Witam w kolejnym odcinku Światła czy Brzdęku, w przededniu świąt. Przed nami Wielkanoc i zmiana czasu z zimowego na letni. Przypada ona w tym roku akurat w święta, więc Pan Jezus będzie musiał zmartwychwstać godzinę wcześniej:) Dziś i zaświeci, i zabrzęczy – wszak w marcu jak w garncu. Zapraszam!  

Gdańsk• Pogoda ostatnio nas nie rozpieszczała, jednak w cieplejsze, bardziej słoneczne dni na gdańskich uliczkach pojawili się już pierwsi turyści oraz coraz więcej spacerowiczów. Gdańsk powoli budzi się z zimowego snu, otwiera okna, wietrzy pokoje – przygotowuje się na rozpoczęcie sezonu. Widać to zwłaszcza na Długiej, Piwnej, Ogranej  i Mariackiej. Czy nadchodzący sezon będzie dobry, udany? Ot, zagwozdka.

Fot. Magda Kosko-Frączek• W zeszłą niedzielę – Palmową –  we Wrzeszczu na Mickiewicza w parafii św. Krzyża na przybyłe z palmami na mszę świętą dzieci – czekała niespodzianka. Był nią „osiołek”, który (cicho sza!) tak naprawdę był kucykiem z sopockiego Hipodromu. „Osiołek” przybył do naszej parafii po raz kolejny, w tym roku przyprowadziły go panie Ariadna i Karolina. Pomysł z procesją, na której czele jedzie „Pan Jezus na osiołku”, niczym podczas wjazdu do Jerozolimy –  jest doskonałym pomysłem. Światło! – dla wszystkich, którzy przygotowali tę niezwykłą procesję.

• 20 i 21 kwietnia miasto Gdańsk zaprosi wszystkich na piątą już edycję akcji Rozsmakuj się w Gdańsku – weekend za pół ceny”..  W zeszłym roku pisałam krytycznie o „tanim weekendzie”, w tym zdania nie zmieniam. Powtórzę – doceniam inicjatywę, ale nie widzę jej sensu. Nie rozumiem zwolenników jednorazowych akcji. Co z tego, że w dwa kwietniowe dni rodzina Nowaków zje taniej, jak nie wróci, bo jest dla nich po prostu za drogo?  Restaurator musi przecież zarabiać przez cały rok. Klientów przyciąga się atrakcyjnymi cenami, zniżkami dla stałych bywalców, „daniami dnia”, a nie jednorazową obniżką. Muszę przyznać, że coraz więcej trójmiejskich lokali to doskonale rozumie. Mam wrażenie, że ceny stały się bardziej przyjazne dla nas, mieszkańców, a nie tylko dla zagranicznych turystów. Niektóre lokale zapraszają (także w weekendy) na dwudaniowy obiad za 18 zł. I to jest dobra promocja lokalnej kuchni, a nie dwa „tańsze” dni raz w roku. Dla akcji – i w tym roku niestety – Brzdęk!

