Dziewięćdziesiąt lat temu (15 listopada 1920 r.), w atmosferze ulgi po zakończeniu działań wojennych, niepewności co do przyszłych wydarzeń i poczuciu zagrożenia już nie ze strony wybuchających pocisków, ale równie groźnych skutków wielkiej wojny, powstało Wolne Miasto Gdańsk.

Idea jego utworzenia sięgała nie tyle wolnomiejskich tradycji sprzed końca XVIII wieku, ile podobnego pomysłu, na jaki przewrotnie i zdradliwie wpadł o wiek wcześniej Napoleon Bonaparte. Przy okazji ustalania nowego kształtu Europy, zwanego „systemem wersalskim”, stary pomysł Bonapartego powrócił do łask. Okoliczności były o tyle podobne, że Gdańsk, naturalne okno na świat odrodzonej Polski był miastem, w którym rzadko kto pamiętał jeszcze o źródłach niegdysiejszego dobrobytu, a znakomita większość jego mieszkańców uznawała się za Niemców. Polaków było niewielu, a równie nieliczna grupa ludzi myślących „po gdańsku” mówiła na co dzień po niemiecku. Spór o Gdańsk, stary jak samo miasto, był w istniejących po zakończeniu wojny światowej (wówczas jeszcze bez numeru I), właściwie nierozwiązywalny. Utworzenie Wolnego Miasta miało być panaceum na tę sytuację.

Podobnie jak w roku 1807, tak i po zakończeniu wojny światowej, względy godzenia przegranych Niemiec i odrodzonej Polski oraz idee wolnomiejskie były w istocie jedynie fasadą dla planu przekształcenia bałtyckiego portu u ujścia wielkiej rzeki, w wygodną bazę militarno-gospodarczą aliantów. Z prawdziwym wolnym miastem powojenny Gdańsk miał mieć w zamysłach autorów traktatu wersalskiego niewiele wspólnego. Miał stać się ich wspólną kolonią.

Setki stron napisano o regulacjach traktatu wersalskiego względem Gdańska, o polskich uprawnieniach, jakie gwarantował, o stosunkach narodowościowych i właściwie wszystkim, co pod względem prawnym i politycznym Wolnego Miasta dotyczyło. Najmniej w kontekście jego utworzenia mówiło się i mówi do dziś o tym, co myślała ludność na temat swojej nowej przynależności państwowej. Jak to zwykle bywa, niezależnie od pseudodemokratycznych haseł i opowieści o prawie do samostanowienia wygłaszanych chętnie w Wersalu, mieszkańcy Gdańska nie zostali przez nikogo zapytani co sądzą, o ewentualnej przemianie z poddanych niemieckiego cesarza, w obywateli Wolnego Miasta. Gdyby ich wówczas zapytano, np. urządzono referendum, wynik byłby oczywisty. Niemalże wszyscy mieszkańcy i miasta, i jego najbliższej okolicy, zagłosowaliby na „nie”.

Z całą pewnością nie zgodziliby się narodowo świadomi gdańscy Niemcy, dla których utworzenie Wolnego Miasta było niczym innym jak oderwaniem od macierzy. Gdańscy Polacy głosowaliby tak samo, bowiem Wolne Miasto było przekreśleniem marzeń o „mieście naszym, co znowu będzie nasze”. To zresztą jedna z nielicznych rzeczy w nowożytnej historii, co do której Polacy i Niemcy byliby wówczas (a częściowo do dzisiaj są) zgodni. Mówiący wprawdzie głównie po niemiecku, ale określający się mianem „tutejszych” (hiesige), czyli ci, z których mieli się z czasem wyłonić Gdańszczanie, zagłosowaliby… również przeciw. A dlaczego? Dlatego, że „nieznośna pruska niewola” nie była przez poprzednich 100 lat wcale taka zła, jak chciałaby ją widzieć część polskich historiografów, zwłaszcza odkąd zasmakowano w osobliwej, napoleońskiej odmianie „wolności”. Ludzie bali się po prostu zmiany, bali się o swoje miejsca pracy (słusznie przewidując likwidację wielkich, państwowych zakładów), bali się czy będą mieli co jeść. A wskazania żołądka wyprzedzają zwykle ewentualne porywy serca.

Doskonale wiedzieli o tym starzy pruscy urzędnicy, którzy robili co mogli, by sabotować alianckie plany oderwania Gdańska od Rzeszy. Słynne są fotografie ukazujące tłumy zgromadzone przed Bramą Wyżynną, protestujące przeciwko utworzeniu Wolnego Miasta. Ta i inne podobne demonstracje interpretowane były przez stronę niemiecką jako dowód niemieckiej świadomości mieszkańców Gdańska. A jeśli uważniej przyjrzeć się takiemu zdjęciu, za większością obecnych dostrzec można… widmo głodu. Widmo całkiem realne, bowiem ostatni okres wielkiej wojny i miesiące bezpośrednio po jej końcu, to czas strasznych trudności w zdobywaniu jedzenia. Znane są przypadki ewidentnie głodowych dolegliwości, które nurtowały zwykłych mieszkańców miasta na równi z milionami ludzi w sporej części Europy.

Wolne Miasto powstało jednak. Długo trwało zanim jego kształt prawny został opracowany i wprowadzony. Listopadowa proklamacja była dopiero wstępem do długiego procesu organizacji państwa-miasta. I tu ponownie można odwołać się do setek stron opracowań zarówno współczesnych temu procesowi jak i pisanych znacznie później, a dotyczących tego wstępnego okresu. Po jego zakończeniu powstał organizm polityczny, który, choć twierdzenie takie bardzo nie podoba się to jego epigonom, nie był w istocie państwem, a protektoratem. Protektorką, a więc gwarantką bezpieczeństwa Wolnego Miasta, jego konstytucji i systemu politycznego ogłosiła się Liga Narodów, dobierając sobie w pewnym zakresie koprotektorkę, w postaci Rzeczypospolitej. Obie dostojne strażniczki miały się w efekcie wywiązać ze ze swoich obowiązków nader marnie.

Stosunki między Wolnym Miastem a Polską od początku układały się źle. Przyczyną takiego stanu rzeczy było nastawienie władz gdańskich, obsadzonych przez dawnych pruskich urzędników, którym można zarzucić wiele, a na pewno nie pilnowanie interesów Gdańska. Działalność władz gdańskich od samego początku nastawiona była na sabotaż systemu wersalskiego i maksymalne zaognienie sytuacji. Oderwanie od Rzeszy przedstawiano mieszkańcom jako główną przyczynę gospodarczych trudności. Słynna jest sprawa wojskowego transportu dla polskiej armii walczącej z bolszewikami, który nie mógł być rozładowany w gdańskim porcie, bowiem podpuszczeni przez komunistycznych agitatorów robotnicy, odmówili współpracy z Polakami. Następstwem tej i podobnych akcji zarówno władz, jak i ogłupianego systematycznie społeczeństwa, było powstanie składnicy wojskowej na Westerplatte, a następnie portu w Gdyni. Zwłaszcza to drugie przyniosło Gdańskowi i jego gospodarce trudne do oszacowania straty, które przełożyły się w prosty sposób na warunki życia. W tym przypadku mieszkańcy Gdańska pretensje powinni mieć wyłącznie do siebie. A mieli je oczywiście do Polski.

Autor: Aleksander Masłowski

O Wolnym Mieście w 90. rocznicę jego powstania – cz. II