewna spowodował, że postanowiono częściowo drewniany dach połączyć z konstrukcją wykonaną z żelbetu, co ostatecznie w miarę upływu czasu okazało się pomysłem z wszech miar trafionym, bowiem stanowiło świetne zabezpieczenie przeciwpożarowe, mające ogromne znaczenie wobec umiejscowienia na poddaszu pracowni malarskich. Początkowo planowano odbudowany budynek przekazać Muzeum Pomorskiemu, obecnie Muzeum Narodowemu, ale ostatecznie przekazano go ówczesnej Akademii Sztuki.

Marcin Gawlicki podawał jeszcze wiele szczegółów i intrygujących faktów dotyczących odbudowy, jak i ciekawostek związanych z pozostałą częścią miasta, aż pióro nie nadążało z notowaniem. Dalszą część wykładu poprowadził współautor książki – Jacek Dominiczak.

Z właściwą sobie estymą i znawstwem oraz –  jak przyznał uwielbieniem wobec Wielkiej Zbrojowni, opowiadał o jej nie podlegających dyskusji zaletach oraz siostrzanym podobieństwie wobec pozostałości zabudowy stoczniowej.  Obie bowiem przedstawiają ideę miasta zrównoważonego, które balansuje idealnie pomiędzy przestrzenią publiczną, a prywatną. Nie sposób bowiem dodać przewagi którejkolwiek z nich. Jeśli wywyższymy przykładowo przestrzeń publiczną, szala przechyli się niebezpiecznie w stronę miasta funkcjonalnego, którego idea jest już niemodna i przestarzała. Powinno się podkreślać tożsamość miasta, do czego obecnie się powraca, ale wciąż jednocześnie namawia się mieszkańców do mobilności i wyprowadzki na rogatki Gdańska.

I właśnie budynek Wielkiej Zbrojowni jest symbolem koncepcji miasta zrównoważonego. Wyraża się to między innymi w grubości i konstrukcji jego odbudowanych po wojnie ścian. Od publicznej strony stanowią one widok lekki i renesansowy, natomiast od wewnętrznej przejmują masywnością i biorą na swe barki obciążenia konstrukcyjne budynku. Jak skonkludował Jacek Dominiczak – w grubości murów styka się właśnie publiczna przestrzeń  budynku z prywatną. I to jest ostatecznie najbardziej genialna istota zamysłu dawnych architektów i budowniczych powojennego Gdańska. Już wtedy mieli świadomość, że przestrzeń i funkcjonalność oraz potrzeby wobec nas nieustannie ewoluują i odbudowa lub projekt budynku musi być dostosowany do ewentualnych zmian w potrzebie wykorzystania w przyszłości. Jak podkreślił prelegent, Wielka Zbrojownia pierwotnie miała być magazynem militarnym, odbudowana po 1945 roku miała stać się Muzeum Miejskim, ostatecznie została ogniskiem gdańskiego środowiska sztuki, a przecież miała również w swym życiorysie epizod handlowy. I w każdej z tych ról spełniała lub spełniałaby się wybornie. I to właśnie jest kunszt sztuki projektowania i przestrzennego myślenia o mieście. Niestety dziś tego dramatycznie brakuje, co pokazuje przykład wyburzania i ponownego zagospodarowania terenów postoczniowych.

Można by jeszcze długo kontynuować tę opowieść dotyczącą wykładu i książki wydanej przez Fundację Karrenwall, ale zachęcam do przeczytania owej publikacji, bo przecież pamięć miasta przenoszona jest nie tylko poprzez przestrzeń publiczną, ale przede wszystkim przez nas – tych, którzy ukochali Gdańsk.

Tekst: Dominika Ikonnikow