Przestrzeń. „Dlatego Jahwe Bóg wydalił go z ogrodu Eden, aby uprawiał tę rolę, z której został wzięty.” Księga Rodzaju 3, 23.

Gdańsk Letnica

Moje miasto to nie ludzie, nie miejsca, nie czas, to przestrzeń. Przestrzeń samotności i odkrywania siebie. Wymiary umożliwiające poszukiwanie sensu. Urodziłeś się tu, tak samo jak ja. Ale nie jesteś nawet do mnie podobny. Nie przynosisz ze sobą kresowej krwi i niemieckiej proweniencji. Nie miałeś w domu wizerunku Ostrobramskiej. Nigdy nie zastanawiałeś się, jak to jest nie być stąd, a być tutejszym. Lecz nie jestem stąd. Nie wymawiam niemieckiego „r”, nie myślę o heimacie, nie chodziłem do niemieckiego gimnazjum. A jednak słyszałem to niemieckie „r”, czułem wasze myśli o rodzinnej ojczyźnie, uczęszczałem do liceum w pięknym niemieckim budynku. Czy to coś zmienia? Czy to może zadecydować o przeznaczeniu? Czy jestem rzeczywiście tym, kim chcę być, czy raczej staję się dopiero tym, do kogo pcha mnie ślepy los? Gdzie jest moje serce? Gdzie jest mój dom? Czy tam, za Ostrą Bramą, gdzieś w okolicy kościoła Dobrej Rady? A może właśnie tu, przy Uczniowskiej, zwanej przez tutejszych Redewkaweg, gdzie pierwszy raz przeskakiwałem przez płot, by zjeść porzeczki w ogródku sąsiadów, by nakraść jabłek na działkach, gdzie wspinałem się na wielkie drzewo morwy, by zerwać te najlepsze? Gdzie na starym strychu w starym przedwojennym i niemieckim domu uczyniłem sobie kryjówkę przed światem. Przestrzeń jest wszystkim. Ona nas kształtuje, ona nas przeobraża, ona nas dosięgnie, choćbyśmy uciekali, zaprzeczali, udawali, że nie ma dla nas żadnego znaczenia.

Dobry chłopiec ze skromnego domu w portowej dzielnicy, o której zapomnieli wszyscy, może prócz Pana Boga. Z dzielnicy polsko – niemieckiej w niemieckim Wolnym Mieście Gdańsku. Z obszaru proletariatu, nędzy, zapomnienia po odzyskaniu upragnionej wolności. Zamiast przychodni – ruiny. Zamiast szkoły – puste pomieszczenia do dzikiego seksu. Zamiast biblioteki – monopolowy. Zamiast ogrodów – szamba. Zamiast domów – slumsy. Zamiast ludzi – patologia. Tak, ta przestrzeń Cię ogarnęła, ale i Ty ją ogarnąłeś. Wdrapawszy się na wieżę przedwojennego kościoła, zbudowanego przez Polaka i Niemca, według projektu Niemca, ale z polsko – niemiecką katolicką wiarą i determinacją. Wdrapawszy się na tą wieżę całkowicie nielegalnie, obserwowałeś i zobaczyłeś – to nie jest zwyczajna przestrzeń. To nie jest zwyczajne miasto. To pomieszanie nie może być przypadkowe. Dobry Bóg musiał zdecydować, że tutaj jesteś. To Twoja Ziemia Święta. Twoje przeznaczenie. Twój bezpieczny port. Twój wysiłek i Twoje wyzwania. Tak, pamiętasz teraz coraz wyraźniej i bardziej, jak całowałeś Anielę i Elę. Jak stłukłeś nos Jarkowi. Jak Twój świętej pamięci dziadek pielił rośliny na działce. Jak pod starą niemiecką podłogą w pożydowskim mieszkaniu poniemieckiej kamienicy odnaleźliście spirytus, naboje i inne skarby. No i oczywiście pamiętasz kościół. I nigdy go nie zapomnisz. Szczególnie sierpniowymi wieczorami Pan Bóg i Maryja, i wszyscy święci na pewno tam przybywali, żeby się z Tobą spotkać. Tak po prostu na pewno tam byli. Nie mogło ich zabraknąć, gdy wkoło zapach lata, a Ty w dającym ci ukojenie od upału wilgotnym wnętrzu niemiecko – polskiego katolickiego kościoła tak pięknie śpiewałeś wszystkie znane ci litanie, modlitwy i psalmy. Tak, na pewno wtedy Pan Bóg był w tym kościele.