• Zostańmy jeszcze na chwilkę przy restauracjach. Od kilku lat spacerujący po Gdańsku turyści zaczepiani są przez osoby proponujące zjedzenie obiadu w konkretnej restauracji. Owi zachęcacze działają mi na nerwy, o czym pisałam już w zeszłym roku. Męczą, przeszkadzają w rozmowie, spacerze (albo oprowadzaniu), utrudniają spokojne przejście Drogą Królewską. Już w zeszłym roku przyznałam im Brzdęk! Tydzień temu jednak zrobiło mi się bardzo żal jednej z dziewczyn, rudowłosej pani Magdy, która zachęca do wizyty w restauracji tuż za Fontanną Neptuna.  Przechodziłam akurat obok, kiedy miło zaczepiła dwie panie  proponując im zjedzenie obiadu. Jedna z nich napadła na nią. Z ust eleganckiej starszej pani posypał się stek wyzwisk! Zaatakowana dziewczyna aż się skuliła. Żałuję, że nie wtrąciłam się wtedy i nie stanęłam w jej obronie. Jedynym usprawiedliwieniem jest dla mnie to, że prowadziłam wózek, a synek akurat płakał. Kilka dni po tym przykrym zdarzeniu podeszłam do niej i zagadałam. Poznała mnie, wie, że jestem przewodniczką. Chwilę porozmawiałyśmy, wspomniałam niemiły incydent sprzed tygodnia. Pani Magda powiedziała, że do podobnych napadów jest – niestety – już przyzwyczajona, a im bardziej elegancki przechodzień – tym prawdopodobieństwo użycia przez niego słów powszechnie uznanych za obelżywe jest większe. Skandal. Brzdęk! – dla wszystkich obrażających ludzi, którzy wykonują swoją pracę. Zawsze można grzecznie odpowiedzieć – dziękuję, śpieszę się i po prostu odejść. Zapytałam jeszcze panią Magdę, czy to zachęcanie przynosi wymierne korzyści, czy rzeczywiście część osób korzysta z jej propozycji? Odpowiedziała, że sama dziwi się, jak wiele. A jednak!

• Na samym końcu Hallera, przy plaży, na brzeźnieńskich „budach” jakiś czas temu powstał nowy placyk zabaw. Zlokalizowany tuż przy plaży, ładny i nowoczesny cieszy się dużym powodzeniem. W słoneczne dni, a szczególnie w weekendy, jest tu tłok niczym na Marszałkowskiej. Wielką zaletą placyku jest bliskość restauracji, w której można wypić kawę i przekąsić co nieco. Bardzo lubię to miejsce i przyznaję mu Światło! – w imieniu wszystkich bywalców.
Fot. Magda Kosko-Frączek

• Pozostańmy jeszcze na chwilkę w Brzeźnie. Jeśli szukają Państwo pomysłu na świąteczny spacer – bardzo polecam wędrówkę uliczkami starego Brzeźna. To miejsce, w którym zatrzymał się czas. Pomiędzy ponad stuletnimi domkami wybudowano w ostatnich latach piękne, stylowe pensjonaty. Brzeźno ma duszę. Urok starego kąpieliska można spróbować ją odnaleźć w literaturze Grassa. Oto krótki fragment Psich Lat:

Wysmołowane, natłuczone, a mimo to suche deski, po których sunął dziecięcy wózek, były deskami mola w Brzeźnie. Miłe kąpielisko – d 1823 zdrojowisko nadmorskie – z przycupniętą wiosną rybacką i zwieńczonym kopułą domem zdrojowym z pensjonatami „Germania”, „Eugenia” i „Elza”, z niewysokimi wydmami i nadbrzeżnym laskiem, z łodziami rybackimi i trzyczęściowymi łazienkami, ze strażnicą Niemieckiego Towarzystwa Ratowniczego i czterdziestoośmiometrowym molem – leżało dokładnie pośrodku między Nowym Portem a Jelitkowem na brzegu Zatoki Gdańskiej. Molo w Brzeźnie było dwukondygnacyjne i z prawej miało odnogę w postaci krótkiego falochronu rozbijającego fale Bałtyku. Na dwunastu masztach flagowych mola w Brzeźnie co niedziela łopotało dwanaście flag miast nadbałtyckich.

Światło! – dla Brzeźna, za urok.

17032013772

• Tydzień temu obchodziliśmy kolejną smutną rocznicę tragicznej śmierci  księdza Bronisława Komorowskiego i kilkudziesięciu działaczy Polonii Gdańskiej. W Wielki Piątek 22 marca 1940 roku w lesie niedaleko KL Stutthof Polacy zostali rozstrzelani przez Niemców. Pomnik księdza Komorowskiego znajduje się na placu noszącym imię błogosławionego kapłana. Dokładnie w dniu rocznicy Rada Dzielnicy Wrzeszcz Dolny zorganizowała spotkanie połączone z modlitwą pod pomnikiem księdza. Poszłam o 17.30 pod pomnik i zobaczyłam dosłownie garstkę ludzi. Pomyślałam, że to strasznie, strasznie smutne i niewdzięczne zarazem.

