W ten weekend – 21 i 22 kwietnia – już po raz czwarty odbywa się w Gdańsku akcja „Rozsmakuj się w Gdańsku – weekend za pół ceny”. Doceniam inicjatywę, ale nie widzę jej sensu – krytycznie o tańszym weekendzie Magda Kosko – Frączek.

Nie rozumiem sensu tej akcji. Spójrzmy – rzadko chodzę do jakiegoś sklepu, albo nie chodzę do niego wcale, bo jest w nim dla mnie za drogo. Nagle przez dwa dni jest w nim taniej! Lecę więc ze znajomymi i rodziną, a wraz ze mną inni ze znajomymi i rodzinami. Kupujemy rzeczywiście sporo. Jest tłoczno, lekko nerwowo i choć sprzedawca mówił, że z takim rabatem to w sumie po kosztach sprzedaje – pod wieczór jest zadowolony. W kasie jest sporo gotówki (rzadki widok, oj rzadki). Ale tylko przez dwa dni. Potem znów jest jej mało, bo dla przeciętnej gdańskiej rodziny w tym sklepie jest po prostu za drogo. Właściciel jak co miesiąc musi dwoić się i troić, żeby zapłacić czynsz, ZUS, pensje sprzedawcom. Zredukował już ich liczbę do niezbędnego minimum. Często płaci im w ratach, na co się skwapliwie zgodzili, bo widzą, jaka jest sytuacja. Więc po co takie jednorazowe akcje? Nie wiem.

Dobry klient to stały gość

Dobry klient to stały bywalec. Na takiego można liczyć, i o takiego trzeba dbać – żeby wrócił (najlepiej ze znajomymi) i polecał nasz lokal innym. Jak to zrobić? A na przykład kusząc rabatem, kartą ze zniżką, stałą promocją. Klient musi poczuć się związany z naszym lokalem, musi zacząć czuć się w nim dobrze – „prawie jak w domu”, musi być traktowany w sposób specjalny. Nie ukrywajmy, każdy to lubi. Jeśli sympatyczny kelner wita mnie uśmiechem, zna moje imię, pamięta, że piję kawę z mlekiem, ale bez cukru – do tego dostałam 20% zniżkę – to ja będę tam często wpadać. I siadać przy „moim” ulubionym stoliku. Spotkanie z koleżankami zorganizuję właśnie tam. Z rodziną na obiad też przyjdę. A taka jednorazowa akcja rabatowa niewiele da. Nad klientem trzeba pracować.

Po prostu zjedzą taniej

A tak? W weekend za pół ceny ludzie po prostu zjedzą taniej. Czy w jakiś sposób zostaną stałymi klientami tego lokalu? Raczej nie. Czy będą polecać go innym? Wątpliwe. Po prostu zaoszczędzili. Byli w miejscu, do którego zaglądają zazwyczaj rzadko. Są zadowoleni, ale nie wrócą tu szybko, bo ceny są dla nich za wysokie. A może to my – myślę czasem – za mało zarabiamy?

Kawa za dychę

Ledwo wiążemy koniec z końcem – szczególnie poza sezonem – są dni, kiedy zagląda do nas parę osób – na kawę – mówi znajoma restauratorka. Może dlatego – myślę – że kosztuje u was tylko nieco poniżej 10 zł? W przypadku liczącej parę osób rodzinki, wliczając koszt najskromniejszego deseru – jest to wydatek rzędu 70 – 80 złoty. Dużo. Pani Maria wyjaśnia: mam ogromne koszty. Czynsz, pensje, ZUSy, podatki – i wszystko podrożało. Kiedyś regularnie jeździłam rano do hurtowni kwiatów. Kupowałam całe wiadra tulipanów, róż, piwonii. Co parę dni zmieniałam dekoracje. Teraz absolutnie nas na to nie stać. Niech pani zobaczy – co zrobiłam, żeby nadal było ładnie. Pani Maria pokazuje stroiki z kwiatów doniczkowych. Niczego sobie – chwalę.

Diabelskie koło

Ludzie nie chodzą zbyt często do kawiarni, czy restauracji – bo jest dla nich za drogo. A jest drogo, bo restauratorzy przecież też muszą żyć, więc filiżanka kawy nie może u nich kosztować parę złoty. Doskonale to rozumiem. Ceny są więc, jakie są i koło się zamyka. Pani Maria nie bierze udziału w akcji – nie widzi jej sensu. ”Półcenowi” klienci raczej do niej nie wrócą, kiedy cennik znów będzie „normalny”. A taka jednorazowa akcja zniżkowa – jej zdaniem – nic nie da.

Nikt rozsądny nie pije kawy w domu

W połowie lat dziewięćdziesiątych Hanna Bakuła pisała felietony do Twojego Stylu. Uwielbiałam jej dowcip, żałuję, że już nie współpracują. Pamiętam jeden felieton o Nowym Jorku. Gościła u przyjaciela i – jak pisała – ten w kuchni nie miał praktycznie nic. Nic do jedzenia. Kawy też nie miał. Spytała – jak przygotujemy śniadanie? Dlaczego tu taka bryndza? Przyjaciel z uśmiechem odparł, że śniadania nie będą przygotowywać, bo ono już czeka. Gdzie? A na dole – ubieramy się! Zeszli do małej knajpki na parterze budynku. Czekał na nich stolik i przepyszne śniadanko z doskonałą kawą. I sokiem pomarańczowym. Wszystko za parę dolarów. Nikt rozsądny nie pije kawy w domu – powiedział przyjaciel zagryzając rogalikiem. Przychodzę tu codziennie, mam więc zniżkę. Właściwie traktuję to miejsce jak część mojego domu. Z tą różnicą, że nie muszę tego wszystkiego kupować, przygotowywać, a najważniejsze – potem sprzątać. Czy w Polsce też tak kiedyś będzie? – zastanawiała się malarka. Ja do dziś się nad tym zastanawiam.

Autor: Magda Kosko – Frączek – nauczycielka, wykładowczyni, doktorantka, tłumaczka, przewodniczka, od niedawna mama Andrzejka, zwanego Dzidziuchem:)
Napisz do autorki: [email protected]