Gdańsk Letnica

Czy to nie dziwne, żeby tak kochać przestrzeń? Taką przestrzeń? Lecz to nie jest wymiar obiektywny. To nie była post polsko – niemiecka enklawa zapomniana przez ludzi i Boga po transformacji, to był post polsko – niemiecki raj przybyszów zza Wschodu. Z Lidy, z całej Białorusi, z Wilna. A potem dojechali Ci, co szukali pracy. Z kieleckiego, z Podlasia, z tej i innej Wólki. Wszystko to się pomieszało i już nic nie jest obiektywne. Matka Boża Kodeńska i Ostrobramska, nade wszystko zaś Częstochowska. Polski z niemieckim akcentem, polski z rosyjskim akcentem, niemiecki z polskim akcentem, gdański, kaszubski, niemiecki, litewski, rosyjski, tylko jidysz zbrakło, bo wszystkich wyrżnęli w czasie wielkiej wojny albo zdążyli wyjechać do Izraela.

I ogrody. Nie wiadomo, gdzie się zaczynały i gdzie się kończyły. W każdym z nich studnia. W co drugim szklarnia. W co trzecim altana. W co czwartym melina. Tu nie pozwalano, by chwasty wzrastały wraz ze zbożem. Nikt nie czekał, aż wzrosną. Usuwano je od samego początku, by mogły wzrastać rzodkiewki, sałaty, kapusty, truskawki, poziomki, marchewki, pietruszki. W Twojej działce były jabłonie i kaliny, róże i akacje, kalarepy. I oczywiście robaki wszelkiej maści. Czarna mokra, żyzna ziemia. Spracowane ręce taty i dziadka przerwały związek z ziemią i już była tylko trawa. Zabrałeś gałązkę wierzby i posadziłeś na podwórku, pod oknem, na pamiątkę.

Byłeś najmniejszym z małych, najmądrzejszym z mądrych, najbrzydszym z ładnych, najciekawszym z ciekawych, najambitniejszym z ambitnych, najbardziej rudym ze złotowłosych i najbardziej obcym wśród swoich. Jedynym z tutejszych, który odwiedził Pekin i Montreal, mając jako takie odniesienie tych kilkunastu uliczek do cudów tego świata.

Wydaje Ci się, że już Cię to wszystko nie dotyczy. Jesteś dorosłym Polakiem, już opuściłeś tamtą niepewną przestrzeń. Tylko sny. Widzisz statki, ogrody, jezioro wielkie jak morze. Znowu zakwitną kasztany. Znowu wchodzisz do piwnicy pod niemiecką podłogą z kaszubskiego drewna. Otwierasz słoik z kompotem. Pieczesz jabłko w piecu, którego już nie ma. Twarze odmienione. Jeszcze bardziej niepewne, zmartwione, zrezygnowane, trzeźwe. To już nie ma sensu. Odwracasz się na drugi bok. Sięgasz po coś mocniejszego. Chcesz przestać śnić. Obudziłeś się.

Wyjdź z domu. Wróć do Twojej przestrzeni. Jesteś jej coś winien. Ona Cię bardzo potrzebuje, najbardziej na świecie. Nikt inny nie może już zaświadczyć o jej istnieniu. A ona chce żyć, chce być dla Ciebie pierwszą i ostatnią. Chcę otworzyć przed Tobą swoje lędźwie. Jest już cała wilgotna i czeka tylko na Ciebie. Stare mury jeszcze raz oddadzą Ci swoją wilgoć i pleśń. Pragnie Cię. Już od dawna Cię kocha, a ty, uparty i ślepy, niczego nie rozumiesz. Jeżeli się zabezpieczysz, jeżeli odpuścisz, wszystko stracone. Tylko Twoje nasienie pamięta ten zapach lilii, smak morwy, widok Bałtyku, woń ropy i dźwięk wpływającego do portu statku. Jesteś jedynym możliwym do wyobrażenia reproduktorem wileńskiego Danzigu. Ocal ten świat. Jesteś mu winny wszystko. Poza nim nie istniejesz. Naprawdę chcesz, by odszedł?

Już ściągnąłeś spodnie, wszystko gotowe. Pójdzie szybko i gładko. Przyjemnie, całkiem przyjemnie. Jej falujące piersi przypominają Ci całą Twoją przestrzeń, całe popierdolone rozbicie pomiędzy wczoraj i jutro, tu i tam, w końcu wiesz, kim jesteś. Nie chcesz ocalić tego świata. Nie możesz, z każdą sekundą umierasz z nim bezpowrotnie. Dotarłeś do swojej przestrzeni, która wybrała Cię, nim znalazłeś się w łonie matki. Nie ma domów, poniemieckich kamienic z kaszubskim drewnem, ogródków, roślin, ptaków już nawet też nie ma. Nie ma biblioteki i monopolowego, nie ma budynków i slumsów. Nie ma Uczniowskiej i Redewkaweg. Nie ma Ostrobramskiej i Częstochowskiej. Zostało tylko jedno drzewo na placu budowy.

Autorem opowiadania o Letnicy jest Tomasz Snarski