Fot. Magda Kosko-FrączekKsiądz Bronisław Komorowski był działaczem polskiego ruchu narodowego w Gdańsku, a jego postać nieodłącznie kojarzy się z kościołem św. Stanisława Biskupa, który – konsekrowany w maju 1925 r. był jednym w ważnych centrów polskości w Wolnym Mieście Gdańsku. Kościół mieścił się na w tzw. Polenhof – osiedlu zamieszkałym w większości przez Polaków. W 1999 roku ksiądz Komorowski znalazł się w gronie 108 polskich męczenników okresu drugiej wojny światowej, których Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił błogosławionymi. Imię Błogosławionego nosi Szkoła Podstawowa nr 49 we Wrzeszczu oraz właśnie plac, na którym stoi pomnik. Dlaczego o męczeńskiej śmierci Polaków pamięta nas tak niewielu? Oprócz przedstawicieli szkoły, kilku radnych, proboszcza ze Stanisława – było może 20 osób. Gdzie byli parafianie ze Stanisława, a gdzie ci z Mickiewicza? Gdzie księża z obu parafii? Do głowy przychodzi mi teraz myśl Marszałka Piłsudskiego, cytat bardzo znany, więc czasem wydaje się przez to „banalny”. Piłsudski powiedział: „Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku teraźniejszości, ani prawa do przyszłości”. Dla tych, których zabrakło – Brzdęk!

• Za każdym razem, kiedy spaceruję po Gdyni odczuwam coś w rodzaju wzruszenia. Czuję, że Gdynia była zawsze naszym, polskim,  tak ukochanym i umiłowanym miastem, portem, naszym oknem na świat. Podobno w okresie międzywojennym goście z Polski przywozili z Gdyni wodę morską – w butelkach. Wieźli ją na południe, jak najcenniejszą pamiątkę. I ja tę polskość w Gdyni naprawdę odczuwam. Uczuciu wzruszenia towarzyszą przeważnie wyrzuty sumienia, że jestem tutaj za rzadko (a kiedyś bywałam częściej), że jakoś marginalizuję Gdynię w czasie pracy przewodnickiej, po części z braku czasu, ale też z pewnej trudności logistycznej, polegającej na niemożności atrakcyjnego pokazaniu Gdyni turystom, którzy mają dwie wady – mało czasu i wielki autokar. Na Świętojańską nie wjedziemy, nie wszędzie zawrócimy…

Gdynia Fot. Magda Kosko-FrączekOpowiem Państwu pewną wzruszającą historyjkę, która miała miejsce właśnie przed świętami wielkanocnymi – jakieś dziewięć lat temu. Wracałam w Wielki Piątek późnym wieczorem pociągiem z Warszawy. Zamierzałam wysiąść we Wrzeszczu, gdzie miał czekać tata z samochodem, gdyż moja walizka była – jak zwykle –  ciężka i ogromna. Przedział, do którego weszłam był prawie pusty, siedziała w nim tylko starsza, chudziutka, malutka, ale bardzo elegancka pani. Wyglądała jak wiosenny ptaszek. Miała ozdobiony futerkiem płaszczyk, niebieski kapelusik, apaszkę, torebkę z metalową rączką, koronkowe rękawiczki… Na dźwięk otwierających się drzwi przedziału odwróciła się w moją stronę. Powiedziałam „dzień dobry” i usiadłam. Rozejrzałam się po przedziale i zobaczyłam, że wraz ze staruszką (jak się potem okazało – ponad dziewięćdziesięcioletnią) jedzie mnóstwo bagażu, co najmniej pięć wielkich toreb. Starsza pani nieprzerwanie patrzyła na mnie mrużąc oczy – co wyglądało trochę dziwnie. Nagle odezwała się: przepraszam, że tak patrzę, ale ja właściwie nie widzę. Jestem prawie niewidoma. Po głosie poznałam, że będę podróżować z panią, a nie z panem. Dokąd pani jedzie? – zapytałam. Do Gdyni! – odpowiedziała. Jestem gdynianką – dodała z dumą – jadę na święta do wnuków brata. Mój brat – podkreśliła – był znanym gdyńskim kuśnierzem. Miał zakład na rogu 10 Lutego i Świętojańskiej. Podczas podróży miło rozmawiałyśmy, o jej dzieciństwie i młodości w Gdyni, o miłości, za którą podążyła aż do Krakowa… Jak się też okazało –  w pięciu torbach podróżowały weki, soki, suszone grzyby, nalewki i inne domowe specjały dla rodziny ś.p. brata kuśnierza. Moja towarzyszka miała też mnóstwo prowiantu na długą drogę. Grzecznie proponowała mi raz po raz a to kanapkę, a to jajko. Jak pani z tym całym bagażem dała radę wsiąść do pociągu? – zapytałam. Pomogły mi dwie sąsiadki i konduktor – odparła. A na stacji w Gdyni będzie ktoś na panią oczywiście czekał? – zapytałam z grzeczności. Pociąg był prawie pusty, więc wyobraziłam sobie, że już na stacji w Gdyni staruszka wyjrzy oknem, zawoła, pomacha, a do wagonu wejdą na stacji wspomniane przez nią wnuki brata (trzech rosłych chłopaków), pomogą starszej pani wyjść i wyniosą te ciężkie torby.  Moje pytanie wydawało mi się więc zupełnie retoryczne, z gatunku tych podtrzymujących rozmowę. A nie wiem! Mam nadzieję! – padła zaskakująca odpowiedź – nie odpisali na list. List?- oniemiałam. –  Tak!- napisałam, żeby ktoś czekał na dworcu – odparła. Przestraszyłam się. Wyobraziłam sobie tę szczuplutką, słabo widzącą panią, stojącą samotnie na dworcu w Gdyni i rozglądającą się bezradnie, otoczoną tysiącem pakunków (o ile ktoś pomoże jej je wynieść z pociągu), trzymającą kurczowo swoją elegancką torebkę. I już wiedziałam, że nie wysiądę we Wrzeszczu, tylko pojadę z nią do Gdyni. „Dopilnować sytuacji”:) Zadzwoniłam do rodziców – powiedziałam, że jadę w wagonie ze słabo widzącą babcią, która ma tysiące toreb i nieżyjącego już  brata kuśnierza i że jestem prawie pewna, że nikt na nią nie będzie dziś wieczorem czekał.  Przedstawiłam też swoje plany – gdynianka dziś przenocuje u nas. Myślę, że rodzice zrozumieli niewiele z mojej opowieści, którą zagłuszał stukot pociągu. Najważniejszy był przekaz „że tata niech czeka w Gdyni”. I czekał. Wraz z mamą. Pomogliśmy babci wyjść z pociągu, poczekaliśmy z nią kwadrans, a kiedy chcieliśmy już zabrać ją do nas do domu – na horyzoncie pojawiła się jakaś zdyszana rodzinka, która zaczęła wylewnie witać się ze starszą panią i przepraszać za spóźnienie, spowodowane tym, że polonez znów nie zapalił:) Oddaliliśmy się po angielsku, przez chwilę patrząc z daleka jak się ściskają.

Magda Kosko-FrączekTekst: Magda Kosko-Frączek

Nadchodzą Święta, chciałabym złożyć Państwu najlepsze życzenia – żeby częściej świeciło, a rzadziej brzęczało. Jeśli już – to niech nie brzęczy, ale zaszeleści:) Wspaniałych Świąt Wielkanocnych dla Państwa! Ciepłych, radosnych – spędzonych tak,  jak tylko Państwo sobie wymarzą. Z rodziną, przyjaciółmi, herbatą i książkami, przy stołach, na spacerach – według uznania. Jak kto chce. Radujmy się!